Rozdział 1 - Moje imię... Ten świat...

485 24 12
                                    

Dedykacja dla Mortsume, który zachęcił mnie do zaczęcia publikacji tej serii ^^

-----

Po pięciu latach nadal tutaj tkwię. Ludzie nadal odczuwają skutki mojej mocy po walce z Bohaterem, choć nie wiem ile czasu minęło od wtedy. Ziemia jest jałowa przez co nie można zbyt wiele uprawiać. Są problemy z jedzeniem i wodą.

O dziwo nigdzie nie ma demonów. Chyba, że to ja odrodziłem się nie wiadomo na jakim pustkowiu. Osobiście wysyłałem demony raczej do miast, jest tam więcej ludzi; można zebrać więcej dusz. Dusze wzmacniają moc demonów, a potężniejsze można zamienić w kolejne demony. Z drugiej strony to lepiej, że nie ma tutaj żadnych demonów, bo mogłoby być nieciekawie. Zabiłyby mnie i wzięły na ich sługę. To byłby koszmar, uh. A tak mogę spokojnie wracać do dawnej potęgi.

Kiedy się odrodziłem byłem wzburzony i niecierpliwy, jednak jako niemowlę nie mogłem nic zrobić. Zabicie moich żywicieli byłoby czymś idiotycznym, więc musiałem to przeboleć. Teraz jestem spokojniejszy, nie śpieszy mi się. To ciało nadal jest za słabe by wyruszać gdzieś dalej.

Na dodatek ci ludzie są jacyś dziwni. Dopóki im pomagam nie zwracają uwagi, na to co robię. Więc bez przeszkód mogę wzmacniać to ciało używając mrocznej energii mojego jestestwa.

Znajduję się w niewielkiej wiosce liczącej około stu mieszkańców. Jest tu też kilka dzieciaków, ale nie zadaje się z nimi. Bo po co? Zazwyczaj gdzieś biegają i krzyczą. Czasami przyjdą zaczepiać się we mnie, ale co im po tym? Nawet nie reaguje, a jeśli chcą mnie uderzyć same prędzej dostaną ode mnie. Jako ludzkie dziecko jestem bardzo silny.

Tym co robię w wolnym czasie jest wzmacnianie mojego ciała poprzez trening fizyczny i używanie mrocznej energii, chociaż w znikomych ilościach. Ćwiczę też szermierkę, żeby nie wyjść z wprawy. Kochałem mój piękny miecz z czarnego metalu wykuty specjalnie dla mnie przez najlepszych demonicznych kowali. Kiedy wzmocnię wystarczająco moje ciało mam zamiar go odnaleźć. Nieważne jakimi środkami i czy stanę się czyimś wrogiem, nawet jeśli będę musiał wymordować jakiś kraj.

-Rad! – zawołał mężczyzna pracujący na jałowej ziemi.

Takie imię nadali mi ci ludzie. Cóż, jest podobne do mojego więc reaguje na nie. Inaczej nawet nie zaszczycił bym go spojrzeniem. Podszedłem do niego wolnym krokiem, nie spiesząc się. Powiedział, że mam przynieść drewno z pobliskiego lasu. Wziąłem siekierkę i ruszyłem w kierunku zagajnika znajdującego się dość niedaleko miejsca​, i którym byłem. Musiałem przez pewien czas poszukać odpowiednich drzew, ponieważ moje ulubione miejsce do nabywania drewna zostało przez kogoś kompletnie wyczyszczone.

Po znalezieniu odpowiednich sztuk ściąłem je, porąbałem na części, związałem wziętym wcześniej sznurem i zarzuciłem na ramię. Z takim ładunkiem wróciłem do wioski, ale zastałem ją w innym stanie niż zostawiłem. Z oddali było słychać krzyki, niektóre domki płonęły, ludzie biegali w chaotyczny sposób. No tak, bandyci. Z domku, w którym mieszkałem zostali wyrzuceni ludzie, których jako człowiek powinienem nazywać rodzicami. Mężczyzna leżał martwy z głęboką, ciętą raną na plecach. Kobieta spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem i wyciągnęła rękę w moim kierunku.

-Rad, uciekaj...

Powiedziała słabym głosem zanim mężczyzna, który ich wyrzucił ciął ją w głowę. Czaszka została przecięta pod ostrym kątem, część oddzieliła się od reszty i ukazała wnętrze, z którego wyleciał rozpływający się mózg w krwi. Dość kiepskie zakończenia dla kobiety, zwłaszcza, że najgorsza nie była. W tak kiepskich warunkach zajmowała się mną najlepiej jak umiała.

Bandyta spojrzał na mnie; skierował we mnie swoje ostrze by mnie przebić. Błyskawicznie zrzuciłem z ramienia balast. Zrobiłem szybki unik przechodząc do jego boku, przekręciłem mu rękę, którą trzymał krótki miecz skręcając ją. Wrzasnął puszczając broń. Szybko ją podniosłem i ciąłem w gardło unikając strumienia lejącej się krwi. Padł z oczami wypełnionymi niedowierzaniem. Szybko go przeszukałem, znalazłem wyszczerbiony nóż, kilka monet, rzemyk i kilka innych pomniejszych przedmiotów.

Były tam też kawałki metalu o nieokreślonym kształcie. Wziąłem je w ręce i nasyciłem mroczną energią. Podszedłem do ciał, nad którymi unosiły się dusze. Ludzie, którzy nie pogodzili się ze swoją śmiercią zostają przywiązani najczęściej do swoich ciał, bądź ważnych przedmiotów. Wszystkie trzy duchy wpatrywały się we mnie z szokiem wypisanym na twarzy. Unosząc kawałki metalu w ręce ku duszą zakląłem każdą w jeden z nich. Kobietę w płaski, w miarę owalny kawałek o gładkich krawędziach, mężczyznę w kawałek o ostrych krawędziach, a bandytę w taki o tępych krawędziach. Wszystkie zostały wciągnięte do pojedynczych kawałków przez moją mroczną energię tkwiącą w metalu i zniknęły.

Kiedy skończyłem przybiegło dwóch innych bandytów zwabionych krzykiem towarzysza sprawdzić co się dzieje. Widząc miecz w mojej ręce i martwego towarzysza rzucili się na mnie. Byli chaotyczni i zdenerwowani co poskutkowało rozpłataniem jednego oraz pozbawieniem głowy drugiego. Tych również przeszukałem i zakląłem ich dusze. Nie wiedzieli kiedy zginęli, więc było wiadome, że ich dusze się pojawią.

Powtarzałem zabijanie bandytów, przeszukiwanie ich i zaklinanie dusz tych ludzi oraz mieszkańców, aż nie obszedłem całej wioski. W sumie było około dwudziestu bandytów i wszyscy mieszkańcy martwi. Nie miałem wystarczająco przedmiotów by zakląć wszystkich. Tych, których nie zakląłem wchłonąłem. To były moje pierwsze ofiary w tym życiu. Uważałem, że nie powinny mieć tego za złe, bo prędzej czy później zamieniliby się w upiory albo ghoule i ktoś i tak by ich zabił. Albo trafili by do Podziemia, gdzie też nie mieliby za dobrze, a tak zniknęli bez bólu i jeszcze przysłużyli się mi.

Pozbierałem całą zdobycz razem, wybrałem dwa lepsze miecze, jeden sztylet, kilka noży i torby. Do jednej włożyłem zaklęte kawałki metalu i bardziej przydatne przedmioty oraz mapę, a do drugiej żywność pozbieraną z domów. Nie mam zamiaru głodować, a tu nie zostanę, bo nie wiadomo co przyciągnie zapach krwi i padliny, kiedy wszystko zacznie rozkładać się w słońcu. Dni są gorące, więc nie wiadomo jak szybko to się zacznie.

Z obfitym ładunkiem ruszyłem w stronę lasu. Poszukałem większego drzewa o grubym pniu i zacząłem się na nie wspinać. Trochę mi zajęło zanim wspiąłem się na upatrzoną gałąź, parę razy zsunąłem się z pnia. Przywiązałem się liną do drzewa, siedząc na gałęzi. Zacząłem dokładnie oglądać to, co wziąłem ze sobą. Przeglądałem i segregowałem przedmioty. Później wyciągnąłem mapę zdobytą od herszta bandytów.

Czas szybko zleciał do wieczora. Było jeszcze jasno, ale promienie słońca przybierały już pomarańczowe i czerwone kolory świecące na drzewach. Zjadłem kolację ze zgromadzonego prowiantu, usadowiłem się w miarę wygodnie. Noce są w miarę ciepłe, a śpiąc na drzewie jest małe prawdopodobieństwo, że coś, co wychodzi w nocy będzie mogło mnie dorwać. Zasnąłem w promieniach zachodzącego słońca.

Drugie życie Rushder'a Vergim [Porzucone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz