ROZDZIAŁ XXVI

330 57 21
                                    

- Mitch -

Obudził mnie koci ogon smyrający po mojej twarzy. Uśmiechnąłem się szeroko i otworzyłem oczy.

- Dzień dobry Wyatt - przywitałem się z maluchem

Zwierzak odpowiedział mi niezadowolonym miauknięciem.

- Pewnie jesteś głodny? - zapytałem biorąc go na ręce i całując w łysą główkę - Już idziemy jeść.

Zawsze uważałem że to dość głupie mówić do zwierzęcia. Ale spójrzmy prawdzie w oczy. Nigdy wcześniej nie miałem pupila. Kiedy widzisz takiego ślicznego aniołka, jakim jest Wyatt, nie można się powstrzymać.

Byłem już w połowie drogi do drzwi, kiedy przypomniałem sobie, że nie mieszkam sam. Jest tu ktoś jeszcze. I to nie byle kto.

Scott.

Odłożyłem kociaka na łóżko i zgarnąłem z komody telefon. Włączyłem przedni aparat i szybko poprawiłem włosy. Nie za bardzo, aby Scott nie pomyślał że stroję się jeszcze przed śniadaniem, ale na tyle, żeby moje włosy nie wyglądały jakby ktoś postrzępił je nożyczkami. Sprawdziłem jeszcze czy moje zęby są czyste i skontolowałem stan mojego oddechu. Było dobrze. Nie rewelacyjnie, ale wystarczająco.

Odłożyłem więc telefon na komodę, wziąłem kociaka na ręce i udałem się do kuchni. To prawda że Wyatt mógł iść sam. Ale to takie piękne stworzenie, że chcę go mieć na rękach najdłużej jak tylko się da.

- Cześć Mitch - przywitał mnie radosnym tonem Scott - Byłem rano w Starbucksie i przeniosłem dla ciebie kawę. Masz ochotę?

- Pewnie, dzięki - odparłem biorąc od chłopaka cudotwórczy napój

Wziąłem łyka i od razu poczułem się lepiej. Jak ja kocham kawę.

Zaraz jednak znowu usłyszałem niezadowolone miauknięcie.

- Scott?

- Tak?

- Co jedzą takie małe aniołki? - zapytałem unosząc kociaka do góry

- Mam dla niego karmę. Facet od którego go kupiłem mi ją polecił - powiedział Scott wyciągając z komody małą saszetkę - A skoro byłem już w zoologicznym, kupiłem przy okazji kilka zabawek i tym podobne rzeczy. Poskładałem je do jednego pudełka i postawiłem w moim pokoju.

- Wow. Pomyślałeś o wszystkim. Jesteś cudownym tatą.

Naprawdę byłem pod wrażeniem jak dokładnie blondyn wszytko zaplanował.

- Dzieki? - zaśmiał się - Czyli wychodzi na to, że ty jesteś mamą jeśli dobrze rozumiem?

Wzruszyłem ramionami starając się nie uśmiechać.

- Na to wychodzi. W końcu nasz mały Wyatt musi mieć za rodziców coś na kształt heteroseksualnej pary. Nie chcemy przecież żeby się zgorszył.

Przez dwie sekundy patrzyliśmy na siebie w ciszy po czym obaj wybuchnęliśmy śmiechem.

Kociakowi chyba nie spodobało się nagłe trzesięnie, bo prychnął cicho i zaskoczył na moje kolana, później na podłogę i chwilę potem zniknął w moim pokoju.

- Chciałem z tobą porozmawiać, Mitch - blondyn nagle spoważniał - O wczorajszym dniu.

No tak. Poczułem że na moje policzki występuje delikatny rumieniec. Miałem jednak nadzieję, że Scott go nie zauważył.

- A więc co do wczoraj...- zacząłem niepewnie

- Uważam że naprawdę masz genialny głos i to zbrodnia że nie dzielisz się nim ze światem - wpadł mi w słowo chłopak.

Jestem Tutaj | ScömícheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz