XVII. Niech Cię szlag Winchester.

492 62 5
                                    

Dojechaliśmy na miejsce. Na szczęście Connora i mamy nie było.  Wtargali mnie do mojego pokoju i położyli na łóżku. Mój brat bez słowa zdjął moją koszulkę i rozciął przesiąknięty krwią opatrunek. Część mojej paczki syknęła na widok rany, a część odwróciła wzrok. 

-Kurde, przydałoby się to jakoś odkazić- mruknął Sam.

-Nalot na aptekę?- zapytał Gabriel, a Sammy pokręcił głową.

-To później. Na razie przynieście ciepłą wodę i ręcznik. Jakkolwiek to oczyścimy. Niech ktoś pójdzie po księgę zwiadowców można by wypróbować jakiś kolejny sposób na leczenie ran w polowych warunkach- mruknął, przyglądając się mojej ranie, a ja próbowałem nie odlecieć. Czułem się jakbym nie spał lata świetlne. W końcu ktoś przyszedł z ręcznikami i wodą i mój brat zabrał się za przemywanie obrażenia. Jęknąłem, łapiąc się za bok. Ktoś mnie przytrzymał za ramiona. Nie ogarniałem co się dzieje. Później coś przeczytali w książce, zaczęli latać w tą i z powrotem, na szybko opatrzyli mój bok, coś do mnie powiedzieli i wybiegli z pokoju. Podciągnąłem się na łokciu ale po chwili opadłem z powrotem na posłanie. Nawet nie wiem kiedy odpłynąłem. Obudził mnie ktoś wchodzący do mojego pokoju.
-I jak tam Sammy?- zapytałem półprzytomny i serce niemal mi z klatki piersiowej nie wyskoczyło gdy usłyszałem odpowiedź.
- To nie Sammy- powiedział Connor i podniósł mnie za ubranie i przyparł z impetem do ściany. Od uderzenia powietrze gwałtownie opuściło moje płuca. Spojrzałem na niego oszołomiony, a on przyduszając mnie warknął.
- Teraz nie jesteś taki wyszczekany? Co?
-Mamo!- wydarłem się- Mary...
- Twoja mama pojechała do przyjaciółki bo zadzwoniła prosząc o pomoc w czymś tam. Nie mogłem nie wykorzystać takiej okazji. Jesteś głupi, że przebywałeś tu sam. I jesteś głupi, że nie okazujesz mi szacunku!- rany koleś miał jakieś kompleksy. Powoli zaczynało mi brakować powietrza. Odepchnąłem go walcząc z kaszlem, który powodował rwanie w boku będące nie do wytrzymania. Wtedy uderzył mnie w twarz i powalił na ziemię. I bez tego ledwo stałem. Zacząłem się czołgać. Pod łóżkiem na wszelki wypadek trzymałem broń. Powinienem ją zostawić w bazie ale nie czułem się bezpiecznie we własnym domu więc jak mogłem jej nie zabrać? Wtedy stanął na moją kiedyś uszkodzoną kostkę wywołując tym samym mój krzyk przepełniony bólem. 
- Odpierdol się ode mnie!- wydarłem się i wyrwałem nogę, powodując kolejną falę bólu. Przewróciłem się na plecy i odepchnąłem nogami, tak ze byłem już tuż obok swojego celu. Jeszcze troszkę... I wtedy na mnie usiadł i zaczął mnie ponownie dusić. Zacząłem się szamotać ale to nic nie dawało. Umrę tutaj. On był jakiś chory psychicznie. Jedyną moją szansą był pistolet pod łóżkiem. Sięgnąłem w jego stronę ręką ale musnąłem go koniuszkami palców. Chyba go nie dosięgnę. Próbowałem go złapać ale wyślizgiwał mi się z ręki. Zaczynało mi ciemnieć przed oczami. Nie chciałem tak skończyć. Resztkami sił udało mi się chwycić broń i z całej siły uderzyłem rękojeścią w skroń napastnika. Stracił przytomność. Zacząłem kasłać. Usiadłem, a złość zaczęła we mnie wzbierać, niemal nie rozrywając mojej klatki piersiowej. Znęcał się nade mną. Znęcał. Zeszmacił mnie. Przez niego czułem się jak śmieć i ofiara losu. Teraz jeszcze chciał mnie zabić. Nienawidziłem go. Zasłużył na najgorsze. Teraz to ja zabiję jego... Zanim podniesie rękę na mamę. Przeładowałem broń z niesamowitą prędkością. Poczułem szczęknięcie magazynku informujące mnie, że i ona jest gotowa zabić. Wymierzyłem w jego durny łeb i już kładłem palec na spuście kiedy do pokoju wbiegł Sam. Zatrzymał się w progu i krzyknął.
- Dean, proszę nie rób tego!
- On chciał mnie zabić! Zasłużył na to!- krzyknąłem, czując jak tracę kontrolę nad swoim ciałem. Ręce zaczynały mi drżeć, a gardło ścisnął węzeł wściekłości i żalu.
- I chcesz za niego pójść siedzieć? Jak wytłumaczysz obecność broni w domu?
-Mam to w dupie!- ryknąłem ale mój brat nie dawał za wygraną.
-Chcesz skazać nas wszystkich na więzienie?
-Nie rozumiesz? Inaczej to się nie skończy!- poczułem jak po moich policzkach płyną łzy. Wstydziłem się ich. Cała moja paczka pewnie patrzyła na mnie z pogardą albo co gorsza z litością.
-Skończy, obiecuję. Zajmiemy się tym ale nie w ten sposób- powiedział spokojnie a ja rozładowałem broń. Poczułem rozczarowanie w każdej komórce ciała, do tego wizja śmierci sprzed paru minut i moje okropne samopoczucie sprawiły, że nie miałem siły walczyć ze łzami. Zaniosłem się szlochem, podciągając kolana pod brodę i chowając w nich głowę. Poczułem dłoń brata na plecach. Po chwili mnie przytulił. Potem ktoś jeszcze i ktoś jeszcze. Zerknąłem ukradkiem i zobaczyłem, że to moi  przyjaciele. Wszyscy. Nie gardzili mną. Nie litowali się. Po prostu rozumieli. To jest moja rodzina. Uspokoiłem się w końcu, nadal czując się zażenowany swoim wybuchem.
-Musimy go stąd zabrać. Nie może mieszkać z tym psychopatą- rzucił Chuck, a wszyscy przytaknęli.
- Gabriel u Ciebie? Nie mieszkasz z rodzicami więc nie wyda się gdzie przebywa- powiedziała Charlie, a mój kumpel dodał.
- Z ust mi to wyjęłaś- pomogli mi wstać. Byłem wykończony dlatego pozwoliłem sobie pomóc w przejściu do samochodu. Ledwo byłem w stanie stanąć na uszkodzoną ponownie kostkę. W Impalce położyli mnie na tylnym siedzeniu. Kierował Gabe, a obok siedziała Char. Sammy musiał zostać i poczekać na mamę. Chuck, postanowił mu pomóc z przeniesieniem Connora. Mam nadzieję że wrzucą go do piwnicy, zwiążą i zakneblują, a potem utną mu ten durny łeb albo spalą go żywcem.
-Dean, żyjesz?- zapytała Charlie, patrząc na mnie z niepokojem.
-Niestety- westchnąłem. Już nic na to nie powiedziała, tylko podała mi rękę którą chwyciłem. Ten drobny gest wsparcia z jej strony pozwalał oderwać myśli od gówna w jakim teraz byłem. Gabe odpalił dziecinkę. Ciepła dłoń mojej przyjaciółki i kołysanka Impali sprawiły, że zasnąłem.
**********
Sam

Patrzyłem jak Impala opuszcza nasz podjazd. Im dalej była tym byłem bardziej spokojny o bezpieczeństwo brata. Miarka się przebrała. Ruszyłem razem z Chuckiem do pokoju Deana i wynieśliśmy nieprzytomnego faceta mojej matki. Posadziliśmy go na krześle. Poszedłem do kuchni po sznur. Chuck podążył za mną.
- Sammy, to już chyba przesada- powiedział uspokajając mnie, a ja warknąłem.
- Czyżby?!- podparłem się o blat głęboko oddychając. Emocje utrudniają myślenie. Powinienem się uspokoić. Nagle wpadłem na pewien pomysł.
- Mam pewien plan- powiedziałem do przyjaciela, a on uniósł brwi w zdziwieniu. Gdy mu już powiedziałem co chcę zrobić, on pokiwał głową.
-Nie, nie zgadzam się.
-Ale to jedyny sposób. Inaczej ona mi nie uwierzy!- powiedziałem poirytowany, a Chuck złapał mnie za ramiona i spojrzał w oczy. Spuściłem wzrok.
-Spójrz na mnie- rozkazał, więc wykonałem niepewnie jego polecenie.- nie możesz tego zrobić. Dean Cię zabije jeżeli uda Ci się przeżyć. Poza tym to zbyt ryzykowne, nie chcę żeby coś Ci się stało. Nie mógłbym na to patrzeć bezczynnie.
-Zaufaj mi. Proszę. Zrób to dla mnie- powiedziałem, a on opuścił z rezygnacją ręce i rozmasował obolałe skronie. Wyciągnął z kieszeni papierosa, odpalił go i zaciągnął się dymem. Nie wiedziałem, że pali. Źle mi było ze świadomością, że to ja go do takiego zdenerwowania doprowadziłem.
-Dobra. Co mam robić?
-Ty będziesz musiał przywiązać mamę do krzesła, zakneblować i siedzieć z nią w ukryciu w garderobie. A.. i za żadne skarby stamtąd nie wychodź.
-Niech Cię szlag Winchester- dodał, gasząc na blacie peta i poszedł po krzesło, które wstawił do naszej garderoby...

**********

Ehh. moje plany się pokrzyżowały i dopiero teraz jestem tu z rozdziałem. Dam wam mały spojler; jeszcze ze dwa rozdziały i będzie wielki come back sami wiecie kogo!! :D Dziękuję, że mnie cały czas wspieracie. Love you all! <3

Tysiąclecie Apokalipsy cz.1 ~ Niewolnicy Systemu (Destiel)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz