6. Punktualny jak zawsze

930 89 8
                                    

Minęły prawie dwa tygodnie. Powoli przyzwyczajałem się do faktu, że znowu miałem dwadzieścia lat i że po raz kolejny musiałem zdobyć Lunę. Nie widziałem jej już od paru dni i powoli wariowałem, bo naprawdę za nią tęskniłem. Robiłem się miękki, ale co z tego.

Czułem się zmęczony, a ostatnio zrozumiałem, że przegapiłem parę treningów. Wiedziałem, że dostanie mi się za to od trenera, ale naprawdę mi to teraz zwisało. Miałem za niedługo zawody i powinienem być w górze swoich sił, ale patrząc na to z drugiej strony - będąc szczerym, to trenowałem pięć lat dłużej, chociaż to nie miało kompletnego sensu dla nikogo innego.

Otworzyłem okno i zapaliłem papierosa, wydychając dym na świeże powietrze. Okropne uzależnienie, ale co mogłem poradzić? Powoli udawało mi się je rzucić, ale nadal nie potrafiłem się od nich uwolnić tak do końca.

Patrzyłem na swój telefon, zastanawiając się, czy to był czas, w którym mógłbym zadzwonić do Luny? No jasne, siedziała w szkole, ale chciałem z nią pogadać chociaż przez minutę. Poza tym, miałem dla niej niespodziankę i jednocześnie mogłem to nazwać kolejną rzeczą, która zasługiwała na tatuaż.

Pomyślałem, że walić to i wybrałem jej numer, przykładając telefon do ucha.

- Andy? - rozległo się w słuchawce. - Dlaczego dzwonisz? Jestem w szkole.

- Ta, no wiem - odparłem, mimowolnie uśmiechając się. - Ale chciałem powiedzieć, że mam... niespodziankę.

- Niespodziankę? - powtórzyła i mogłem sobie wyobrazić, jak unosiła brwi ze zdziwieniem. - Co masz na myśli?

- Z tego, co wiem, w niespodziankach chodzi o to, żeby nie mówić, co to dokładnie jest - drażniłem się z nią.

- Och, niech będzie.

Uśmiechnąłem się sam do siebie, opierając łokcie o parapet. Wdychałem dym papierosa, zapisując gdzieś daleko w pamięci, by w końcu rzucić ten okropny nawyk. Luna mówiła, że wyglądałem naprawdę dobrze z fajką, ale dla własnego zdrowia powinienem z tego zrezygnować.

Cholera. Martwiła się o mnie tak bardzo każdego dnia, a ja... Cholera jasna.

Chrząknąłem, by pozbyć się tych burzliwych emocji z głosu.

- Przyjadę po ciebie - zaproponowałem. - O której kończysz?

- O piętnastej - odparła.

- W porządku. Będę punktualnie. Albo nawet chwilę wcześniej, bo do punktualnych osób to jednak nie należę.

To było okrutną prawdą i Luna była na mnie za to tak wściekła. Ona lubiła bycie na czas, kiedy ja po prostu uważałem, że wszystko mi zwisa i często zamiast być na odpowiednią godzinę, pojawiałem się trzydzieści minut później. Dla Luny naprawdę się starałem, ale kiedy spotykałem się z kumplami lub rodzicami, nie obchodził mnie umówiony moment.

- Hm, będę pamiętać - wymamrotała.

W tle usłyszałem głośny dzwonek i nawet się skrzywiłem. Jezu, jak dobrze, że nie musiałem już chodzić do szkoły.

- Muszę kończyć, Andy - poinformowała mnie i brzmiała całkiem smutno.

Chociaż nie, pewnie to sobie ubzdurałem - dlaczego miałaby brzmieć smutno? W końcu - jak na razie - nie byłem dla niej nikim ważnym. Nie była we mnie zakochana, nie przeżyła ze mną swojego pierwszego pocałunku. Więc co miałoby ją to obchodzić: fakt, że musieliśmy zakończyć rozmowę?

Z drugiej strony... co, jeśli naprawdę była już we mnie zauroczona? Ostatecznie, nigdy nie rozmawialiśmy o tym, kiedy coś do siebie poczuliśmy.

Dzień, w którym umarłaś | Andy Biersack [zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz