Odrzut był ogromny upadliśmy na ziemię. Odkaszlnąłem i zerknąłem na niebieskookiego. Był na szczęście cały. Zerknęliśmy na rozwalony płot. Alarm zaczął wyć. Musieliśmy się zmywać. Wtedy dojrzałem dziwną sylwetkę wśród dymu. Szturchnąłem Casa, a on spojrzał w tamtym kierunku mrużąc oczy. Po chwili się zerwał na równe nogi i krzyknął.
-Bergil!- otworzyłem usta w niedowierzaniu. Ten koń był niesamowity. Rumak na głos Casa zarżał i po chwili już przed nim stał. Cas przytulił go mocno, a on przyciągnął go łbem do siebie.
-Musiał cały czas czekać pod murem- mruknął niebieskooki do mnie. Po czym zwrócił się do kopytnego.
-Pomożesz nam skopać im tyłki- Kary zaczął wierzgać i machać łbem. Zerknął na mnie, a ja kiwnąłem przyjaźnie. Parsknął kilka razy, po czym Castiel wskoczył na jego grzbiet.
-Jedziesz ze mną?- zapytał, a ja pokręciłem głową.
-Trzymajmy się planu. Ty jedź od tyłu do budynku prezydenta ze swoim oddziałem, ja zaatakuję od frontu- niebieskooki kiwnął głową i zanim ruszył, rzucił przez ramię.
-Więcej mnie tak nie strasz! Uważaj na siebie!
-Wy też- zdążyłem jedynie odkrzyknąć. Bergil ruszył ostro z miejsca. Pognali w wyznaczonym kierunku i musiałem przyznać, że robili wrażenie. Ja natomiast powinienem się dostać jak najszybciej do swojego oddziału, zwiadowcy już prawie tu byli ale rozwalony płot powinien ich zająć. Wtedy wpadłem na pewien pomysł. Dziecinka. Stała jedynie dwie przecznice dalej. Pobiegłem do miejsca gdzie ją zostawiłem i po jakiś pięciu minutach siedziałem za kółkiem.
-Gotowa, na zabawę maleńka?- mruknąłem, gładząc skórę na kierownicy i odpaliłem silnik. Warknęła przyjaźnie wywołując uśmiech na mojej twarzy. Ruszyłem z piskiem opon. Dla większego efektu puściłem "Welcome to the jungle" Gunsów i puściłem najgłośniej jak się dało.
*******
CastielGnałem na swoim rumaku i dogoniłem mój oddział. Ledwo zdążyłem ochłonąć z myśli, że Dean mógł zginąć. Potrząsnąłem głową, odpychając nieprzyjemne wspomnienie i krzyknąłem do oddziału.
-Za mną! Ruszyliśmy biegiem. Mieliśmy ominąć pole walki ale zauważyłem, że nasi przegrywają. Niech to szlag.
-Pół oddziału idzie z Balthazarem pod pałac prezydenta. Oczyśćcie dla nas drogę. Zaraz dołączmy- przyjęli moje polecenie bez słowa protestu i podzielili się na dwie grupy. Bergil się niespokojnie poruszał, ja przeładowałem pistolet i głaszcząc go po szyi mruknąłem.
-Spokojnie malutki, zachowaj siły na walkę- zapach tylu ludzi spowodował, że cały się najeżył, jego oczy zapewne zaczęły się żarzyć na czerwono. Stanął dęba wydając z siebie dziki ryk. Kiwnąłem na ekipę, że musimy pomóc w polu. Od razu zrozumieli i ruszyli do walki. Ja próbowałem poskromić wierzchowca, który dostał szału.
-Bierz ich- syknąłem schylając się do jego ucha. Ponownie stanął dęba i wydał z siebie taki dźwięk, jakiego jeszcze nigdy nie słyszałem. Wszyscy na moment zamarli, a ja dałem mu znak, żeby ruszył. Wbiegł wściekłe w tłum rozszarpując zębami tych których mu wskazałem. Próbowali nas jakoś unieszkodliwić ale mojego rumaka nie dało się zatrzymać. Przeładowałem pistolet i zacząłem strzelać. Mój oddział też się dobrze spisywał. Zauważyłem Sama, który miał rozbity nos i był cały brudny i wykończony. To jego oddział przegrywał. Młodszy Winchester właśnie bił się z jednym ze zwiadowców, a mój wzrok przyciągnęła ruda czupryna. Abbadon. Stała na jednym z aut i celowała do brata Deana.
-Sam!- krzyknąłem, ale on nie mógł wiedzieć o co chodzi. Ruszyłem z Begilem najszybciej jak się dało i przeładowałem pistolet. Ja i Ruda wystrzeliliśmy na raz. Zdążyłem osłonić Sama. Wszystko jakby zwolniło. Moja kulka trafiła Abbadon w głowę, a ja po chwili poczułem ostry ból w plecach i prawej części brzucha. Później kwik Bergila, miarowy tętent jego kopyt ucichł. Upadaliśmy. Po zderzeniu z ziemią zawyłem z bólu uciskając ranę postrzałową. Nie rozumiałem co się stało. Zerknąłem na swojego konia. Kula przeszyła mnie na wylot, wbijając się w jego łopatkę. Było z nim źle. Przestałem czuć ból. Chyba adrenalina zadziałała. Dźwignąłem się i podbiegłem do mojego malca. Ciężko dyszał i się szamotał.
-Cii, malutki już jestem- pogłaskałem go po głowie, a po moich policzkach płynęły łzy. On przewracał z przerażeniem białkami. Dusił się. Nie wiedziałem jak mu pomóc. Zawyłem i go mocno przytuliłem.
-Przepraszam. Byłeś moją rodziną- szepnąłem, przystawiając mu broń do głowy. Chciałem skrócić jego męki. Z jego nozdrzy pociekła strużka krwi, a ja chciałem pociągnąć za spust ale nie mogłem. Byłem okropny, pozwalając mu tak cierpieć ale... Nie potrafiłem strzelić swojemu podopiecznemu w głowę.
-Uratuję Cię- powiedziałem do niego z determinacją.- Zrobię wszystko tylko wytrzymaj. Błagam wytrzymaj- moje ręce drżały, a łzy kapały po policzkach. Bergil przestał wierzgać i leżał, ledwo oddychając. W końcu dobiegł do nas Sam. Natychmiast wsadził rękę do rany na jego łopatce i wygrzebał stamtąd nabój.
-Przeżyje?- zapytałem młodszego Winchestera, a on mruknął.
-Nie wiem- po tym zdjął kurtkę, uciskając ranę Karego. Więźniowie dotarli już na pole bitwy wraz z Charlie. Zaczęliśmy wygrywać. Przepchnęliśmy mojego konia na bok, a Sam zawołał Charlie, a sam pobiegł do walki.
-Muszę go zszyć ale ma marne szanse- mruknęła Ruda i po chwili dodała.
-Idź zabić prezydenta, tu nic nie zdziałasz- dźwignąłem się i przytuliłem ledwo przytomnego Rumaka.
-Widzimy się po bitwie- szepnąłem do niego.
-Cas, wszystko gra? Jesteś strasznie blady- zapytała Charlie, która pracowała przy ranie Bergila.
-Wszystko gra- mruknąłem i po chwili dodałem.- Po prostu go uratuj. Błagam- po tym się odwróciłem i pobiegłem w kierunku budynku głównego. Uriel za to zapłaci. Zapłaci za śmierć wszystkich moich bliskich.
*******
Dean
CZYTASZ
Tysiąclecie Apokalipsy cz.1 ~ Niewolnicy Systemu (Destiel)
FanfictionRok 3016. Świat się zmienił. Nic nie jest takie jak dawniej. Nic nie jest przyjaźnie nastawione do ludzkiego gatunku. Ludzie, żeby przetrwać muszą mieszkać w osadach, odgrodzonych od zabójczej dla nich natury. Taką wersję zna Dean Winchester, jedna...