7. Nowe osoby

847 95 16
                                    

Dziesięć minut później byliśmy u niej w domu. Okazało się, że nie było w środku jej rodziców, więc swobodnie ruszyłem za nią do środka. Naprawdę lubiłem mamę Luny, ponieważ przepadała za mną, ale ojciec był wcieleniem wrogości w moją stronę. Wątpię, że te pięć lat później wiedział chociaż, jak dokładnie się nazywałem.

- Chcesz coś do picia? - zapytała, kiedy znaleźliśmy się w środku.

- Nie trzeba - zaprzeczyłem z łagodnym uśmiechem.

Denerwowała się i wiedziałem o tym. Denerwowała się, ponieważ teoretycznie byłem u niej po raz pierwszy i uważałem to za okropnie urocze. To znaczyło, że choć trochę jej jednak zależało.

- W porządku - wymamrotała jakby sama do siebie.

Poprowadziła mnie na górę do swojego pokoju, gdzie klapnąłem na jej łóżku. Pod ścianą miała parę pluszaków, z którymi nie potrafiła się rozstać i przez te pięć lat zachowała dwa z nich. Zgarnąłem jednego białego z brązową kokardą i przyjrzałem mu się. Lubiłem go i lubiłem widok Luny z tym misiem.

- Czy to będzie dobre? - zadała pytanie, wracając z łazienki, w której się przebierała.

Miała na sobie czarne spodnie i tego samego koloru bluzę, która wcale nie była taka ciepła, na jaką wyglądała. Mimo wszystko pokiwałem głową, ponieważ naprawdę chciałem ją widzieć w swoim ubraniu, a to stało się doskonałą okazją.

- Możemy już iść? - mruknąłem, patrząc na nią, kiedy rozglądała się po pokoju.

- Tak, tylko szukam mojego telefonu...

Spojrzałem za siebie, pamiętając, że kładła go na łóżku i podniosłem urządzenie, pokazując jej.

- Znalazłem.

Uśmiechnęła się do mnie szeroko i schowała telefon do przedniej kieszeni spodni. Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do mojego samochodu. Luna napisała esemesa do mamy, że wychodziła i nie wiedziała, o której wróci. I to nie tak, że czytałem, tak mi się rzuciło w oczy.

- Gdzie właściwie jedziemy?

Luna uniosła na mnie zaciekawione spojrzenie, a ja puściłem jej oczko.

- Mówiłem, że nie mogę ci tego zdradzić - przypomniałem.

- Muszę coś odpisać mamie - jęknęła. - Pyta, gdzie idę.

- Napisz, że na randkę - odparłem, wzruszając ramionami ze śmiechem.

- Nie mogę jej tego napisać!

- Dlaczego, huh?

Spojrzałem na nią, kiedy zatrzymałem samochód na czerwonym świetle. Wyciągnąłem jednego papierosa z bluzy i zapalniczkę, po czym zapaliłem fajkę, zaciągając się dymem. Luna obserwowała mnie dokładnie ze zmarszczonymi brwiami.

- Ja... - zająknęła się. - Gdybym jej to napisała, nie dałaby mi spokoju.

- Cóż, kiedyś się to wyda, aniele - powiedziałem, a potem zamarłem.

Cholera. To raczej nie był odpowiedni czas na takie przezwiska, prawda? To było raczej dla ludzi w związkach, a nie... Ale, do jasnej cholery, my byliśmy w związku. Przez pięć lat! Ta, a potem to wszystko się stoczyło i Luna popełniła samobójstwo. Pieprz się, Biersack.

- Aniele? - powtórzyła z uniesionymi brwiami.

Nie odpowiedziałem, bo nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć. No wymsknęło mi się, tyle. To nie tak, że nigdy jej tak nie nazywałem, robiłem to przez te pięć cholernych lat. Właściwie nie pamiętałem, kiedy zacząłem się do niej tak zwracać, ale na pewno nie wydarzyło się to tak szybko. Biersack, ty kretynie. Czuję, jakbym burzył wszystko jeszcze bardziej, a to przecież ostatnie, co chciałem robić.

Dzień, w którym umarłaś | Andy Biersack [zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz