18. Niezapowiedziana wizyta

733 82 16
                                    

Obserwowałem Lunę, która rysowała suchymi pastelami, rozcierając co chwilę barwy, co nadawało malunkowi odpowiednie kształty i kolory. Poruszała lewą ręką, mając w niej błękit, który zlewała z ciemniejszym niebieskim.

Opierałem policzek na prawej dłoni, będąc przodem do profilu twarzy Luny i po prostu obserwując ją. Czasem przygryzała dolną wargę, kiedy zawieszała się na chwilę nad rysunkiem, zastanawiając się, jak dana część powinna wyglądać. Mieliśmy artystyczny weekend i po prostu daliśmy się ponieść naszej wyobraźni, przenosząc ją na kartki.

Luna nocowała u mnie od piątku do poniedziałku i nadal nie wiedziałem, jak przekonała do tego rodziców. Oczywistym było, że nie powiedziała, u kogo zostanie, ale bardziej mnie zastanawiało to, jakich argumentów użyła, by pozwolili jej zostać u "koleżanki". W każdym razie był obecnie sobotni wieczór, podczas którego oboje rysowaliśmy - ona zorze polarną nad górą, a ja twarz Luny. Wczoraj, natomiast, pisałem tekst piosenki, kiedy Luna tworzyła coś, co wyglądało jak okna w kościele, z tą różnicą, że papier wyrywany tworzył kształt Gnijącej Panny Młodej, a nie Jezusa lub anioła.

Naprawdę podobała mi się ta melancholia, która ogarnęła nas wieczorami. Oddawaliśmy się sztuce, kochając ją każdą częścią i zastanawiałem się, dlaczego w naszym "poprzednim" życiu nigdy nie robiliśmy czegoś takiego. Zwykle zbyt nalegałem, żebyśmy nie siedzieli w domu, chociaż Luna lubiła po prostu się w nim zamknąć i udawać, że nie istniała.

- Wiesz - zagadnęła mnie nagle, odkładając gwałtownie czarny pastel i zamierając - mam dystymię.

Zamarłem i ja, kompletnie się tego nie spodziewając. Podejrzewałem to przez wiele lat, ale nigdy mi o tym nie powiedziała.

- C-co? - rzuciłem, będąc kompletnie przytłoczonym.

- No - przytaknęła, jak gdyby nigdy nic wracając do rysowania.

Zatrzymałem jej ręce, obejmując blade nadgarstki Luny, prosząc tym samym, by na mnie spojrzała. Mimo luzackiego tonu, którym mnie obdarzyła, widziałem smutek w niebieskich oczach i czarną smugę na policzku po pastelu.

- Jak możesz mówić o tym tak spokojnie? - zapytałem, ponieważ to naprawdę mnie poruszyło.

- Przyzwyczaiłam się - przyznała, wzruszając ramionami. - To rzadko jest widoczne, po prostu czasem... robi mi się smutno.

Objąłem swoje policzki jej dłońmi, ignorując kolorowe palce, które nosiły ślady po rozcieraniu pasteli. Uśmiechnęła się do mnie, gładząc moją ogoloną skórę, a ja oparłem nasze czoła razem.

- Jestem wdzięczny, że mi o tym powiedziałaś - wymamrotałem.

- Dlaczego? - zadała pytanie, mając uniesione brwi.

- Ponieważ teraz będę wiedział, jak ci pomóc i sprawię, że staniesz się najszczęśliwsza na świecie. To obietnica.

Nie miałem zamiaru złamać tej obietnicy.

***

Tym razem to Luna malowała mój portret, a ja uwieczniałem widok na fotel, który stał w rogu i od dziesięciu minut byłem maksymalnie wkurzony, bo ten mebel nie dawał mi się narysować. Albo zrobiłem złą wypukłość, albo złą nogę, no można zwariować.

Byłem na tym tak skupiony, że dopiero po chwili dotarł do mnie śmiech Luny. Uniosłem na nią zaskoczone spojrzenie, mając język pomiędzy zębami i jeden z ołówków za uchem. Luna odgarnęła swoje niepoczesane włosy, a potem odłożyła nasze szkicowniki, klęcząc obok mnie na kanapie w kształcie litery L. Siedziałem na rogu, więc opierałem się plecami o jedno z oparć, mając nogi przed sobą w czymś, co mogłem nazwać luźnym siadem skrzyżnym. Właśnie pomiędzy moimi stopami usadowiła się Luna.

Dzień, w którym umarłaś | Andy Biersack [zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz