12. Rozmowa

738 85 11
                                    

Czas jakby zatrzymał się, kiedy przyciskałem swoje usta do jej warg. Na początku Luna nie ruszała się, jednak po paru sekundach zarzuciła ręce na mój kark, wplatając palce w czarne włosy. Nieśmiało rozchyliła usta i skorzystałem z tego, pogłębiając nasz pocałunek. Luna smakowała gumami o smaku limonki i herbatą malinową, którą kupiła na jednym ze straganów.

Tęskniłem tak bardzo za jej ustami, że w pierwszej chwili nawet nie wiedziałem o odwzajemnionym pocałunku. Myślałem, że to jedynie moja wyobraźnia, ale kiedy poczułem nieśmiałe poruszenie z jej strony - dopiero wtedy oprzytomniałem. Przeniosłem ręce z policzków Luny na talię, ściskając biodra dziewczyny i przysuwając ją jeszcze bliżej siebie.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że z wrażenia brakowało mi tchu.

Zakończyłem pocałunek i oparłem swoje czoło o jej, patrząc na nią spod półprzymkniętych powiek. Luna uśmiechnęła się do mnie nieśmiało, jedną ręką gładząc linię mojej kości policzkowej.

- Ja... - wymamrotała. - Chyba nie do końca wiem, co powinnam powiedzieć.

- Cóż, możesz powiedzieć, że naprawdę ci się podobało - zaproponowałem z leniwym uśmiechem.

- Cóż... - powtórzyła po mnie. - Naprawdę mi się podobało.

Niechętnie puściłem ją, ponieważ słyszałem zwalnianie karuzeli, jednak splotłem nasze palce razem. Kaya przybiegła do nas już chwilę potem, mimowolnie zataczając się przez to, że przez prawie pięć minut kręciła się w kółko.

***

Wieczorem odwiozłem Lunę do domu, pod którym pożegnała mnie pocałunkiem w policzek. W nocy nie potrafiłem zbytnio zasnąć, więc udawałem, że pilnuję śpiącej obok Kayi, chociaż to było głupotą. Ostatecznie zasnąłem o trzeciej w nocy, a pobudkę miałem już o ósmej dzięki temu małemu diabłu.

O dziewiątej podrzuciłem Kayę jej rodzicom, chociaż czułem się jak chodzący trup. Prowadziłem samochód w wyjątkowo żółwim tempie, ale przynajmniej miałem pewność, że nic się złego nie wydarzy. Oczywiście Joseph nie mógł nie zauważyć cieni pod moimi oczami i obecnie siedziałem w czymś na kształt jadalni w ich pokoju hotelowym. Kaya okupowała miejsce na moich kolanach i narzekała, że już nigdy mnie nie puści, więc na razie pozwoliłem jej zostać.

- No dalej, Andy, opowiadaj o Lunie - zachęciła mnie Diana.

- Cóż - mruknąłem, poprawiając Kayę na kolanach. Ta mała złośnica postanowiła dokładnie obejrzeć moje przypinki na skórzanej kurtce. - Wczoraj ją pocałowałem.

- O, bracie! - krzyknął roześmiany Joseph. - Myślałem, że macie to już za sobą.

Skrzywiłem się. No, od pięciu lat mamy to za sobą, cholera jasna.

- Luna jest młodsza ode mnie o cztery lata, więc muszę... działać powoli.

- E tam, to nie taka wielka różnica - uznał Joseph. - Mam trzydziestoletniego kumpla, który jest z dziewczyną młodszą o dziesięć lat i też jakoś ją poznał w wieku podobnym do Luny. To dopiero było wielką aferą. Jej rodzice chcieli nawet załatwić zakaz sądowy, ale skubana uciekła i teraz rodzi mu dziecko.

- To mi miało jakoś pomóc? - zapytałem sarkastycznie. - Jest w tym ukryta jakaś złota myśl?

- Hm... zrób jej szybko dziecko? - Diana uderzyła go w ramię, przewracając oczami. - Ej, no co? W moim przypadku to zadziałało.

- Jesteś niereformowalny, Jo - westchnęła jego dziewczyna.

Ale przez chwilę zastanowiłem się - co, jeślibym posłuchał tej rady? W końcu, wiedziałem, że Luna czuła się nieszczęśliwie, kiedy po pięciu latach nawet się nie oświadczyłem, już nawet nie mówiąc o dzieciach. Może tym razem... rozegrałbym to inaczej?

- W ogóle - zagadnął mnie Joseph - twoi rodzice do mnie ostatnio dzwonili.

- O rany, po co?

- Wiedzieli, że jedziemy do Los Angeles i poprosili, żebym ci przypomniał o odwiedzeniu ich. I właściwie, to mają rację, nie było cię tam już trochę.

- Nie mogę teraz jechać - jęknąłem, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co powiedziałem.

Oprzytomniałem dopiero wtedy, kiedy Joseph zmarszczył brwi, a Diana uniosła swoje z zaciekawieniem. Zauważyłem też, że Kaya ochłonęła w moich uścisku i chyba zasypiała, co było zaskakujące, ponieważ to ona mnie dzisiaj obudziła, bo podobno była już wyspana.

- Dlaczego nie? - zapytała Diana.

- No... nie mam urlopu - skłamałem gładko.

Tak naprawdę miałem go całkiem sporo, bo nigdy nie brałem wolnego, zdarzyło się to tylko parę razy.

- Więc im to powiedz - zaproponował Joseph, wzruszając ramionami. - Serio, bracie, bo nie dadzą spokoju ani mi, ani tym bardziej tobie.

- Ta, zapamiętam.

Pomyślałem, że może faktycznie powinienem do nich za chwilę zadzwonić, chociaż bardzo nie chciałem tego robić. Jasne, byli moimi rodzicami, ale nie do końca akceptowali mój styl bycia i podejście do życia. Nasze zdania różniły się i często nie potrafiliśmy znaleźć wspólnego języka, co rozpoczynało kolejne kłótnie.

- W porządku, będę się zbierał - wymamrotałem, patrząc w dół na Kayę.

Spała z głową na moim ramieniu i rozchylonymi ustami, co wyglądało całkiem zabawnie.

- Daj mi ją, zaniosę młodą do łóżka.

Podałem Kayę Josephowi, a potem pożegnałem się z nim i z Dianą, po czym wyszedłem, kierując się do swojego samochodu. Kiedy dotarłem do niego po długich pięciu minutach, westchnąłem ciężko, opierając głowę o fotel. Następnie wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do mamy, naprawdę nie chcąc tego robić.

- Andy, jak miło, że dzwonisz - powiedziała na wstępie.

- Cześć, mamo. Przed chwilą rozmawiałem z Josephem - poinformowałem ją od razu.

- Och, więc dojechali bezpiecznie? Chwała Bogu.

No tak, wiara była kolejną rzeczą, która nas różniła. Jasne, używałem tych wszystkich "Jezu" i "Boże święty", ale uważałem, że większej głupoty niż wiara nie można było wymyślić. Natomiast moi rodzice prawdopodobnie nadal chodzili w niedzielę do kościoła. I zapewne modlili się, żebym w końcu był "normalny".

- Ta, powiedział mi, że poprosiłaś go o... przekazanie mi wiadomości? - zasugerowałem niezręcznym tonem głosu.

- Tak, ponieważ dzwoniłam do ciebie jeszcze na początku tego miesiąca, a ty nadal nie pojawiłeś się w Cincinnati.

- Wiem o tym. Po prostu rozmawiałem z szefem - kłamałem - ale nie może mi dać na razie wolnego.

- Ach, to smutne. A co ze świętami?

- Postaram się przyjechać na święta - zapewniłem ją.

Włączyłem radio, ale przyciszyłem je, by słyszeć słowa swojej matki. Akurat leciała jakaś piosenka Twenty One Pilots i skrzywiłem się, bo naprawdę ich nie lubiłem. Nie wiedziałem, dlaczego, może to przez to, jak sławni się nagle stali lub przez ten dziwny smar na szyi piosenkarza. Po prostu nie byli w moim stylu, chociaż bardzo się starali.

Ostatecznie wyłączyłem radio.

- Trzymam cię za słowo. A co z tą dziewczyną, którą miałeś do nas przywieźć?

- Mamo, przecież nie zabiorę ją w święta do Cincinnati - sapnąłem ze zmarszczonymi brwiami.

- Ale dlaczego? - jęknęła i dziwnie przypominała mi tym dziecko.

- Ma swoją rodzinę, mamo. Poza tym, to świeża sprawa.

Słyszałem jakieś trzaski w tle, ale nie zwracałem na to uwagi.

- No cóż, może następnym razem? - zaproponowała.

- Tak, następnym razem.

Potem postanowiłem się pożegnać, ponieważ czułem się naprawdę dziwnie podczas tej rozmowy.


Od autorki: Dawno mnie tu chyba nie było.

Dzień, w którym umarłaś | Andy Biersack [zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz