Rozgrywki mijały szybko, każdy mecz kosztował mnie coraz więcej energii ale Bobby był zadowolony z mojego grania, a i łowcy talentów zainteresowali się moją osobą tak więc zakładałem, że nie widać jak ciężko mi się gra. Dziwnym snom nie było końca. Zawsze zaczynało się od Casa. Każdy moment naszego dziwnego spotkania przeżywałem co noc na nowo. Później widziałem urywki z życia strażników. Jakieś polowania, ratowanie ludzi. Ostatnio przyśnił mi się fragment jak najmłodszy z nich wskoczył do klatki z Lucyferem, żeby powstrzymać apokalipsę. Zrywałem się co noc. Nie mogłem sobie wyobrazić, żebym pozwolił swojemu bratu na coś takiego nawet jeżeli się to wiązało z uratowaniem świata. Niedługo mecz finałowy, co też mnie stresowało. Już ostatni. Zagram go, a potem mogę zająć się swoim stanem zdrowia jak należy. Moi przyjaciele szukali różnych sposobów na detoksykację organizmu bo uznali, że skoro rana się nie goi to to zwierze musiało mieć jakąś truciznę na rogu. Piłem przeróżne paskudztwa ale nie pomagało. Wszyscy zaczęli się niepokoić ale zawarliśmy umowę, że po finałach zajmiemy się tym jak należy. Ubrałem się i ruszyłem do jadalni. Byli tam wszyscy, przywitałem się bez entuzjazmu, biorąc jakąś kanapkę do ręki. Connor jak zawsze patrzył na mnie z pogardą. Wiedziałem, że tylko czekał aż będę z nim sam na sam. Nienawidził mnie dlatego zawsze starałem się być w towarzystwie mamy lub brata. Nie miałem siły się z nim mierzyć. Mama patrzyła na mnie chwilę i również zapytała czy się dobrze czuję. Powoli zaczynałem mieć dosyć takich pytań. Kiwnąłem głową nie przerywając przeżuwania. Mój brat cały się spiął, a Connor fuknął.
- Nic tej panience nie będzie, nie rozczulajmy się nad nim. Jest facetem- powiedział, a mama odpowiedziała ze złością.
-Jest również moim synem i źle wygląda więc się o niego martwię- na jej słowa Connor spojrzał na nią morderczym wzrokiem, po czym nieznacznie zadrżały mu palce. Czy byłby zdolny ją uderzyć? Nie chciałem się przekonywać dlatego postanowiłem skierować jego złość ponownie na mnie.
-O moją męskość się nie martw pizdusiu- powiedziałem, przeżuwając kanapkę i udając wyluzowanego. Mama na mnie spojrzała z niedowierzaniem, a Sammy się polał herbatą. Mój rozmówca niemal się nie zrobił czerwony. Gdyby mógł to by mnie zabił tu i teraz. Nie dałem nikomu dojść do głosu bo wstałem od stołu i dodałem.
-Jadę do szkoły bo się za raz spóźnimy- powiedziałem patrząc na brata, a on bez słowa wstał i wyszedł. Odwróciłem się do Connora i mamy i powiedziałem.
-Pa dziewczyny!- i poszedłem. Wsiadłem do Impali i zamknąłem za sobą drzwi. Sammy patrzył na mnie ostrym wzrokiem.
-Co?-zapytałem.
-Życie Ci niemiłe?!
- Miłe ale on i tak mnie nienawidzi. Wolałem, żeby nienawidził mnie a nie mamę. Widziałeś jak na nią spojrzał? Gdyby coś jej zrobił to bym go zabił i poszedł siedzieć.
-I tak jesteś idiotą- powiedział i odwrócił ode mnie głowę. Bawiły mnie jego humorki. Odpaliłem silnik i ruszyłem pod szkołę. Zaparkowałem. Wysiedliśmy, a tam czekała już na nas cała paczka. Przywitaliśmy się, a Chuck zaczął od razu swoje wyliczanki.
-Przygotowani na egzamin z historii? Odrobiliście matmę? Pamiętacie o kolejnym Egzaminie próbnym z chemii? Za miesiąc już te prawdziwe...
-Chuck wyluzuj. Z historii coś tam pamiętamy bo ślęczeliśmy nad tym przed wyprawą. Matmę mi zrobił Sammy, więc jak chcecie to wam dam- powiedziałem wesoło a mój brat się teatralnie ukłonił.
-Nie ma za co- wszyscy się zaśmiali i ruszyliśmy w stronę sali od mojego "ukochanego" przedmiotu. Podeszła do mnie Charlie i jak codziennie zadała mi i dzisiaj to samo pytanie.
CZYTASZ
Tysiąclecie Apokalipsy cz.1 ~ Niewolnicy Systemu (Destiel)
FanfictionRok 3016. Świat się zmienił. Nic nie jest takie jak dawniej. Nic nie jest przyjaźnie nastawione do ludzkiego gatunku. Ludzie, żeby przetrwać muszą mieszkać w osadach, odgrodzonych od zabójczej dla nich natury. Taką wersję zna Dean Winchester, jedna...