Rozdział 4.

755 77 11
                                    

                                                                          Jungkook

Tak jak powiedziałem nie wszedłem do środka. Patrzyłem tylko jak Jimin wchodzi do świątyni, a sam oparłem się o filar i czekałem, aż wróci. Wiatr przybrał na sile, dlatego ciaśniej owinąłem się szalikiem i schowałem twarz pod płaszczem. Liczyłem na to, że Min szybko wróci, ale po półgodzinie byłem już odrobinę znudzony czekaniem. Westchnąłem. Naprawdę nie chciałem tego robić, ale nie miałem innego wyjścia.

Zbliżyłem się do ciężkich drzwi i chwyciłem za klamkę. Otworzyłem tylko odrobinę, aby zajrzeć do środka. Jimin klęczał pochylony przed posągiem Buddy, a jego ramiona były opuszczone i jakby bezradne. Zastanowiło mnie nad czym tak rozmyśla. W końcu nie miał powodów do zmartwień. Kto jak kto, ale mój przyjaciel potrafił wybrnąć z niemal każdej sytuacji. Nie wiem, jak długo tak stałem, ale gdy w końcu podniosłem wzrok Min zbliżał się powoli w moją stronę. Na jego twarzy dostrzegłem lekkie zaskoczenie, ale nic nie powiedział. Uśmiechnął się i chwycił mnie pod ramię.

- Idziemy?- zapytał spokojnie, a gdy skinąłem głową, spytał czy chciałbym pójść do niego, bo babcia gotuje coś dobrego na obiad.

- Co?- zapytałem, gdy mijaliśmy miejski park. Drzewa były prawie gołe, nie licząc kilku uschniętych liści. Na ten widok poczułem jakiś wewnętrzny smutek. Spojrzałem na przyjaciela, który uśmiechał się lekko. Zawsze to robił. Starał się uśmiechać, pomimo tego, że miał prawo do smutku. Tej rzeczy zazdrościłem mu jak niczego innego. Mógłbym się tego nauczyć, takiego dystansu jaki on miał.

- Dowiesz się na miejscu.- odpowiedział spokojnie. 

Prychnąłem pod nosem, na co tylko się roześmiał. Lubiłem ten dźwięk jak żaden inny. Popatrzyłem na niego i uśmiechnąłem się do niego szeroko.

- O co się modliłeś?- spytałem cicho. Byliśmy już niedaleko jego domu, ale ciekawiło mnie, dlaczego spędził tam tyle czasu.

Jimin patrzył prosto przed siebie, ale wyglądało na to, że usłyszał moje pytanie. Milczał dłuższą chwilę, a potem odpowiedział tak cicho, że musiałem się przysunąć, aby go usłyszeć.

- Modliłem się o wiele rzeczy. O to żeby moi dziadkowie żyli długo i w zdrowiu, aby nie przestali się kochać nawet po śmierci. Modliłem się o zdrowie dla siebie, a również o ciebie.

Byłem tak zaskoczony, że aż otworzyłem usta.

- O mnie? Dlaczego?- zapytałem go i pociągnąłem za ramię, aby na mnie popatrzył. Jimin rzucił na mnie okiem, a potem spojrzał w niebo.

- Nigdy nie wiesz, co cię czeka, Kookie. Dla mnie jesteś jedną z najważniejszych osób w życiu, dlatego się o ciebie troszczę. Zawsze będę.

Milczałem. Zwykle tematy śmierci sprawiały, że stawałem się zły i czułem w sobie gniew. Nie potrafiłem pogodzić się z tym, że kiedyś też mnie to czeka i stanę się tylko prochem. Bardzo mnie to przygnębiało. Jednak słowa Mina były szczere, dlatego nie przerywałem mu. Po prostu miło było usłyszeć coś takiego. Zazwyczaj ludzie w ogóle nie zastanawiają się nad tym, kiedy ich czas dobiegnie końca. Może to dlatego, nikt nie lubi rozmawiać na ten temat. Niestety, Jimin był przeciwieństwem innych ludzi. Być może to mnie w nim zainteresowało i otworzyłem się na niego.

- Już jesteśmy.- powiedział nagle, a gdy uniosłem wzrok, ujrzałem jego mały dom. Mieszkał razem z dziadkami, ale pomimo to był szczęśliwy. Nie wiem, czy na jego miejscu umiałbym być taki spokojny i ciepły dla innych ludzi.  Chłopak otworzył drzwi i zaprosił mnie do środka. Wszedłem i zdjąłem kurtkę oraz buty, a szalik powiesiłem na wieszaku stojącym w korytarzu. Postanowiłem zostawić tutaj plecak, dlatego położyłem go na podłodze. Jimin również zdjął okrycie i uśmiechnął się do mnie. Gestem powiedział, abym udał się za nim.

Save meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz