Powiedziałem mamie, że muszę pozałatwiać kilka rzeczy zanim wyjadę. Nie zadawała zbędnych pytań. Gdy tylko wyszła do pracy, ja ubrałem się w strój ochronny i pobiegłem w stronę muru. Zahaczyłem o naszą bazę i zabrałem ze sobą broń oraz Chematotorkcję. Wybiegłem i dotarłem w okolice bliskie ogrodzeniu. Przykucnąłem za zasłoną w postaci walącego się budynku i obserwowałem wachty. Gdy jedna odeszła, a druga jeszcze nie przyszła puściłem się biegiem i natychmiast wskoczyłem do Otratora. W środku zrobiłem sobie zastrzyk i chowając resztę zapasów tego specyfiku wybiegłem. Musiałem jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem wzroku straży. Po jakiś 3 kilometrach przystanąłem i wyciągnąłem mapę. Wyznaczyłem na szybko trasę i ruszyłem w wybranym kierunku. Za jakieś dwie i pół godziny powinienem być na miejscu. Podróż nie była zbyt przyjemna ze względu na atakujące mnie rośliny. Modliłem się żeby nie trafić na żadne zwierzę. W końcu po określonym wcześniej czasie dotarłem na miejsce. Bynajmniej tak mi się wydawało. Wytarłem cieknący z czoła pot. Zobaczyłem załamanie skalne. Ślady wokół tego miejsca wskazywały na czyjąś obecność. To musiał być Castiel. Wyszedłem z ukrycia, a zza załamania skalnego wychylił się zwierz. Znieruchomiałem. Przypominał konia, był cały czarny ale zamiast grzywy miał kolce, a ogon przypominał ogon diabła, oczywiście też zakończony kolcem. Patrzyliśmy na siebie w osłupieniu. Z tego co się orientowałem konie powinny bytować w stadach. Bałem się, że zaraz zjawi się jeszcze dziesięć takich osobników, a wtedy już byłem martwy. Powoli sięgnąłem po pistolet. Jeżeli na mnie ruszy to będę miał jeden strzał. Musiał być celny. Koń postawił krok w moją stronę, a ja zacisnąłem dłoń na broni. Dlaczego mnie jeszcze nie atakował? Wtedy ktoś mnie przepchnął na bok, tak że uderzyłem plecami w drzewo. Poczułem zimne ostrze na szyi.
-Dean?- usłyszałem szczere zdziwienie w TYM głosie. Brakowało mi go. Bardzo.
-We własnej, wspaniałej osobie- uśmiechnąłem się blado, a on od razu mnie puścił i podszedł do zwierzęcia stojącego tuż za nim.
-Spokojnie, to przyjaciel- mruknął do czarnej bestii, która słysząc jego spokojny ton głosu wycofała się kilka kroków i przyglądała nam się z pewnej odległości.
-Jak ty to...?- zacząłem się plątać bo byłem w szoku.
-Coś się stało?- przerwał mój bezsensowny bełkot, a ja nieco oprzytomniałem.-Nie, nic.. znaczy.. hm..
-To po jaką kurwę się tu zapuszczasz?!- warknął na mnie, a ja zdębiałem. Myślałem, że mnie nieco cieplej przywita.
-Też Cię miło widzieć- sarknąłem i się skrzywiłem. Spojrzałem na niego nie mogąc ukryć złości.
-Nie rozumiesz, że to niebezpieczne?- powiedział nadal złowrogo ale nieco łagodniej.
-Nie no, to przecież ja spierdoliłem do lasu bez słowa po tym co się wydarzyło w opuszczonej strefie. To przecież ja zostawiłem Ciebie z rozpierdolonym mózgiem bo stwierdziłem, że tak będzie najlepiej i to przecież ja miałem Cię w dupie!- wrzasnąłem, dziwiąc się ile frustracji się we mnie ukrywało przez tak długi czas. Brwi Casa wystrzeliły w górę. Cofnął się o krok.
-Bo tak będzie dla Ciebie najlepiej. Nawet jeżeli tego nie rozumiesz- mruknął zbity z tropu.
-A może by wypadało zapytać mnie o zdanie?!
-Jak mogłem Cię pytać o zdanie skoro nie masz pojęcia w co byś się wpakował?- na jego słowa uderzyłem ze złością pięścią w drzewo. Oczywiście zaraz tego pożałowałem i spojrzałem na niego jeszcze bardziej zirytowany.
-Niech Cię szlag- patrzyliśmy chwilę na siebie w ciszy. Jego koń uważnie nas obserwował i wiedziałem, że gdybym zrobił gwałtowniejszy ruch w kierunku jego właściciela to skoczyłby mi do gardła. Po paru minutach odchrząknąłem i mruknąłem.
-Przyszedłem się pożegnać- jego brwi ponownie wystrzeliły w górę. Patrzyliśmy sobie w oczy, w końcu on spuścił wzrok i mruknął.
-Dlaczego?- jego ton głosu był taki, że cała moja złość prysła jak bańka mydlana. Myślał, że po prostu chciałem z nim zerwać kontakt bez ważnego powodu. Miałem ochotę go po prostu przytulić albo zrobić coś jeszcze...
CZYTASZ
Tysiąclecie Apokalipsy cz.1 ~ Niewolnicy Systemu (Destiel)
FanfictionRok 3016. Świat się zmienił. Nic nie jest takie jak dawniej. Nic nie jest przyjaźnie nastawione do ludzkiego gatunku. Ludzie, żeby przetrwać muszą mieszkać w osadach, odgrodzonych od zabójczej dla nich natury. Taką wersję zna Dean Winchester, jedna...