1. Ktoś w domu

16.2K 1.4K 292
                                    

Chłodny wiatr wiał z północy niosąc zapach świeżo pieczonych babeczek. Westchnąłem uradowany i ruszyłem w stronę kawiarenki "Familia" prowadzonej przez miłą, starszą Włoszkę. Torba ciążyła mi na ramieniu, a laska równomiernie uderzała o chodnik. Po pięciu minutach wolnego spaceru dotarłem pod drzwi kawiarni i otwarłem je z małym trudem. Usłyszałem dzwonek sygnalizujący nadejście nowego klienta oraz cichą melodyjkę lecącą z radia. Rozkład mebli w kawiarence znałem niemal na pamięć, dlatego bez problemu znalazłem się przy blacie naprzeciw drzwi.

-Proszę, niech pan pierwszy zamówi - usłyszałem obcy głos po lewej. Był piskliwy i głośny, bez wątpienia dziewczęcy.

-Nie​, proszę, pani była pierwsza, ja poczekam - powiedziałem i dotknąłem ręką blatu. Dziewczyna już się nie odezwała, jedynie zamówiła lody waniliowe.

-Witaj, Nathaniel! - powiedziała Lidia. Odkąd tylko pamiętam, wyobrażałem ją sobie jako wesołą pięćdziesięciolatkę z ciemną karnacją, czarnymi, kręconymi lokami i zielonymi oczami. Często również mi mówiono, że tak właśnie wyglądała.

-Dzień dobry, Lidio - przywitałem się - To, co zwykle proszę.

-Oczywiście, sok pomarańczowy i sernik czekoladowy już się robi! - zaśmiała się - Osiem dwadzieścia - powiedziała, na co wyciągnąłem skórzany portfel z kieszeni dżinsów i podałem go kobiecie. Nie bałem się tak robić, przynajmniej tutaj, wiedziałem, że Lidia by mnie nigdy nie oszukała - Proszę - podała mi moją własność do ręki. Schowałem ją z powrotem do spodni.

-Jest gdzieś wolny stolik? - zapytałem.

-Dla ciebie zawsze, skarbie - zaśmialiśmy się oboje - Tam, gdzie zawsze, usiądź, a ja zaraz przyniosę - powiedziała. Przytaknąłem i skierowałem się wzdłuż lady, a następnie w lewo do "mojego" stolika przy oknie. Usiadłem na miękkim fotelu torbę kładąc pod nogi stolika, a laskę obok fotela. Po chwili usłyszałem brzdęk naczyń.

-Dziękuję - podziękowałem kobiecie.

-Proszę - znalazłem szklankę i napiłem się soku. Westchnąłem, ciesząc się, że zaczął się długi weekend.

-Co tam u ciebie, Nat? - zapytała.

-Nic szczególnego... Mama i Calum wyjechali - odpowiedziałem.

-A gdzie Alex? - zapytała. Alex był moim najlepszym, lekko nadopiekuńczym przyjacielem, praktycznie wszędzie chodzimy razem.

-Pojechał na zawody - odpowiedziałem płynnie. Lubiłem rozmawiać z ludźmi, jednak większość podchodziła do mnie jak do chorego umysłowo, a nie normalnego nastolatka.

-A ty nie z nim? - "Czy to było aż tak dziwne, że nie byłem z nim?"- pomyślałem.

-Trener nie chciał podejmować takiego ryzyka, a i tak już wcześniej przegiął zabierając mnie na poprzednie - odpowiedziałem.
Alex był pływakiem, wygrywał zawody i miał świetne predyspozycje na olimpijczyka. Zawsze na turnieje jechałem z nim, bowiem trener wiedział, że jestem takim talizmanem na szczęście Alexa, więc przymykał na mnie oko, jednak na te zawody nie mógł mnie wziąć ze względu na inspektora jadącego z nimi.

* * *

Biegłem przez Los Angeles, zostawiając za sobą pościg. Kto by pomyślał, że szczęście będzie po mojej stronie? Dzień na początku zaczął się zwyczajnie, jednak potem strażnik oznajmił, że mam kolejną rozprawę. Wtedy zapaliła mi się mała lampka, że to jest moja szansa. W drodze do budynku sądu udałem, że tracę przytomność. Strażnicy najpierw nie dali się nabrać, jednak potem wezwali karetkę wystraszeni moim stanem. Ze szpitala przepełnionego mnóstwem ludzi ucieczka była bardzo prosta.
I w końcu byłem wolny, upragniona swoboda zdobyta... no prawie. Pewnie za niedługo roześlą list gończy, jak już tego nie zrobili.

Z zamyślenia wyrwał mnie widok małych domków osiedlowych. Jedna ulica zakończona "kołowatą uliczką" jak to nazwę. Po obu stronach znajdowały się jednorodzinne domki z ogrodem. Jeden z nich, jednopiętrowy z poddaszem, o ścianach koloru białego i czarnymi dachówkami z małym gankiem, wyglądał na niezamieszkany, pomyślałem, że rodzina mieszkająca w nim wyjechała. Podszedłem do czarnych drzwi wejściowych z chytrym uśmiechem ciesząc się, że dom okalał jedynie niski, drewniany płot.
Obszedłem cały teren upewniając się, że w domu nie ma nikogo i wszedłem do środka przez otwarte tylne drzwi. "Szczęście naprawdę mi sprzyja"- pomyślałem. Głównym pomieszczeniem był salon łączony z kuchnią. Wszystkie pokoje urządzone były w stylu nowoczesnym, w kolorystyce czarno-białej. Zbadałem dokładnie cały dom; parter z łazienką, salonem i kuchnio-jadalnią oraz poddasze z dwoma sypialniami i mogłem stwierdzić, że mieszkała tu rodzina z nastolatkiem. W sypialni rodziców nie było większości rzeczy, a pokój dzieciaka wydawał się być dopiero co projektowany... Przyznałem się, że nigdy w moim dwudziestosześcioletnim życiu nie widziałem, aby jakikolwiek nastolatek miał tak czysto i pusto w pokoju. Pogrążony w myślach zabrałem jabłko z salonu i ugryzłem je. Było słodko-kwaśne.

-Mhm.. - zamruczałem. W więzieniu nie używali soli, a co dopiero owoców, już zapomniałem jak smakują rzeczy z zewnątrz. Ogryzek wyrzuciłem do kosza pod zlewem i poszedłem do łazienki się umyć. Nie oszukujmy się - śmierdziałem jak bezdomny, którym z resztą byłem.
Dokładnie wymoczyłem się w wannie, a następnie wyszorowałem. Tego mi brakowało najbardziej... spokojnej kąpieli, bez zboczeńców czekających aż spadnie mydło.
Wstałem i wytarłem się ręcznikiem, znalezionym w szafce. Wyszedłem z pomieszczenia​, powoli wspiąłem się po schodach z ręcznikiem na biodrach i skierowałem do sypialni starszych. Wygrzebałem z jednej szafy bokserki, za dużą, czarną bluzkę i granatowe dresy. Stanąłem tak przed lustrem w sypialni i podziwiałem swój wygląd. Naturalne, jasne, blond włosy, zielone oczy, jasna cera i mocno zarysowane kości policzkowe. "Może trzeba było zostać modelem, a nie płatnym zabójcą?"- zastanawiałem się. Rozmyślałbym pewnie jeszcze długo, gdybym nie usłyszał kroków z dołu.

* * *

Po trzech godzinach wreszcie dotarłem do domu. Po wyjściu z kawiarni musiałem iść na zakupy, bo lodówka świeciła pustkami. Oczywiście musiałem w sklepie​ natknąć się na osobę dobroduszną, która chciała, za wszelką cenę, pomóc mi w zakupach i nie rozumiała prostego "Nie dziękuję poradzę sobie".
Sklep ten znałem na pamięć, wiedziałem gdzie nabiał, pieczywo, alkohol i wędliny. Może wydawać się to śmieszne, ale takie życie ślepca.
Westchnąłem ponownie, przypominając sobie upierdliwą panią "daj sobie pomóc". Obie ręce miałem załadowane, byłem zmęczony i głodny, ale i tak dawałem radę, zawsze dawałem i będę dawał radę.
W końcu dotarłem do mojej ukochanej furtki i otworzyłem ją, z nowym przypływem sił dotarłem pod drzwi wejściowe, z szyi ściągnąłem smycz z kluczem. Po chwilowym męczeniu się z zamkiem, wszedłem do domu, w którym roznosił się zapach ananasowego żelu pod prysznic... Doznałem szoku. Rodzice mieli wrócić dopiero za dwa tygodnie, a ja nie pamiętałem żeby ktoś miał mnie odwiedzać, ja nawet nie miałem rodziny czy przyjaciół, którzy mogliby mnie odwiedzić. Reklamówka spadła mi na ziemię, wraz z moją torbą i laską.

Ktoś był w moim domu!

------------------------

Oto i pierwszy rozdział.
Akcja powoli się rozkręca...

Powiedzcie mi szczerze jak wyszedł?
Podoba Wam się takie przedstawienie perspektyw i zmiana narratora?

Zobacz echo moich słówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz