XX. Obyś miała dobry powód.

433 64 5
                                    

Charlie
Wślizgnęliśmy się do bazy i szybko przebraliśmy. Sam wyjął ze swojego asortymentu Chematotorkcję. Zostały mu 4 porcje. Dał mi dwie bo po ostatnim naszym wypadzie żadna mi nie została... Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie tamtej wyprawy. Nie miałam ochoty wracać do tego piekła. Wzięłam nóż Deana bo bardziej mi się podobał niż mój. Sam przygotował pistolety i podał mi jeden, który przypięłam do pasa. Jeden głębszy wdech. Spojrzeliśmy na siebie. Byliśmy gotowi. Powoli wyszliśmy z budynku. Moje serce natychmiast niebezpiecznie przyspieszyło. Żeby nas tylko nie złapali. Rozejrzeliśmy się ale nikogo nie było. Wtedy ruszyliśmy biegiem. Dobiegliśmy do Otratora, a ja walczyłam o tlen. Oddychanie było trudniejsze gdy się stresowałam. Wskoczyliśmy do maszyny. Tym razem przemyśleliśmy co robimy i przed wyjściem z maszyny wstrzyknęliśmy sobie nasz magiczny specyfik. Przeładowałam broń i wyskoczyliśmy na zewnątrz. Wiedzieliśmy, że okolice płotu też mogą być obserwowane dlatego natychmiast ruszyliśmy w głąb dziczy. Bałam się. Wszystko się jeżyło na nasz widok. Miałam wrażenie, że zaraz nas porozrywa na strzępy. Gdy już byliśmy pewni, że nas nie widać zwolniliśmy. Sam rozglądał się za miejscem względnie spokojnym, żebyśmy mogli przystanąć ale nie łatwo było takie znaleźć. Pomyślałam sobie o Jo. Ostatnio wszystko tak się szybko działo, że nie miałam czasu nawet z nią pogadać, ani popisać. Pewnie myśli że ją olałam. Z zamyślenia wpadłam na plecy Sama.  Przystanął. Spojrzał na mnie pytająco, a ja wzruszyłam ramionami. Wyciągnęliśmy mapę.
- Jesteśmy na dobrej drodze- szepnął młody, a ja kiwnęłam głową. Bałam się oddychać, a co dopiero rozmawiać. Droga mijała strasznie. Co rusz coś na nas wyskakiwało ale jakoś udawało nam się w porę reagować. Gdy już dłuższy czas było spokojnie zaczęłam się niepokoić. Sam chyba miał podobne odczucia bo przystanął i spojrzał na mnie kładąc palec na ustach. Zaczęliśmy nasłuchiwać. Dosyć cichy dźwięk ale miarowy... Tętent kopyt. Im dłużej nasłuchiwaliśmy tym głośniejszy się stawał. Coś biegło w naszym kierunku. Robiło to szybko. Spojrzeliśmy na siebie z przerażeniem w oczach i zaczęliśmy biec. Ucieczkę utrudniały nam rośliny wyskakujące na nas w najmniej odpowiednich momentach. Moje serce było już niemal w gardle. Dźwięk się z każdą minutą nasilał. Zaraz nas to coś dopadnie. Na zakręcie było błoto, na którym się poślizgnęłam i wywróciłam. Gdy wstałam i się obróciłam do źródła dźwięku zobaczyłam wielkie stado czegoś co przypominało konie sprzed 1000 lat. Biegły prosto na mnie. W przerażenie wprawiły mnie ich czerwone oczy i kolce na miejscu gdzie powinna być grzywa. Nie mogłam się ruszyć. Ba, nawet nie mogłam oddychać byłam zbyt przestraszona. Wtedy młodszy Winchester skoczył na mnie i w ostatniej chwili zepchnął mnie z toru biegu rozjuszonych zwierząt. Wczołgaliśmy się pod skałę, żeby nas żaden z nich nie mógł zaatakować.
-Nic Ci nie jest?- zapytał mnie dysząc tak samo ciężko jak ja. Pokazałam mu drżącą dłonią kciuka. Siedzieliśmy tak póki stado nie przebiegło. Wykorzystując chwilę spokoju Sam wyciągnął mapę i na nią zerknął.
-Jesteśmy prawie na miejscu- ucieszył się. Wyczołgaliśmy się spod naszej kryjówki, a ja poczułam pieczenie na kostce. Podciągnęłam nogawkę. I zobaczyłam, że jakiś robal się do mnie przyssał. Sam go zestrzelił, a ja krzyknęłam. Niemal nie odstrzelił mi nogi.
-Czyś ty zgłupiał?!- wrzasnęłam.
-Wstrzykiwał Ci toksyny. Mam nadzieję, że w porę go zestrzeliłem- powiedział zatroskany, nie widząc problemu w tym, że kula niemal nie przebiła mi nogi na wylot.
-Odstrzeliłbyś mi nogę- powiedziałam nadal się złoszcząc, a ten bez zrozumienia mruknął.
-Przecież wymierzyłem. Nie odstrzeliłbym Ci kostki.
-Winchesterzy...- prychnęłam z poirytowaniem i ruszyłam przed siebie.
-Charlie?- usłyszałam za plecami.
-Czego znowu?
-Do waszego kumpla w tamtą stronę-powiedział, a ja obróciłam się na pięcie zmieniając kierunek marszu.
-Przecież wiem, sprawdzałam twoją czujność- rzuciłam przez ramię i przyspieszyłam.
******
Martwiłam się o Deana. Co jeżeli nie zdążymy na czas? Albo Castiel odmówi nam pomocy? Nie wiedziałam czego można się spodziewać po tamtym psychopacie. Mój przyjaciel twierdził, że niby uratował nam życie ale ja i tak mu nie ufałam. Dean jakby zapomniał, że ich znajomość zaczęła się od tego, że ten dzikus chciał go zabić. Zerknęłam na Sammiego, wskazał na coś palcem. Zagłębienie w skale.. później dostrzegłam jakieś rzeczy i dym po niedogaszonym ognisku. A więc to tu mieszkał. Ruszyliśmy powoli ale nikogo nie było. Wyprostowaliśmy się zdezorientowani, a ja cicho zawołałam.
-Castiel?- i wtedy tuż obok nas w drzewo wbiła się strzała, a my usłyszeliśmy tętent kopyt. Pisnęłam i podniosłam ręce do góry. Sam też był przerażony. Zza zakrętu wyłonił się czarny rumak z czerwonymi ślepiami i kolczystą grzywą. Zauważyłam dodatkowo, że jego ogon jest bardziej podobny do ogona psa, a na końcu również ma kolec. Sięgnęłam do pasa po broń ale po chwili zauważyłam, że wierzchowca dosiada nie kto inny jak Castiel. Byłam w szoku. Jak to możliwe? Ze zdziwienia otworzyłam usta, nie będąc w stanie ich zamknąć. Facet zeskoczył z agresywnego zwierzęcia. Zerknął mu w oczy i mruknął gardłowym głosem.
-Spokojnie koleżko. To przyjaciele- zwierze obniżyło głowę i dało się pogłaskać. Nadal nie wierzyłam swoim oczom. Zrobiłam krok do przodu, a koń cały się najeżył i skoczył w moim kierunku przewracając Castiela. Chciał mi odgryźć chyba gardło, Sam przeładował broń ale potrącony przed chwilą krzyknął do niego.
-Nie!- na jego głos zwierzę złagodniało i przystanęło w pół ruchu. Nie wiedziało co zrobić. Instynkt nakazywał mu nas zabić, nawet na Casa zaczął się jeżyć.
-Spokojnie- mruknął do swojego wierzchowca wyjmując coś z kieszeni. Zwierzę nie wytrzymało i się na niego rzuciło, a on przyłożył mu jakieś zioło do nozdrzy. Koń stracił równowagę i próbując się wyrwać Castielowi postawiło kilka chwiejnych kroków i  razem się przewrócili parę metrów dalej. Koń był jakby naćpany ale bardzo złagodniał. Niebieskooki pogłaskał go po głowie i jeszcze raz mruknął.
-Odpocznij- po czym wstał i otrzepując się z ziemi do nas podszedł.
-Co wy tu robicie?- syknął do mnie i spojrzał na Sama.
- I kto to do cholery jest? Czy zdanie, że zabiję każdego kto tu przyjdzie do was nie dotarło?!
-Dotarło i uwierz, że jeżeli widziałabym inne wyjście to bym tu nie przychodziła- powiedziałam unosząc dłonie w obronnym geście. Nie chciałam go wkurzyć. Bałam się go trochę.
-Obyś miała dobry powód-warknął mężczyzna ale nieco się uspokoił.- zacznijmy od początku. Może przedstawisz mi swojego nowego kolegę?- wyciągnął z kieszeni jakiegoś liścia i zaczął go przeżuwać. Oparł się o pobliskie drzewo i patrzył na nas surowo. Dobra. Ten facet mnie naprawdę przerażał.
-To jest Sam, młodszy brat Deana- powiedziałam spokojnie, a jego brwi nieznacznie się uniosły.
-A czemu Dean z tobą nie przyszedł?- zapytał, a ja mogłabym przysiąc, że usłyszałam nutę niepokoju w jego głosie. Obym się nie myliła.
-Dean ma kłopoty. Jest w kiepskim stanie i chyba tylko ty możesz mu pomóc- powiedziałam, po czym zapadła niemalże zabójcza cisza.

*******

Nie wiem czy pisanie z perspektywy Charlie mi wyszło ale mimo to mam nadzieję, że rozdział wam się podobał. Dziękuję, że mnie cały czas wspieracie! Do następnego <3

Tysiąclecie Apokalipsy cz.1 ~ Niewolnicy Systemu (Destiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz