-Skurwysyn- syknąłem trzymając się za ramię. Castiel odłączył kamerę i natychmiast do mnie podbiegł.
-Pokaż- rzucił, marszcząc brwi w geście troski. Uśmiechnąłem krzywo i mruknąłem.
-To nic, to tylko ramię...
-Jesteś durnym jełopem, że skoczyłeś w samą linię strzału. Ciesz się, że prezydent był marnym strzelcem- warknął niebieskooki, na co ja jedynie wzruszyłem ramionami i dodałem.
-Nie ma za co.
-Idiota- westchnął, po czym złączył nasze usta. Już po wszystkim. Zrobiliśmy to. Chwilę mojego spokoju przerwał brat, wbiegający do pomieszczenia ze łzami w oczach. Wtedy do mnie dotarło co się działo wcześniej. Mama nie żyje. Nie wiedziałem co z resztą moich przyjaciół. Sammy rzucił mi się na szyję już totalnie się rozklejając. Zaraz po tym do pomieszczania wbiegła Charlie. Ulżyło mi gdy zobaczyłem, że jest cała i zdrowa. Mój brat oprócz kilku siniaków i chyba złamanego nosa też był cały. Syknąłem z bólu, gdy przez przypadek któreś z nich uraziło mnie w ranę postrzałową.
-Jednak dostałeś- mruknęła Charlie, badając ranę.
-Muszę wyjąć kulkę...- w tym czasie mój brat uściskał Casa, a tamten się skrzywił. Czyżby go tak poobijali w bitwie? Zauważył, że patrzę pytająco, i machnął ręką, mówiąc niepewnie.
-To nic...
-Wiesz co z Gabrielem i resztą?- zapytałem Rudej, a ona pokręciła głową.
-Zostaw to teraz- wskazałem na swoje ramię, a ona jęknęła.
-Ale...
-Załóż jakiś ucisk czy coś... Później wyjmiemy nabój. Trzeba sprawdzić co z resztą- mimo, że niechętnie to mnie posłuchała. Podszedłem do biurka prezydenta i wpisałem kod do chipa Gabe'a. Po chwili usłyszałem głos Meg.
-Dobra robota leszczu.
-Nie wiesz co z Gabrielem? Nie odezwali się, a biorąc pod uwagę fakt, że są w centrum łączności to to trochę dziwne- skończyłem zdanie, zaczynając się coraz bardziej niepokoić.
-Już tam biegnę. Może od razu tą Rudą tu wyślij...
-Charlie- wtrąciła ze złością moja przyjaciółka, a Meg warknęła.
-Dobra, ruszaj się Chaplin...
-Mogę ją zatłuc?- zapytał mały rudzielec, a ja uśmiechając się lekko mruknąłem.
-Nie przy ludziach.
-Wiecie, że to wszystko słyszę?-dodała Meg. Char już pobiegła, a ja w napięciu czekałem na jakieś wieści. Obok mnie stanął Cas i splótł palce naszych dłoni.
*********
Gabriel
-Budź się ty nędzny lachociągu!- pierwsze co usłyszałem to wściekły głos Meg. Otworzyłem oczy, czując jak moją głowę rozsadza tępy ból. Azazel mnie nieźle urządził. Na widok, że żyje ona odetchnęła. Po chwili zapytałem.
-Co z resztą?
-Chuck pojechał na oddział intensywnej terapii. Strasznie jest poobijany. Ellen podejrzewa, pęknięcie nerki ale poza tym będzie, żył...
-A Crowley?- przerwałem jej, przypominając sobie jak uratował mi tyłek.
-Poobijany ale nadal nieziemsko piękny- ex zwiadowca sarknął z drugiego końca pokoju. Charlie opatrywała jego rany. Wyglądał strasznie.
-To twoja krew?- zapytała moja przyjaciółka patrząc na zakrwawioną nogawkę rannego.
-Nie wiem, po odcieniu nie poznam- mruknął złośliwie, a ona to ignorując przecięła nożem nogawkę i po chwili dodała.
-Musisz jechać do szpitala. To głęboka rana. Jak adrenalina Ci opadnie to ją poczujesz...- on westchnął jakby był znudzony całą tą sytuacją. Charlie skontaktowała się z Deanem, a ten przysłał tu Kevina i Bennego, żeby odeskortowali Crowa. Mnie też Charlie chciała z nim posłać, żeby sprawdzić czy nie mam wstrząśnienia mózgu ale zbyłem ją. Musiałem pomóc Deanowi ogarnąć ten bajzel. Wstałem i podpierając się o nią i o Meg ruszyliśmy w kierunku budynku głównego.
***********
Dean
-Musicie przemówić do ludu. Wszyscy się zgromadzili na placu głównym. Jeńców zamknęli w celach, które ocalały po ataku Charlie...- sapnął Gabriel, podpierając się o biurko. Nieźle oberwał ale żył. Cieszyłem się, że go widzę. Spojrzeliśmy na siebie, a ja mruknąłem.
-Chodź tu ty idioto- na moje słowa uśmiechnął się szeroko, a ja zamknąłem go w uścisku, uważając na ranę.
-Udało się...- mruknął, jakby sam sobie nie dowierzał, a ja pokiwałem głową.
-Oby z Chuckiem było wszystko dobrze- dodałem. Relacja Char mnie trochę zmartwiła. Mógłbym przysiąc, że mój kumpel przewrócił oczami i odrywając się ode mnie sarknął.
-Spokojnie, takich bałwanów ciężko dobić.
-Racja, jakimś sposobem tu jeszcze stoisz- skontrowałem, a on się zaśmiał.
-Jak ja Cię nienawidzę...- po tym odwróciłem się do Castiela i patrząc w jego piękne, zmęczone oczy zapytałem.
-Gotowy?- on kiwnął głową. Splotłem palce naszych dłoni i ruszyłem na balkon. Przy ważnych wydarzeniach prezydent z reguły przemawiał z tego właśnie miejsca. Głos się świetnie niósł dzięki temu, że plac był otoczony innymi budynkami, które tłumiły wszelkie hałasy spoza placu. Dodatkowo miejsca było dużo więc każdy mieszkaniec mający ochotę wstawić się na apelu, miał na to szansę. Jeżeli mieszkańcy popierający nas chcieli się dowiedzieć co teraz, gdy wygraliśmy bitwę nie mogli się udać w inne miejsce. Wyszliśmy na balkon. Jak się okazało moje myślenie nie było błędne. Lud na nasz widok zaczął wiwatować. Zamrugaliśmy, patrząc na siebie z zaskoczeniem.
-Chcesz być prezydentem?- zapytałem niebieskookiego, a on jęknął.
-Za żadne skarby...
-To tak jak ja- dodałem, a gdy wrzawa ucichła zacząłem mówić.
-Kansas jest już wolne. Dziękuje wam za dzielną walkę i poświęcenie. To dzięki wam się nam udało. Będziemy powoli wpuszczać naturę do naszej osady. Wszystko zrobimy stopniowo, a Castiel nauczy nas jak ale...- zawiesiłem się, zerkając na zgromadzonych.- ale żaden z nas nie jest stworzony do roli prezydenta, dlatego przekazuję tą funkcję w najlepsze ręce jakie znam i oddam głos nowemu przywódcy, Gabrielowi Arcángelowi- nastała chwila ciszy, Gabe spojrzał na mnie zszokowany, a gdy lud zaczął się cieszyć zapytał dyskretnie.
-Dobrze się czujesz?
-Wiem co robię. Nadajesz się tylko... nie każ Chuckowi czyścić swojego kibla szczoteczką do zębów- zażartowałem, a on zaśmiał się i mruknął.
-Zabierasz mi całą frajdę...- po tym stanął przy balustradzie i zaczął mówić co dalej. O rannych, o nowym porządku i tym podobnych. Cas podparł się o mnie mocniej. Źle wyglądał.
-Cas, wszystko okay?- zapytałem, a on mruknął.
-Muszę sprawdzić co z Bergilem. Został przy polu bitwy... Chodź do środka- spełniłem jego prośbę.
-Pójdziemy jak tylko Gabe skończy przemowę- powiedziałem, niepokojąc się o niego. Kiwnął głową. Nie dłużej jak dwie minuty po naszej rozmowie upadł na podłogę, tracąc przytomność.
-Cas?!- niemal nie pisnąłem dopadając do niego. Co mu się stało? Rozpiąłem jego kamizelkę i zobaczyłem mnóstwo krwi. Cały ten czas był ranny? Rozerwałem koszulę, żeby ujrzeć ranę postrzałową na jego boku. Wyglądało to strasznie.
-Cas, obudź się- zacząłem go ocucać ale nie reagował.- nie zostawiaj mnie, chociaż ty mnie nie zostawiaj- zacząłem panikować. Dobiegła do nas Charlie i od razu sprawdziła puls. Krzyknęła coś do Jo, która po coś pobiegła i zaczęła masaż serca.
-Zabierzcie go stąd- rozkazała, a ktoś mnie po chwili pociągnął w tył. Bezwładna dłoń Casa wyślizgnęła się z pomiędzy moich palców. Zacząłem się opierać ale ktoś był znacznie silniejszy niż ja. Zanotowałem, że to mój brat.
-Puść mnie- warknąłem.- Nie mogę go stracić. Nie mogę... Już straciliśmy mamę.
-Wiem- powiedział jedynie i mocno mnie przytulił. Wpadłem w histerię czując dopiero teraz jak kruchy byłem bez Casa. Te wszystkie lata w sekcji zwiadowców mnie wyniszczyły. Tylko on mnie jakoś sklejał do kupy, a teraz walczył o życie.
-Mamy jeszcze siebie. Będzie dobrze- mój brat mnie nie puszczał, próbując uspokoić. To nie powinno tak być. To ja powinienem uspokajać jego. Ja byłem tym starszym ale nie miałem już siły walczyć. Nie bez Castiela.
*******
Nawet mi nie pozwalali pojechać z nim do szpitala. Byłem wściekły. Patrzyłem tępo w ziemię i szedłem razem z bratem przez pole bitwy.
-Tam jest- powiedział Sam. Podeszliśmy do leżącego Bergila. Ze strachem zerknąłem na zwierzę ale oddychał. Ledwo. Rana na jego łopatce się zasklepiła, może przeżyje.
-Cześć maluchu- powiedziałem i przykucnąłem przy jego wielkiej głowie. On jedynie na mnie zerknął mglistym wzrokiem. Poznał mnie ale nie miał siły nawet zareagować. Pogłaskałem go i wysłałem brata po termo aktyną folię. Stracił dużo krwi i mógł się wyziębić. Wziąłem od Charlie kroplówkę. Kazała mu ją wbić w szyję. Tak też zrobiłem. Jedyną oznaką, że coś poczuł był głębszy wdech. Nic więcej nie miał siły zrobić. Usiadłem przy karym i szepnąłem.
-Musisz walczyć. Castiel nas nie zostawi, dlatego ty też musisz wziąć dupę w troki i z tego wyjść. Rozumiesz?- koń na mnie patrzył. Było tak cicho, że słyszałem bicie własnego serca. Wszyscy dochodzili do siebie po bitwie. Opatrywali rany lub odpoczywali we własnych domach. Ewentualnie, zbierali się do kupy za więziennymi kratami. Tak czy siak na ulicach nie było żywego ducha.
-Jak już wyzdrowiejesz to pojedziemy nad ten wodospad...- kontynuowałem ale z moich oczu pociekły łzy. Przerwałem i pociągając nosem dodałem.- Tam pochowamy moją mamę- dalej siedziałem z nim w zupełnej ciszy. I głaszcząc kopytnego po łbie gubiłem kolejne krople słonej cieczy...******
Nabroiłam jak zawsze. Muszę was z przykrością poinformować, że do końca zostały nam jakieś cztery rozdziały. Mam nadzieję, że ten mimo wszystko się wam podobał. Do następnego <3
CZYTASZ
Tysiąclecie Apokalipsy cz.1 ~ Niewolnicy Systemu (Destiel)
FanficRok 3016. Świat się zmienił. Nic nie jest takie jak dawniej. Nic nie jest przyjaźnie nastawione do ludzkiego gatunku. Ludzie, żeby przetrwać muszą mieszkać w osadach, odgrodzonych od zabójczej dla nich natury. Taką wersję zna Dean Winchester, jedna...