Rozdział 37 - Kupcy...

59 12 0
                                    

-Słuchaj, Rad. Wiem, że nie chciało ci się wstawać, ale muszę cię dopytać o tą wczorajszą sprawę z duchem - powiedziała poważnie - Znaleźliśmy innego kapłana, który wyśle ducha do Zaświatów, ale najpierw pan Grund chce się jeszcze upewnić, czy to na pewno duch i czy go stamtąd zabrałeś. Dlatego dzisiaj wieczorem pójdzie tam trzech awanturników i sprawdzi w nocy dom. Duch może zostać odesłany jutro rano.

-Szczęściara - usłyszałem za sobą cierpki głos.

Obracając się, zobaczyłem przeźroczystą sylwetkę Kifid'a. Cóż, rzeczywiście ma szczęście. Po zaledwie dwóch dniach od znalezienia jej będzie mogła odejść z tego świata, o ile kapłan będzie miał odpowiednie umiejętności i niczego nie zepsuje.

-Gildia opłaci ten rytuał pieniędzmi za misję, a ja dopłacę trochę, później mi oddasz. Ciekawi mnie skąd wiedziałeś, że to zwykły duch i jak go stamtąd zabrałeś? - kontynuowała i zakończyła pytaniem blondwłosa.

-Hm... - zastanowiłem się chwilę, jak odpowiedzieć jej na to pytanie - Dom wyglądał zwyczajnie na opuszczony. Nie miał żadnych dziwnych znaków, dziur, żadnego źródła mocy, niepokojących plam, zadrapań ani odgłosów. Nie był też miejscem morderstwa ani laboratorium. Gdyby któreś z tych wystąpiło mogłoby to wskazywać na obecność ducha, który może zaszkodzić ludziom - odpowiedziałem, uwzględniając każdą możliwość wskazującą na coś pokroju Kifid'a - A zabrałem go... - chwilę wahałem się, czy jej to powiedzieć - Po prostu zabrałem, to tajemnica - uśmiechnąłem się niewinnie, chcąc by przestała mnie pytać.

I tak za dużo powiedziałem... Następnym razem muszę się ugryźć w język!

-Hm, a skąd to wiesz? - zapytała ciekawska, wpatrując się we mnie.

-Haha... Przeczytałem... - odpowiedziałem niezręcznie.

Nie mam pojęcia, skąd to wiem... Po prostu wiedziałem, czego szukać. Te informacje same pojawiły mi się w głowie... Kifid mnie opętał?

-No dobrze, powiedzmy, że ci wierzę - odpowiedziała, zostawiając temat, z czego cieszyłem się - Na dzisiaj nie pozwalam ci brać żadnego zadania, rozumiemy się?

Aż się zakrztusiłem. Co? Jeszcze raz, nie mogę nic zrobić dzisiaj? Będę się nudził! A ta bestia pożre mnie wzrokiem jak znowu zgłodnieje, a ja będę w pobliżu!

-Ale siostrzyczko... - jęknąłem, chcąc ją jakoś przekonać.

-Żadnych ale. Jestem twoim opiekunem i zabraniam ci. Idź pobawić się z innymi dziećmi - powiedziała stanowczo, po czym się uśmiechnęła.

Aha, oczywiście. Ostatnio bawiłem się z nimi w szukanie ducha, a wcześniej w "pozorowaną" bijatykę... Na pewno będzie ciekawie...

-Przyjdź jeszcze do mistrza gildii z tym duchem, chce go zobaczyć - dodała nim wstała od stołu.

-Wcześniej niż wieczorem nie mam możliwości - odparłem.

Skinęła głową i odeszła. Dokończyłem w spokoju mój posiłek i spojrzałem pod stół na szczeniaka. Zjadł prawie całość! I teraz leży z zamkniętymi oczami na boku. Jego brzuch jest okrągły, wygląda jakby połknął piłkę. Zaśmiałem się z niego, na co zawarczał.

-Widzę, że żarłok w końcu się najadł - uśmiechnąłem się do siebie - I teraz nie będziesz mi zawracał głowy jedzeniem.

Odniosłem talerz i poszedłem na górę po torbę z mieczami, by wyjść z budynku. Skoro nie mogę wziąć zadania będę chodził po mieście. A z ostatnich zdarzeń mogę wywnioskować, że prawie na pewno coś się wydarzy, więc lepiej być przygotowanym.

Najedzona kulka powoli wlokła się za mną, ale na schody nie mógł już wejść. Zbiegłem z torbą na dół, a on obrócił się w moją stronę i powoli idąc, przewrócił. Zaśmiałem się z niego, na co on warknął. Podszedłem do niego z zamiarem wzięcia na ręce. Przecież nie zostawię go tutaj, gdzie czuje się pewnie mocno zagrożony.

-Tak to jest jak jesteś żarłokiem, Libregue - zaśmiałem się i wyciągnąłem do niego ręce - Bez gryzienia, bo nie zabiorę cię stąd - ostrzegłem, a on tylko zawarczał, ale pozwolił się wziąć.

Uh... Ciężki... Zupełnie jakby połknął tą połowę kurczaka w całości... Żarłok, a pewnie jak zacznie rosnąć będzie jadł więcej... Zbankrutuje przez takiego zwierzaka...

Z szarą kulką wyszedłem z gildii i przemieszczałem się powoli ulicą, która zapełniała się ludźmi. Teraz mogłem zobaczyć, że siostrzyczka Iz wyrwała mnie wcześnie z łóżka w moim mniemaniu, ale tak naprawdę za godzinę, może dwie będzie już południe. Przyglądałem się straganom rozstawionym na ulicy i sklepom. Była tutaj żywność, ozdoby, przedmioty codziennego użytku, ale też wiele magicznych przedmiotów, uzbrojenia, materiałów z potworów, odczynników i eliksirów.

Miałem wrażenie, że niektóre z nich nie są tym, czym powinny być. Ich sprzedawcy zapewne oszukują kupujących. Na jednym straganie nawet ani jeden przedmiot nie był magiczny, a sprzedawca zarzekał się, że są. Jakiś głupek albo niedoświadczony klient mógł się na to nabrać, ale ktoś, kto choć trochę się na tym zna powinien to odróżnić. Choć... Inaczej.

Magiczne przedmioty mają w sobie pewną energię, którą nawet osoba z niskim odczuwaniem jej powinna zauważyć. No chyba, że energia będzie wyjątkowo słaba. Zauważyłem kilka takich, co mnie zaskoczyło, choć bardziej zaskakujące było to, że mogłem odróżnić te przedmioty, skoro nie miałem wcześniej żadnej styczności z magią. Chyba to przez Kifid'a, w końcu sam jest magiczną istotą i wytwarza specyficzną energię. A może przez Libergue, którego mogę wyczuć? Też zalicza się jako magiczny, nawet bardziej niż duch.

Spojrzałem na szczeniaka trzymanego na rękach, który wszędzie rozglądał się nerwowo, a w pewnej chwili nawet warknął. Patrząc na niego nie zauważyłem, gdzie idę i wpadłem na kogoś. Przewróciłem się, a Libergue wyskoczył wcześniej z moich rąk i zaczął warczeć. Ruszyłem się i zakryłem mu pyszczek, by przestał, jednak nie zrobił tego. Wstałem i spojrzałem na osobę, na którą wpadłem.

Była nią dziewczyna starsza ode mnie i przyglądała mi się.

-Wszystko w porządku? - zapytała, podając mi rękę.

-T-tak - odpowiedziałem, wstając samemu z Libergue na rękach, który nadal warczał i to wyraźnie na nią.

-Przepraszam, nie patrzyłam jak idę - powiedziała przepraszającym tonem.

-Nie, nic się nie stało. Też nie patrzyłem - odpowiedziałem szybko.

-Właściwie, chłopczyku - odezwała się do mnie stojąca za nią kobieta. Wyglądały dość podobnie, pewnie matka i córka, jednak... Ten zwrot zdenerwował mnie jakoś bardziej niż wszystkie inne usłyszane dotychczas... - Mógłbyś nam pokazać, gdzie można tutaj kupić coś do jedzenia? Jesteśmy tutaj przejazdem i nic nie jadłyśmy od rana z powodu podróży - powiedziała, trzymając się za brzuch - Mógłbyś nam pomóc w znalezieniu jakiegoś sklepu? - zapytała.

Nie miałem powodu, by odmówić. I tak bym się nudził. Zacząłem im objaśniać i prowadzić je po mieście. Nie spodziewałem się tylko jednego. Na końcu wylądowaliśmy w cukierni, bo "jedzeniem", które miały na myśli były ciasta, ciasteczka i inne łakocie.

Patrzyłem jak w zastraszającym tempie pochłaniały ciasta. Robiły to szybciej niż Libregue jedzący mięso. Finalnie zjadły dwa i pół oraz dużą tacę ciasteczek z kilkoma, różnymi dodatkami typu owoce, cukier i kolorowy lukier.

Zacznijmy od tego, że tego typu jedzenie jest drogie, a w takich ilościach i z dodatkami było bardzo drogie. Kolejnym zaskoczeniem było to, że ze spokojem zapłaciły za to. Ile one miały pieniędzy? Na szczęście szeczeniak przestał warczeć, bo jednak warczał na obie i teraz tylko nieufnie, ostrożnie i czujnie przypatrywał im się.

-Ah, przepraszam za moje maniery. Pewnie kierowałeś się w konkretne miejsce, a my ci przeszkodziłyśmy. Nazywam się Sami Darom, a to moja córka, Omi. Jesteśmy kupcami - powiedziała kobieta po skończonym posiłku.

Drugie życie Rushder'a Vergim [Porzucone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz