LVII. Witamy w przyszłości.

368 49 0
                                    

Poruszyłem się niespokojnie, patrząc na niebieskookiego.
-Musimy iść i sprawdzić czy są cali.
-Są, uspokój się. Sam mówił, że ma zewnątrz jest straszny chaos. Może odłączyli wszystkie chipy.
-No nie wiem...- zacząłem, a on złączył nasze usta i po chwili się ode mnie odrywając mruknął.
-Nie świruj. Jeżeli się nie zjawią w przeciągu dwóch-trzech godzin to pójdziemy, dobra?
-To co chcesz robić przez ten czas?- zapytałem, a on się zaśmiał.
-Mam kilka ciekawych sugestii- po tym ściągnął ze mnie koszulkę i wszystko stało się jasne.
-Cóż, do trzech razy sztuka?- rzuciłem złośliwie, a on przewrócił oczami i zabrał się za zwiedzanie każdego centymetra kwadratowego mojej skóry na szyi, obojczykach, brzuchu... Nabrałem ze świstem powietrza i odrywając go od siebie przejąłem stery. Zerwałem z niego koszulkę i spodnie, tak że był po chwili goły. Zawiesiłem się na moment podziwiając jego nagie ciało. Przejechałem dłonią po jego torsie i złączyłem nasze usta. Otarłem się o jego kroczę, wywołując tym samym jego jęk. Znowu wszystko wokół nas wirowało. Był tylko Castiel, jego zapach, ciepło, uczucie jego nagiej skóry pod palcami i ustami, jego ciche jęki i przyśpieszony oddech... To wszystko było po prostu idealne. Nie chciałbym być tu z nikim innym. Zacisnął palce na moich ramionach i jęknął.
-Pospiesz się- uśmiechnąłem się i go pocałowałem. Moje serce ledwo nadążało z pompowaniem krwi. Po tym ostrożnie w niego wszedłem. Wszystkie wspomnienia wróciły. Mój pierwszy raz z nim... Po plecach przebiegł mi dreszcz, a ja zacząłem się miarowo poruszać. Splotłem palce naszych dłoni. Nasze oddechy równo galopowały i przerywały względną ciszę tego miejsca. Byłem już cholernie blisko, Niebieskooki chyba też, bo mocno zacisnął palce na mojej dłoni. Po chwili zwolniłem, dochodząc. On odrzucił głowę w tył i czując mój orgazm, sam również doszedł. Wyszedłem z niego i ciężko dysząc, położyłem się obok. Nadal uspokajaliśmy oddechy i niesamowicie walące serca. Zerknąłem w jego oczy, które przybrały jaśniejszą, błękitną barwę ale po chwili wróciły do normy. No tak, zapomniałem już o pierwiastku anioła w nim.
-To było...- zacząłem ale on się szeroko uśmiechnął i całując  mnie w czoło szepnął.
-Wiem- leżeliśmy tak obok siebie, ciesząc się wzajemną obecnością. Każdy z nas próbował zapełnić przepaść, która powstała przez lata w których się nawet nie mogliśmy zobaczyć. Ciągle było mi go mało, bałem się, że zaraz zniknie i znowu będę tęsknić. W końcu wstaliśmy i ubraliśmy się. Włączyłem chipa ale nikt nadal nie odpowiadał. Byliśmy już gotowi do wyjścia, kiedy do środka wpadła Charlie, Sam i Gabriel.
-Czemu się nie odzywaliście?!- niemal nie wrzasnąłem ale poczułem ulgę na ich widok. Brakowało jedynie Chucka.
-Przesłuchiwali nas. Teraz przesłuchują Chucka- rzucił mój brat, a ja cały zesztywniałem.
-Zrobili wam coś?- zapytałem tak zmienionym głosem, że aż ledwo go poznałem. Tuż za mną stanął Castiel, łapiąc koniuszki moich palców bardzo dyskretnie. Uspokajało mnie to.
-Nie, jedynie pytali o różne rzeczy- rzucił mój brat niepewnie, a ja odetchnąłem z ulgą. Dopiero teraz wydarzenia zwolniły na tyle, że byliśmy w stanie się normalnie przywitać. Uściskałem ich mocno. Zrobiło się cicho, każdy bronił się przez wzruszającym klimatem. Tyle już przeszliśmy. Kto by pomyślał, że paczka niesfornych dzieciaków tyle zdziała przez kilka lat. Nawet gdyby miało nam się nie udać, to w jakiś sposób zapiszemy się w kartach historii. Nasze starania nie pójdą całkowicie na marne i może damy do myślenia wielu osobom. Usiedliśmy w kole, a oni podali nam prowiant. Niemal nie połknęliśmy go w całości. Gdy głód nieco ustąpił usiedliśmy na przeciwko naszych przyjaciół i popijając napój izotoniczny słuchaliśmy ich nowości.
-Przed tym jak nas wzięli na przesłuchanie, Chuck zdążył nadać komunikat, że za tydzień będziecie w opuszczonej strefie i wszyscy, którzy są za nami mają się tam zjawić, żeby opracować plan działania- zaczął tłumaczyć nam Gabriel. Pokiwaliśmy głowami. Zwróciłem się do brata.
-Rozmawiałeś z mamą?
-Tak, była w szoku. Rozpłakała się. Nie wiem co o tym sądzi...-mruknął młody, krzywiąc się. Wiedziałem, że Mary nie chciała dla nas takiego życia i najzwyczajniej w świecie się bała o nas. Miałem nadzieję, że mimo wszystko nas będzie wspierać.
-A wy jak się czujecie?- Charlie spojrzała na nas badawczym wzrokiem, a ja się głupkowato uśmiechając na wspomnienie sceny sprzed godziny, mruknąłem.
-Świetnie- Ruda zmarszczyła brwi ale nie skomentowała tego.  W końcu będę musiał powiedzieć wszystkim prawdę.
-Czyli za tydzień zbieramy rebeliantów... Kiedy ruszamy do akcji?- w końcu głos zabrał Castiel, a Gabe rzucił.
-Myślę, że im szybciej tym lepiej. Zobaczymy. Kończymy opracowywać plan przejęcia kontroli nad miastem- znowu zapadła cisza. Wszystko działo się strasznie szybko. Bałem się pomyśleć co to będzie za tydzień. W końcu ekipa zaczęła się zbierać.
-Uważajcie na siebie- powiedziałem do nich zmartwiony, a oni kiwnęli głowami.
-Wy też. Widzimy się jutro.
*********
Tydzień zleciał niemiłosiernie szybko i nie narzekałem na nudę spędzając go z Niebieskookim. Chuck i Gabriel dopracowali szczegóły. Charlie i Jo miały mieć jeden z oddziałów, który miał uwolnić więźniów. Sam miał zostać w polu i w razie potrzeby też miał poprowadzić ludzi. Nie podobało mi się to bardzo ale nie miałem za wiele do gadania. Ja z kolei szedłem od frontu. Miałem się wbić do rezydencji prezydenta. Gabriel miał mnie osłaniać. Zadanie Casa było takie samo, jednak on z kilkoma osobami miał próbować się dostać od tyłu. Chuck był koordynatorem. Ogarniał wszelkie zamki i ich zabezpieczenia. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie to Gabe miał mu pomóc się dostać do stacji głównej, żeby nadać śmierć prezydenta i ogłosić nasze zwycięstwo. Później ujawnić wszystkie akta, zatajone przez rząd.. Brzmiało jak dobry plan ale znając życie to wszystko się pokrzyżuje już na samym początku jego realizacji. Właśnie skończyłem się ubierać i zerknąłem na niebieskookiego.
-Gotowy?- zapytał, a ja mruknąłem.
-Bardziej nie będę- po tym przeładowałem swojego Colta, a on mój stary pistolet, który mu podarowałem. Wybiegliśmy na zewnątrz. Było zamieszanie. Strażnicy inwigilowali cywilów. Wszędzie wyświetlały się podobizny moje i Castiela. Poszukiwali nas. Dobiegliśmy do jednego z zaułków, chowając się w nim. Powoli wychyliłem głowę i kiwnąłem do Casa, że teren czysty. Ruszyliśmy biegiem w stronę opuszczonej strefy. Tam znieruchomieliśmy widząc oddział zwiadowców biegnących w naszą stronę. Widzieli nas? Skoczyliśmy do jakiegoś dołu. Ja zrobiłem to pierwszy i po chwili jęknąłem, gdy Castiel przygniótł mnie swoim dupskiem.
-Zamknij się- mruknął, przykrywając dół jakąś tekturą.
-Pocałuj mnie w dupę-szepnąłem z irytacją, rozcierając obolałe od jego uderzenia plecy.
-Nie przy ludziach- zażartował. Uśmiechnąłem się pod nosem. Czekaliśmy w ciszy aż oddział przebiegnie. Usłyszeliśmy głosy jakby niemalże nad nami.
-Sprawdzić każdy dom! Ktoś musi ich ukrywać. Za murem ich też nie znaleziono!- poznałem Azazela i ciarki przebiegły mi przez całą długość pleców. Szukali nas. Kwestią było tylko czy zdążymy zaatakować przed tym jak nas złapią. Gdy się uspokoiło wyszliśmy z naszej kryjówki i pognaliśmy do strefy opuszczonej. Tam już czekali na nas przyjaciele.
-Dużo jest buntowników?- zapytałem na wstępie, a Sam pokiwał twierdząco głową. Poczułem ulgę. Chociaż tyle poszło tak jak powinno. Weszliśmy do piwnicy Castiela. Na wejściu czekało kilka znajomych twarzy. Gabriel się wyrwał na przód.
-Meg...- rzucił i uściskał przyjaciółkę. Chyba jej dawno nie widział.
-Stęskiniłeś się?- zapytała wesoło i zlustrowała wzrokiem mnie i Casa.- kiwnęła do mnie głową.- Winchester jak zawsze, nie do dobicia. A to musi być nasz sławny Castiel- podała mu dłoń. Dobrze było mieć jednego z najlepszych strzelców w szeregach, wtedy zobaczyłem Crowleya i nie mogłem się powstrzymać przed uściskaniem go. Cieszyłem się, że żyje.
-Wiewiórze, co Cię napadło?- zapytał z rozbawieniem, a ja po tylko mruknąłem.
-Dobrze Cię tu widzieć. Cas również uściskał swojego przyjaciela, a ja poznałem kolejne, znajome twarze. Balthazar, Benny, Kevin, Rowena, Bobby, Ash, Garth, niemal cała moja drużyna koszykarska nawet Michael i Raphael... Byłem w szoku. Obok Charlie stanęła Jo, splatając palce ich dłoni. Uśmiechnęła się na mój widok.   Przywitałem się ciepło z każdym z nich. Przełknąłem gulę i z Castielem u boku zrobiłem kilka kroków w przód. Stałem u szczytu schodów. Moim oczom ukazała się pełna po brzegi ludzi piwnica. Przerażał mnie fakt,  że to kilka połączonych ze sobą pomieszczeń i zapewne każde z nich jest przepełnione. Wszystkie pary oczu zwróciły się w naszym kierunku. Tuż za mną i Castielem stanęli wszyscy moi przyjaciele. Ci ludzie chcieli za nami iść. Chcieli zmienić Kansas. Powierzyli nam swoje życie. Przełknąłem ślinę, która jakby zgęstniała. Cas na mnie zerknął i szepnął.
-Mów do nich. To wszystko twoja zasługa. Zacząłeś rewolucję w dniu kiedy wpadłeś na pomysł wyjścia za mur, jesteś ich przywódcą.
-Jesteśmy- poprawiłem, go a on się uśmiechnął delikatnie. Odchrząknąłem i krzyknąłem.
-Przyszliście tworzyć z nami nową przyszłość... Chcieliśmy się na początek z wami przywitać!- tłum nie mógł wiwatować, bo strażnicy by nas znaleźli ale chcieli okazać nam swoje oddanie, więc każdy po kolei schylił głowę. Wszystkie szmery ucichły, a dłonie powędrowały do klatki piersiowej na wysokość serca. Ten gest znany był w mojej sekcji jako przysięga lojalności. To było niesamowite. Spojrzałem z niedowierzaniem na przyjaciół, a Gabriel mruknął.
-Witamy w przyszłości.

Tysiąclecie Apokalipsy cz.1 ~ Niewolnicy Systemu (Destiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz