Trwały święta, które spędzałem w domu rodzinnym. Przyjechali wszyscy: dziadkowie, kuzynowie i wujkowie. Oczywiście pod nogami plątały mi się dzieciaki osób w mniej więcej moim wieku, co było całkiem zaskakujące i przygnębiające jednocześnie. Moim wieku, to znaczy moment sprzed cofnięcia się do dwudziestki.
Oczywiście nie mogło zabraknąć Josepha wraz z Dianą i małą Kayą, która nie chciała opuścić mnie na krok. To wydawało się całkiem urocze i czułem się naprawdę świetnie, mając całą uwagę tego dzieciaka. Nosiłem ją chyba przez godzinę, a potem nie chciała usiąść osobno, ale nadal znajdowała się na moich kolanach, więc pozwoliłem jej tam zostać. Uśmiech, którym mnie obdarowała był tego wart.
Później przybłąkał się Eliot, który był synem mojej kuzynki, a ta z kolei była córką siostry mojej mamy. Miała obecnie dwadzieścia dziewięć lat i do dzisiaj pamiętałem moment, kiedy poprosiła mnie, żebym został ojcem chrzestnym jej pierwszego dzieciaka. Czułem się wtedy bardzo ważny i doceniony, chociaż miałem szesnaście lat i ani trochę nie wierzyłem w Boga ani tym bardziej w istnienie placówki kościelnej.
Eliot był czteroletnim blondynem z ciemnozielonymi oczami, które w innym świetle przypominały brązowe. Jak typowy chłopiec kochał wszelkie samochody, ciężarówki i motory. Lubił poruszać się swoim rowerem bez pedałów i był szybki jak nikt inny. I chociaż nie mógłbym się do tego nigdy oficjalnie przyznać, czasem pożyczałem od niego ten sprzęt. Niestety, parę razy już mnie na tym przyłapano i uwieczniono na zdjęciach. Ale co mogłem poradzić, skoro za moich czasów dzieciństwa nigdy nie było takich cudów i po prostu polubiłem to bardziej niż powinienem?
Obecnie był dwudziesty szósty grudzień, wszyscy wręczyli mi prezenty i obecnie zalegałem na kanapie ze śpiącym Eliotem w ramionach i Kayą siedzącą przed moimi nogami, które musiałem skulić, by się zmieściła. Dzieciaki bardzo nalegały, żebym obejrzał z nimi bajkę (i - bądźmy szczerzy - nie musiały długo prosić), a że wyznawałem raczej wychowywanie dzieci na starszych wydaniach, leciała właśnie "Atlantyda. Zaginiony Ląd".
- Co on powiedział? - zapytała znowu Kaya.
Naszą ulubioną postacią (no dobra, może nie "naszą") był ten włoski koleś z dużym wąsem i akcentem, przez który nie potrafiliśmy zrozumieć ani słowa. Kaya co chwilę pytała mnie, co on powiedział i, cholera, sam tego nie wiedziałem, chociaż widziałem tę bajkę milion razy.
- Coś o bombach? - odpowiedziałem niepewnie, krzywiąc się. - Pewnie znowu chce coś wysadzić.
- To on nie był snajperem? - wymamrotała, drapiąc się nieporadnie po podbródku.
Zachichotałem, a Eliot poruszył się na moim brzuchu przez to, więc na chwilę zamarłem.
- Był saperem, kochanie, to duża różnica - poprawiłem ją, a ona zaplotła ramiona wokół siebie.
- Nieważne - mruknęła z udawaną złością, by zaraz potem chichotać przez kolejną postać, Mole'a, który na każdym kroku wyżerał kamienie. - Kiedy będzie Kida?
- Kaya, no przecież wiesz, że zaraz. - Przewróciłem oczami.
Zamknąłem na chwilę oczy i to nie dlatego, że chciało mi się spać, ale po prostu lubiłem czasem słuchać dialogów i wyobrażać sobie własną wersję danej sceny w filmie.
- Wujku! - pisnęła nagle Kaya, potrząsając moimi kostkami. - Nie zasypiaj!
- Nie zasypiam - odparłem, otwierając oczy. - I nie nazywaj mnie wujkiem, wiesz, że wtedy czuję się staro.
- Ale ty jesteś stary! - zachichotała, doskonale wiedząc, jak to działało na nas wszystkich.
- Hej, też ci to powiem, jak będziesz miała dwadzieścia lat - ostrzegłem, prawie dodając piątkę do wieku. - Będziesz w swoim rozkwicie wieku, a ja cię zgaszę i wykraczę "ale ty jesteś stara, Kaya".
CZYTASZ
Dzień, w którym umarłaś | Andy Biersack [zawieszone]
Genç KurguPrzepraszam, że to zrobiłam - widniało na liście - ale nie miałam wyboru. Luna popełniła samobójstwo, pozostawiając swojego chłopaka z wieloma pytaniami. Andy nie mógł pogodzić się ze stratą i dostał szansę, by wszystko naprawić, w jakiś sposób cofa...