Rozdział III

405 39 1
                                    

-Mitch-
  
   Właśnie kończyliśmy wnosić do mieszkania resztę moich rzeczy. Popatrzyłem na mojego tatę. Byłem mu naprawdę wdzięczny za wszystko co dla mnie robi. Zawsze mnie wspiera. Na niego zawsze mogę liczyć.

- Czy mam coś na twarzy że się tak na mnie patrzysz? - zapytał radosnym tonem

Uśmiechnąłem się. Tata zawsze emanował szczęściem i zarażał tym innych. W tym momencie uświadomiłem sobie, że od teraz nie będzie go tuż obok, gdy wpadnę w tarapaty. Nie będzie go kiedy będę mieć doła, żeby rzucić jakiś kompletnie nieśmieszny żart, który i tak mnie rozbawi.

- Po prostu jestem naprawdę wdzięczny, że mi pomagasz

- Przecież jestem twoim staruszkiem. To moja misja życiowa!

I zapadła krępująca cisza. Jak zwykle w takich sytuacjach. Oboje wiedzieliśmy, że czas się pożegnać, lecz ani ja, ani on nie byliśmy dobrzy w pożegnaniach.

- Więc baw się dobrze czy co tam - rzucił jakby od niechcenia. Czułem jednak, że tata przeżywa to bardziej niż chce przyznać

- Naprawdę będzie mi Cię brakowało, tato - powiedziałem po czym wymieniliśmy uścisk - ale nie myśl, że tak łatwo się mnie pozbędziesz. Będę do Ciebie dzwonić przy każdej okazji. Będę jeszcze bardziej upierdliwym dzieckiem niż dotychczas - dodałem

- Na to liczę - odparł uśmiechając się do mnie - ale pamiętaj Mitch, że jesteś wspaniałą osobą, nic nikomu nie musisz udowadniać; pamiętaj że razem z mamą bardzo Cię kochamy takim, jakim jesteś i jesteśmy z Ciebie dumni.

- D-dzięki - wyjąkałem jak zwykle wzruszony, kiedy słyszałem od niego takie słowa

- I postaraj się być bardziej otwartym na ludzi. Daj im zaszczyt poznania takiej fantastycznej osoby jaką jesteś.

- Staram się od wczoraj - uśmiechnąłem się - i już widać pierwsze efekty. Wczoraj poznałem chłopaka w Starbucksie, myślę że możemy zostać dobrymi znajomymi.

- Hmmm. Chłopaka mówisz...a ładny jest chociaż? - zapytał mój do bólu bezpośredni staruszek, przez co na moich policzkach pokazał się rumieniec (jak zawsze gdy tata poruszał te tematy)

- Przestań - rzuciłem śmiejąc się, aby zasmakować moje wcześniejsze zmieszanie - widziałem go raz w życiu, nawet dobrze się nie przyjrzałem - co za oczywiste kłamstwo. Jestem pewien, że tata je wyczuł, jednak postanowił nie drążyć tematu.

- Skoro tak mówisz - uśmiechnął się - Ja się będę zbierać Mitch, twoja mama czeka z obiadem i zabije mnie, jeśli nie przyjadę na ciepły rosół - kontynuował idąc w stronę drzwi - Do zobaczenia synu.

- Cześć Mike - odparłem i jeszcze przez chwilę wpatrywałem się w przejście za którym zniknął.

A więc to jest to. Właśnie teraz oficjalnie zaczynam nowy etap życia. Jestem ciekaw co z tego wyniknie.


-Scott-

   Siedziałem przy fortepianie i gapiłem się w klawisze. Okazało się, że nawet muzyka mi nie pomogła. Nie ważne jak bardzo starałem się skupić, moje myśli zawsze wracały do Mitcha. Przyłapałem się na tym, że zastanawiam się jakby brzmiał jego głos podczas śpiewania. Jest taki oryginalny. Na pewno brzmiałby genialnie.
  
Ciekawe jaki gust muzyczny ma Mitch? Dziwne że nie poruszyłem tego tematu na naszym spotkaniu. Chociaż w sumie widziałem go wtedy po raz pierwszy w życiu. Dlaczego więc mam wrażenie, że znamy się od dawna? Ciekawe jaką skalę głosu ma ten tajemniczy chłopak.

Wszystkie moje myśli krążyły wokół Mitcha, nic więc dziwnego że nie mogłem tworzyć muzyki. Nie wiedziałem jednak jak sobie z tym poradzić. Nie mogę przecież spędzać całych dni na rozmyślaniu o chłopaku, którego praktycznie nie znam. Trzeba jakoś to rozwiązać.

Zrezygnowany beznadziejnością całej tej sytuacji położyłem się na sofie mając nadzieję, że los będzie mi sprzyjał i prędzej czy później znów zobaczę Mitcha.




-Mitch-
 
  Po odjeździe taty postanowiłem wybrać się w końcu do Starbucksa. Umierałem z głodu i pragnienia. Na miejscu zamówiłem sałatkę z kurczakiem i brokułami oraz kawę, której tak bardzo mi brakowało od samego rana. Posiłek jak zwykle był pyszny.

Kiedy później siedziałem przy stoliku z pełnym żołądkiem znów myślałem o nowym znajomym. Idąc tutaj miałem cichą nadzieję, że zastanę go popijającego kawę. Ale przecież LA jest ogromne, a on na pewno ma ciekawsze rzeczy do roboty niż siedzenie w kawiarni. Jest taki radosny, że musi z łatwością zjednywać sobie ludzi. Ja natomiast muszę zastosować się do rad taty i poznać więcej osób. Bez jakichkolwiek znajomości praktycznie nie mam szans na znalezienie pracy. A teraz ona jest najważniejsza.
  
Siedziałem jeszcze chwilę, po czym wyszedłem z lokalu i skierowałem się w stronę swojego mieszkania. Poczułem nagle ogromne zmęczenie całym dniem i postanowiłem że zapasy do lodówki kupię jutro. Zaraz po przekroczeniu progu odłożyłem telefon i klucze na stolik, po czym rzuciłem się na łóżko. Niedługo po tym zasnąłem, a we śnie znów wrócił do mnie mój koszmar.

   Siedziałem, jak zwykle w porze lunchu, pod drzewem niedaleko boiska szkolnego. Nikomu tam nie przeszkadzałem, byłem niewidzialny. To nie tak, że nie byłem lubiany, bo byłem. Niestety tak niefortunnie się złożyło, że grupa szkolnych osiłków uwzięła się na mnie. W tamtym okresie mój głos był jeszcze wyższy niż obecnie, co było tematem ich żartów i doczepek. W szkole lepiej się więc było ze mną nie pokazywać na przerwach. Rozumiałem to i nie miałem tego nikomu za złe. Przerwy przecież nie były takie długie. Tak więc gdy wszyscy ze smakiem zajadali się lunchem w jadalni, ja siedziałem pod tym drzewem i wsłuchiwałem się w dźwięki otoczenia. W każdym szeleście liścia potrafiłem dostrzec element wielkiej symfonii. Dobrze się tam czułem, nie zmuszony do rozmawiania z nikim o nudnych, szkolnych tematach.
   Tego dnia jednak stołówka nie była dostępna dla uczniów, o czym ja oczywiście, z racji tego że z niej nie korzystałem, nie miałem pojęcia. Jak można się domyślić, drużyna szkolnych osiłków lunch postanowiła spędzić na boisku. Oni zaś, pozbawieni nadzoru nauczycieli, przynieśli ze sobą piwo. Gdy tylko mnie zobaczyli zaczęli jak zwykle mnie wyzywać. Mnie to jednak nie ruszyło. Przyzwyczaiłem się do tego. Gdyby był to inny dzień, odpuścili by. Tym razem jednak alkohol krążył w ich żyłach i nie skończyło się na drwinach. Pierwszy cios przyszedł niespodziewanie. Byłem tak zaskoczony, że nie poczułem bólu. Ostatnie co pamiętam to dźwięk rozbijanej butelki i palący ból, który przyszedł zaraz bo tym, jak po moich plecach przejechało rozbite szkło. Potem była już tylko ciemność.

Obudziłem się jak zwykle zalany potem, z szaleńczo bijącym sercem. Zawsze reagowałem na ten koszmar tak samo, mimo że od tamtych zdarzeń minęło tyle lat. Wstałem i opłukałem twarz zimną wodą, aby się uspokoić. Wziąłem dziesięć płytkich oddechów i przyłożyłem palce do skroni. Chwilę potem było po wszystkim.
   
Podszedłem do stolika i włączyłem na telefonie ulubioną muzykę. Ponownie położyłem się do łóżka i zasnąłem. Tej nocy już nic mi się nie śniło.

Jestem Tutaj | ScömícheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz