XXXXII. Też Cię miło widzieć Rudzielcu.

367 54 3
                                    

-Skąd?- Azazel nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja wzruszyłem ramionami.
-Widziałem go na zdjęciu. Dyrektor czytał apel o tym, że jest niebezpieczny i pokazał jak wygląda- Azazel na te słowa uderzył pięścią w stół i wrzasnął.
-Kłamiesz!
-Nie wiem o czym mówisz- podniosłem ręce w obronnym geście, a on mnie przyparł do ściany, przyduszając.
-Myślę, że wiesz- po tym znowu zrobił mi zastrzyk. Byłem na haju. Znowu. Puścił mnie, a ja zatoczyłem się i upadłem. Nie wychodziłem za mur, nie, wychodziłem za mur, nie...
-Kim on jest? Gdzie go spotkałeś?
-Nie rozumiem pytania- powiedziałem niepewnie i wstałem rozejrzałem się po sali. Zrobiłem kilka kroków w bok. Muszę go sprowokować zanim stracę kompletnie kontrolę nad sobą.
-Zastanawiam się- powiedziałem udając, że narkotyk już całkowicie podział. Przywódca na mnie spojrzał, a ja kontynuowałem- zastanawiam się, z czym się twoja matka musiała przeruchać, żeby takie paskudztwo urodzić- powiedziałem udając rozbawienie, a on skoczył w moją stronę popychając mnie. Specjalnie ułożyłem się w locie tak, żeby uderzyć głową w kant stolika za mną. Udało mi się. Poczułem przeszywający ból, po czym straciłem przytomność.
******
Siedziałem z opatrunkiem na głowie w jadalni. Ledwo mi cokolwiek przechodziło przez gardło. Ręce mi drżały. Miałem same koszmary. Znowu przeholowali z ilością psychotropów. Do tego to co musiałem zrobić. Zabić ich wszystkich...
-Żyjesz?- zapytał Crowley, a ja podskoczyłem jak oparzony. Westchnął i dodał.
-Widzę, że zabawa była niezła- kiwnąłem głową i odpaliłem papierosa. Nie zbyt mu się to podobało ale rozumiał, że tylko dzięki temu jeszcze totalnie nie ześwirowałem.
-Powiedziałeś im coś?- zapytał, a ja pokiwałem głową, czując że mój oddech znowu przyśpiesza. Przynajmniej odpierdolę szopkę, o której wczoraj rozmawiałem z Mentorem.
-Zanim totalnie odpłynąłem sprowokowałem Azazela żeby mnie popchnął i zaryłem głową w kant stolika- mruknąłem i złapałem się stołu. Wspomnienie wczorajszego wieczoru przyprawiało mnie o dreszcze.
-Którą symulacje Ci zrobili?- zapytał, unosząc podejrzliwie brwi, a ja wtedy wstałem.
-Chciałeś szopkę- warknąłem i rzuciłem talerzem w ścianę.- To masz- zacząłem robić rozpierdol. Wywaliłem krzesła i stół. Crowley wezwał oddział ratunkowy, którzy mnie unieruchomili i chcieli mi wstrzyknąć coś na uspokojenie ale mój mentor ich powstrzymał.
-Nie podawajcie mu nic. Jeszcze działają środki z symulacji. Nie mieszajcie ich- założyli więc mi kaftan bezpieczeństwa i wprowadzili do izolatki. Świetnie, zawsze chciałem być psychopatą. Pocieszał mnie fakt, że odjebałem na umyślnie więc nie jest tak naprawdę jeszcze tak źle żeby tu wylądować. Chyba. Nawet nie wiem ile tak siedziałem, kiedy przyszedł jeden ze strażników i mnie rozpiął, oświadczając.
-Masz gościa- wskazał mi drogę, a ja ruszyłem przed siebie. Przy stoliku siedział Gabriel. Uśmiechnąłem się do niego szeroko. Nie mogłem go uściskać bo strażnicy obserwowali czy nic nie odwalę, dlatego tylko usiadłem. Gabe od razu zrozumiał o co chodzi, dlatego klepnęliśmy się po przyjacielsku w ramiona.
-Jak się czujesz?- zapytał lustrując mnie wzrokiem. Wzruszyłem ramionami.
-Daję radę.
-Wyglądałeś gorzej tylko wtedy kiedy wiesz kto Cię musiał ratować- spojrzałem na niego i pokiwałem głową. Dalej rozmowa potoczyła się luźniej. Pozwoliło mi to na chwilę zapomnieć gdzie jestem i co przechodziłem. Byłem wdzięczny, że mnie odwiedził. Po cichu liczyłem na więcej jego wizyt.
-Dobra idioto, muszę się zbierać bo zaraz mam trening z Ezekielem na strzelnicy- uścisnęliśmy się na pożegnanie.
-Ja będę go wkurzał jutro. Powodzenia- mruknąłem i z eskortą strażników zostałem wyprowadzony z sali. Mój odpoczynek nie trwał zbyt długo bo na żądanie Azazela zaprowadzili mnie na każdy trening. Wieczorem odpuścili mi symulację ale jak zapowiedziała kąśliwie Abbadon to tylko jednorazowy dzień dobroci dla zwierząt. Czułem, że gorzej być nie może dlatego miałem nadzieję, że będzie lepiej.
********
2 miesiące później

-Winchester!- wrzasnął Azazel, a ja wystąpiłem z szeregu.- Nie wiem jak taki półgłówek sobie tak świetnie poradził z pierwszymi misjami za murem ale zostałeś wyznaczony na przywódcę czteroosobowego oddziału. Idziecie na zwiady i macie wyznaczoną trasę do sprawdzenia. Nie ważcie się z niej zejść nawet na milimetr. Ruszacie jutro rano, jak dobrze pójdzie to zmienisz status z kadeta na zwiadowcę. Zrozumiano?
-Tak jest- odpowiedziałem spokojnie i wróciłem do szeregu. Po treningu na strzelnicy pewnie dostaniemy szczegóły misji. Ezekiel jak zawsze się do mnie uśmiechnął. I mruknął.
-Dobra robota- kiwnąłem głową. Trening dobiegł końca, a przywódca wezwał mnie i czterech o rok starszych chłopaków, których imiona mnie nie obchodziły do siebie. Ewidentnie nie był im na rękę fakt, że młodszy będzie nimi dowodził ale nie mieli odwagi tego powiedzieć na głos. Azazel dał nam mapę i dokładne wskazówki co mamy robić. Nie kwestionowałem nic. Nie obchodziło mnie co mam sprawdzać ani po co. Miałem wykonać misję i wykonam najlepiej jak potrafię.
-Ruszacie jutro o świcie. Jakieś pytania?- rzucił dowódca, a my zaprzeczyliśmy. Resztę dnia mieliśmy wolną, żeby zebrać siły przed wyprawą. Zadzwoniłem do przyjaciół i brata. Nie mieli czasu rozmawiać ale dowiedziałem się kilku najważniejszych szczegółów z ich życia. Dobre i to. Chuck wygrał konkurs projektów na nowe bronie. Coś mi tłumaczył, że postawił na prostotę i praktykę. Sprzęt zaprojektował w oldschoolowym stylu i stworzył pistolet unieszkodliwiający każdego dzikiego. Nawet tego z pancerzem. Projekt nazwał "Coltem" na cześć jego idola. Ciekaw byłem jak wpadł na to wszystko. Broń będzie testowana w najbliższym czasie, czyli trafi do Bennego i Michaela. Jeżeli zda się w terenie Chuck przestanie być kadetem i dostanie swoją osobistą pracownię do tworzenia kolejnych projektów. Byłem z niego dumny. Charlie piszczała, że ma za sobą już pierwszy dzień jako ratowniczka. Nie mogła rozmawiać bo akurat przywieźli rannego do niej na oddział ale z tego co zrozumiałem to dobrze jej idzie, cały czas się uczy i jeżeli dalej będzie robić takie postępy to za kilka lat ma szansę zostać lekarzem głównym. Mały, zdolny Rudzielec. Zastanawiałem się kiedy my tak szybko dorośliśmy? Jak to się stało? Z Gabem rozmawiałem dosłownie chwilę bo dostał wezwanie. Zamiast mi wytłumaczyć jak idzie jego szkolenie to nawijał o Meg. Cieszyłem się, że Crowley uprzejmie mi doniósł, że ich szkolenie też dobiega końca i Gabriel zaczyna być wysyłany na swoje pierwsze misje. Z Sammym nie najlepiej mi się rozmawiało. Był jakiś nieobecny i szybko skończył rozmowę, mówiąc że zadzwoni jutro bo coś mu wypadło. Miałem przeczucie, że coś jest nie tak ale skoro Sam uznał, że sobie z tym poradzi to ufałem mu w tej kwestii. Spakowałem potrzebne mi rzeczy, kiedy ktoś zapukał.
-Proszę!- mruknąłem, a w progu pojawił się mój mentor.
-No więc to chyba ostatnia pogadanka jaką z tobą jako kadetem i mną jako mentorem- odchrząknął i usiadł obok.
-Dzięki Bogu- zaśmiałem się, a on przewrócił oczami. Szkolenie dobiegło niemal końca ale nie wszystko było ze mną w porządku. On też to wiedział. Podał mi małe pudełeczko ze strzykawką w środku.
-Musisz zacząć to ograniczać Dean. Nie będę Ci wiecznie załatwiał działek.
-Wiem- westchnąłem i odbezpieczyłem jego podarunek, wbijając go sobie w żyłę- co nie zmienia faktu, że to oni mnie od tego uzależnili- wyrzuciłem zużytą igłę i zamknąłem pudełeczko z niewielkim zapasem psychotropów. Przyda mi się później. Wyciągnąłem szluga i odpaliłem.
-I nie tylko od tego jak widzę- mruknął mój mentor i wstał.- już i tak zrobiłeś postępy i bierzesz raz na 3 dni ale to nie zmienia faktu, że Cię to rujnuje. Musisz jeszcze zwolnić bo z każdym tygodniem będę Ci ukrócał działki jasne?
-Mhm- mruknąłem, delektując się trucizną, która rozchodziła się po moich żyłach. Zerknąłem na mentora i mruknąłem- Dzięki Crow. Wiem, że nie musiałeś tego robić. Jesteś dla mnie jak przyjaciel.
-Jeszcze raz mnie nazwiesz Crow, a urwę Ci łeb przy samej dupie- warknął i wstał.- a tak swoją drogą to nie ma za co Wiewiórze. Będę trzymał jutro kciuki za Ciebie- po czym wyszedł. Uśmiechnąłem się pod nosem i położyłem na łóżku, czując jak pod wpływem leków powoli odpływam. Tak Crowley, już wiem jak od dziś Cię będę nazywać.
******
Charlie

-Ruda, do dwójki!- krzyknęła moja szefowa, a ja rzuciłam jej mordercze spojrzenie. Tylko Dean mógł się zbijać z koloru moich włosów. Zdjęłam brudne rękawiczki i ruszyłam we wskazanym mi kierunku nakładając nowe. W sali numer dwa była dziewczynka z rozciętą głową.
-Cześć piękna- uśmiechnęłam się ciepło do niej i zapytałam- jak to się stało?
-Na placu zabaw- pochlipywała mała, a ja poklepałam ją delikatnie po plecach. Mi zawsze pomagało gdy moi przyjaciele to robili.
-Gdzie twoi rodzice?
-Jestem tu z tatą ale czeka na zewnątrz.
-Chcesz, żebym go zawołała?-zapytałam, a ona pokręciła głową.
-Nie. Nie chcę żeby widział, że płaczę. Chcę być dzielna tak jak mnie uczył- pokiwałam głową i się uśmiechnęłam.
-Jesteś dzielna- po tym zbadałam głębokość rany i założyłam kilka drobnych szwów. Mała trochę popłakiwała ale siedziała w miejscu.
-No i po wszystkim- powiedziałam, podając jej chusteczkę.
-Możesz powiedzieć tacie, że byłaś bardzo dzielna- dodałam po chwili, kiedy mój nadajnik zaczął pikać. Zerknęłam na komunikat, który oznaczał.

Wszyscy wolni sanitariusze na salę ostrego dyżuru.

Od razu wybiegłam z pokoju i w przeciągu dwóch minut już byłam przy wejściu do sali przyjęć.
-Co jest?- zapytałam Ellen, a ona westchnęła.
-Rana postrzałowa. Będziesz mi potrzebna- pokiwałam głową i dalej w ciszy czekałyśmy na pacjenta. Jakieś dziesięć minut dłużyło mi się w nieskończoność. W końcu drzwi się otworzyły i ratownicy wnieśli przeklinającego w niebo głosy zwiadowcę. Podeszłam kilka kroków nie wierząc własnym oczom.
-Gabriel?!- zapytałam, a on uśmiechnął się krzywo.
-Też Cię miło widzieć Rudzielcu.

***********

No i kolejny rozdział. Cóż mogę więcej powiedzieć... Akcja się rozkręca coraz bardziej mam nadzieję, że też to czujecie. Do następnego <3

Tysiąclecie Apokalipsy cz.1 ~ Niewolnicy Systemu (Destiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz