4. Znajomi z dawnych lat

925 96 18
                                    

Kiedy wstałem rano, byłem naprawdę uśmiechnięty. I nie pamiętałem, kiedy ostatnio się to zdarzyło. W ostatnim czasie dopadło mnie życie dorosłego i prawdopodobnie przerosło, więc czułem się nieszczęśliwy we własnej skórze. Nie doceniałem rzeczy, które miałem. A miałem wiele. Dziękowałem wszechświatowi za to, że dostałem szansę, by to wszystko naprawić. Wiedziałem, że nie zasłużyłem, niemniej, byłem wdzięczny.

Wstając o ósmej, czułem się dobrze. Marzyłem jedynie o tym, by zobaczyć znowu Lunę, ale bałem się, że uzna mnie za narzucającego się dupka, a nie to było moim celem, oczywiście. To zabawne, jak szybko i mocno zdążyła mnie od siebie uzależnić, nie potrafiłem funkcjonować bez niej w swoim życiu, wiedząc, że znajdowała się ode mnie jakieś dziesięć minut drogi. Co zrobiłbym ze sobą po jej śmierci? Zapewne uchlałbym się i strzelił w skroń.

Mówią, że dranie kochają mocniej. I w zupełności się z tym zgadzałem. Kochałem ją tak mocno, że moje serce nie wyrabiało. Chciałem wiedzieć, co się z nią działo w każdej sekundzie życia i to było tak chore.

Dzwonek do drzwi wytrącił mnie z zamyśleń. Zmarszczyłem brwi i kto, do cholery, odwiedzał mnie o dwudziestej pierwszej, kiedy z nikim się nie umawiałem? Zwlekłem się z kanapy, na której zalegiwałem od czasu, gdy wróciłem z pracy i malowałem szkielet z lwią czupryną. Ta, nie oceniajcie.

Otworzyłem drzwi, marszcząc brwi jeszcze bardziej na widok swoich dawnych kumpli. Byli starsi ode mnie o trzy lata przynajmniej. Złapałem się do ich ekipy jeszcze w liceum, kiedy imprezowałem w obskurnym barze, który był przepełniony długowłosymi motocyklistami i szalonymi metalowcami. Oni trzymali się na boku, będąc tak rockowi jak tylko mogli i po prostu zagadnąłem ich, ponieważ wydawali się całkiem spoko.

- No co tam, młody? Dawno się nie widzieliśmy, przepadłeś w ostatnich dniach - powiedział jeden z nich, Kurt, klepiąc mnie po plecach i mijając w wejściu.

- No, jak kamień w wodę - dodał kolejny z nich, Mike. - Zniknąłeś z tą babką i tyle żeśmy cię widzieli.

Czasem zastanawiałem się, dlaczego przestałem się z nimi zadawać, ponieważ byli zabawni. Mike cały czas mówił z tym dziwnym kowbojskim akcentem, nosząc równie dziwne westernowskie płaszcze, a Kurt skakał w tych swoich zbyt krótkich bluzkach z wyciętymi rękawami; zawsze jak unosił ręce, każdy mógł podziwiać jego pępek, chociaż niekoniecznie tego chcieliśmy. Przez to, że Mike był starszy o pięć lat, a Kurt o trzy, kiedy się jeszcze kumplowaliśmy, zaczynali moment w życiu pod tytułem "zabawa w dom". Mówili o oświadczynach, ślubie i dzieciach, pytając mnie o dokładny czas, gdy także się za to zabiorę. Coraz bardziej miałem dość ich gadek i to głównie dlatego, że sam jeszcze nie miałem dzieci ani nie ożeniłem się z Luną. To wszystko było właściwie moją winą, bo ona...

Luna zawsze miała zbyt otwarte spojrzenie na takie sprawy. Mówiła, że ona będzie gotowa wtedy, kiedy ja. Uważała, że skoro byłem starszy o cztery lata, jeśli bym zechciał, mogłaby wyjść za mnie mając nawet osiemnaście lat i chwilę potem urodzić dziecko. To nie było wymuszenie przez nią samą na siebie, nie. Luna kochała bajeczne śluby i kochała również dzieci, których nie chciałem jej dać, bo nie czułem się na tyle... odpowiedzialny. Wiedziałem, że ją to bolało, ale powtarzałem, że nadal mamy mnóstwo czasu. Okazało się, że jednak nie.

- Ta - wymamrotałem, zamykając drzwi. - Sorry, chłopaki, zagubiłem się w czasie.

Zaczęli się śmiać, biorąc to jako żart o kacu, ale właściwie to nie był żart. Kompletnie mi się wymknęło to stwierdzenie, ale to nie tak, że mieliby się czegoś domyślić.

- Musiała być przednia impreza - skwitował Mike z tym swoim akcentem.

- No, młody, lepiej opowiadaj. Z tamtą dupą coś na poważnie?

Pokręciłem głową, ledwie pamiętając dziewczynę z dnia, w którym zrozumiałem, że cofnąłem się w pieprzonym czasie o pięć lat. Ich dwójka także była na imprezie urodzinowej mojego kumpla, bo to był także ich kumpel, ale nie przyszedł z nimi tego dnia, prawdopodobnie odpoczywając po kolejnej imprezie. W końcu była sobota.

- No co ty - parsknąłem. - Po co mi dziewczyna, która dała się zaciągnąć do łóżka po dziesięciu minutach znajomości?

Tak właściwie nie pamiętałem, czy to na pewno było jedynie dziesięć minut, ale nie obchodziło mnie to w żadnym wypadku.

- No to gadaj, Andy, masz kogoś innego na oku? - zapytał Kurt.

- Ta, całkiem możliwe - przyznałem.

Dobrze było z nimi pogadać po rocznym zerwaniu kontaktów. Byli miłą odmianą od nietrzeźwych gadek z tamtą grupą, dzięki której tak bardzo się stoczyłem. To znaczy, moi znajomi sprzed pięciu lat nigdy nie zostali nazwali grzecznymi - z nimi też często robiłem rzeczy, których nie wypadało - ale ich Luna naprawdę lubiła. Nie upijałem się i wracałem do niej zawsze na czas, więc wręcz kochała tę ekipę. Dodatkowo, jedyne kobiety w naszym towarzystwie to dziewczyny lub narzeczone któregoś z nich, żadna inna spoza kręgu miłości.

- O cholera, zakochałeś się, młody?

- Ta, całkiem możliwe - powtórzyłem, wzruszając ramionami jedynie po to, by nie wzięli mnie za szczeniaka.

I tak mnie za niego uważali, więc nie chciałem pogarszać sytuacji.

- Nie mogę - parsknął Mike, prawie się opluwając. - Mały Andrew wpadł!

- W nic nie wpadłem - żachnąłem się od razu. - Po prostu...

- Po prostu wpadłeś! - rzucił znowu Mike.

- No sorry, młody, tak to wygląda - poparł go Kurt. - Ale lepiej nam powiedz, jaka jest? Jak się nazywa?

- Luna - westchnąłem, czując się dobrze, móc znowu wypowiedzieć jej imię. - Jest... urocza.

Czekali na więcej, ale się nie doczekali.

- Urocza? Tylko? Lepiej powiedz, jaka jest w łóżku - zachęcił mnie Kurt.

- Nie spałem z nią. - Okej, czy to było kłamstwem? Bo pięć lat temu z nią nie spałem, ale potem no to jednak tak. - I to raczej szybko nie nastąpi.

- O cholera, to ten typ dziewczyny? - drążył dalej.

- Ta - mruknąłem, mając ochotę zakończyć temat. Nie chciałem mówić o Lunie w taki sposób, w końcu zaliczenie jej nie było moim celem. No, nazwijmy to bardziej dodatkiem.

- To co, wyrwałeś pięciolatkę, że nie chce ci dać? - zażartował Mike.

- Stary, nie rób ze mnie pedofila, błagam.

Obaj zaczęli się śmiać i mimowolnie na mojej twarzy też powstał uśmiech. Faceci jak faceci, ale dobrze było znowu z nimi pogadać. Czułem się jak dawniej, co było właściwie niedopowiedzeniem roku, bo teraz stało się tym dawniej, jeśli miało to jakiś sens.

- To ile ma lat? - zadał pytanie Mike.

- Szesnaście.

- No, młody, to niedaleko ci do tego pedofila - żartował dalej.

Pomyślałem, że zerwanie przyjaźni z nimi było naprawdę dużą głupotą.


Od autorki: Hej, hej, zdążyłam w piątek! Ale mówcie, jak tam wasze rozpoczęcie roku? Mnie dzisiaj napadł taki gówniany humor, że ew. Sorka, ludzie, ale zjebała się publikacja :/

Dzień, w którym umarłaś | Andy Biersack [zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz