- Mitch -
Wpatrywałem się w płomienie jak zachipnotyzowany. Nie mogłem ruszyć się z miejsca. Po krótkiej chwili do moich uszu doszedł dźwięk syreny. To dobrze. Ktoś wezwał straż pożarną.
Czułem że powinienem coś zrobić. Cokolwiek. Przecież ktoś może potrzebować mojej pomocy. Może ktoś w środku czeka na ratunek. Miałem jednak wrażenie że nie panuje nad własnym ciałem. Nie byłem w stanie nawet mrugnać.
Z tego dziwnego transu wyrwał mnie dopiero jeden ze strażaków, który przebiegając obok mnie przypadkiem trącił mnie ramieniem. Wtedy oderwałem wzrok od płomieni i rozejrzałem się dookoła. Teraz otaczało mnie mnóstwo ludzi. Każdy coś krzyczał. Nie byłem jednak w stanie rozróżnić słów. Jedyne co słyszałem to głośne dzwonienie w uszach.
Kiedy po raz kolejny zostałem przez kogoś popchnięty, a strażacy zaczęli gasić pożar, odwróciłem się i ruszyłem prosto przed siebie. Nie wiedziałem dokąd. Musiałem po prostu oddalić się od tamtego miejsca.
Nienawidzę pożarów. Tak wiem, większość ich nie lubi. Mnie jednak niekontrolowane płomnienie przerażają. Mam tak odkąd tylko pamiętam. Ogień jest żywiołem, który budzi we mnie najwięcej lęku. To straszne, jakie wielkie szkody może wyrządzić. Spalić całkowicie miejsca życia zwierząt. Odebrać ludziom w kilka chwil całe ich dobytki. Zniszczyć wszystko, co napotka na swojej drodze tak, że zostanie tylko proch.
Po chwili marszu dotarło do mnie że cały się trzęsę. Szybkim krokiem przebyłem więc resztę trasy, która dzieliła mnie od parku. Gdy byłem już na miejscu usiadłem na ławce i objąłem się ramionami. Co chwilę przechodziła przeze mnie nowa fala dreszczy. Bo właśnie wtedy coś sobie uświadomiłem.
Mogłem być tam. W środku. Zapewne ze snu wyrwałby mnie głos syren i krzyki ludzi. Ale wtedy pewnie byłoby za późno. Ogień dostałby się na klatkę schodową, a ja stałbym bez ruchu, podobnie jak dziś przed blokiem, nie mogąc się ruszyć. Widziałem to oczami wyobraźni tak wyraźnie, iż poczułem ciepło bijące od ognia. Wiedziałem co byłoby dalej. Wpatrywałbym się szeroko otwartymi oczami w rozprzestrzeniający się pożar, a w końcu i mnie strawiłyby płomienie.
Uspokój się !
Nakazałem sobie w myślach. Nic takiego przecież się nie wydarzyło i nie wydarzy. Jestem bezpieczny. Nic mi nie grozi.
Zamknąłem oczy wciąż próbując przekonać samego siebie, że ma powodu do paniki. Staż zapewne już opanowała pożar i wszystko jest w porządku.
Wziąłem dziesięć płytkich oddechów i poczułem się odrobinę lepiej. Nie byłem jednak jeszcze gotów aby tam wrócić. Równie dobrze strażacy mogli wciąż walczyć z ogniem, a ja zdecydowanie nie chciałem tego oglądać.
Co robić?
Wyciągnąłem z kieszeni telefon, aby sprawdzić godzinę. Okazało się jednak, że bateria kompletnie się rozładowała. No tak, nie trzeba było robić sobie tylu zdjęć ze Scottem w kinie. Westchnąłem ciężko i schowałem twarz w dłoniach. Dlaczego zawsze mnie coś takiego spotyka?
Siedziałem jeszcze jakiś czas na ławce, zastanawiając się co zrobić. Nie mogę wrócić do swojego mieszkania, nie mogę do nikogo zadzwonić. Na pewno też nie pójdę do mieszkania żadnego z moich znajomych - jest środek nocy. Wsunąłem telefon spowrotem do kieszeni i wtedy uświadomiłem sobie, że przed wyjściem z mieszkania z przyzwyczajenia zgarnąłem z komody klucze do kawiarni. Mimo beznadziejnej sytuacji uśmiechnąłem się do siebie zadowolony że nie będę musiał nocować gdzieś pod mostem i ruszyłem w stronę Starbucksa.
Na szczęście trasę z parku do pracy znałem już na pamięć, dlatego mimo tego, iż było już ciemno, udało mi się bez przeszkód trafić na miejsce. Napomniałem się jednak w myślach, żeby nie zostawić za sobą żadnych śladów. Esther jest wspaniałą dziewczyną, ale wątpię żeby spodobało jej się moje nocowanie w kawiarni.
Na szczęście nie ma tu kamer, które zarejestrowałyby moje działania. Rozglądnąłem się dookoła i szybko otworzyłem drzwi po czym wszedłem do lokalu i momentalnie z powrotem je zamknąłem. Gdyby ktoś mnie zobaczył, mógłby podejrzewać mnie o kradzież i zadzwonić nawet na policję. A tego zdecydowanie nie chciałem.
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z otaczającej mnie zupełnej ciemności. Nie mogłem włączyć światła w lokalu, a i telefon nie mógł posłużyć mi za latarkę. Wyciągnąłem więc przed siebie ręce i malutkimi kroczkami ruszyłem przed siebie, prosto do drzwi prowadzących na zaplecze. Oczywiście po drodze poobijałem się o krzesła i stoliki. Tia, niech żyje zgrabność i powabność.
Kiedy znalazłem się w końcu na zapleczu byłem obolały i kompletnie wyczerpany. Portfel, telefon i klucze położyłem na pobliskim blacie, a sam usiadłem na podłodze i oparłem głowę o ścianę. Dobrze że jutro ja mam otworzyć Starbucksa. Pierwsza baristka przyjdzie na swoją zmianę dopiero o 9.00. Do tego czasu akurat zdążę się ogarnąć i nikt nie dowie się o moim nielegalnym nocowaniu tutaj.
Zamknąłem oczy, jednak nie mogłem zasnąć. Kiedy tylko zamykałem powieki, ukazywał mi się obraz płonącego bloku. Przetarłem wyczerpany oczy i starałem się myśleć o czymkolwiek innym. Zapowiada się długa noc...
************
- Scott -
Wczoraj bawiłem się z Mitchem świetnie. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tyle się śmiałem. Polubiłem chłopaka jeszcze bardziej, o ile w ogóle to możliwe. Dogadujemy się świetnie i mamy wspólne zainteresowania. Robiliśmy sobie mnóstwo zdjęć i obejrzeliśmy chyba wszystkie filmy, jakie tego dnia wyświetlali w kinie.
Dlatego też od razu po powrocie do mojego mieszkania momentalnie zasnąłem.
Teraz zaś leżałem z wielkim uśmiechem na twarzy przeglądając nasze wspólne zdjęcia w telefonie. Spojrzałem na godzinę - 10:28. Chyba trzeba będzie powoli wstawać. Odłożyłem telefon na nakastlik, przeciągnąłem się na łóżku i szeroko ziewnąłem.
Niee. Jednak mi się chce. Znów uśmiechnąłem się pod nosem i złapałem telefon do ręki. Najpierw sprawdziłem nowości na Twitterze i Instagramie, po czym otworzyłem stronkę z lokalnymi wiadomościami. Lubię być na bieżąco. Przeglądałem nagłówki wiadomości.
Otwarcie nowego domu handlowego.
Kotka Misty wróciła do domu.
Już jutro start kolejnej akcji charytatywnej.
Pożar na Beverly Avenue
Na tym tytule mój wzrok zatrzymał się na dłużej. Beverly Avenue? Czy to nie właśnie tam mieszka Mitch?
Poczułem nagły ucisk w żołądku i momentalnie poderwałem się z łóżka. Delikatnie drżącymi rękami kliknąłem w nagłówek. Ze wstrzymanym oddechem czekałem aż strona się naładuje. Kiedy już to nastąpiło, nie wiedziałem na którym fragmencie tekstu mam skupić wzrok. Czytałem losowo wybrane słowa, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się wszystkiego.
W artykule nie zawarto zbyt wielu informacji. Pożar rozpoczął się wczoraj w nocy, strażacy gasili ogień przez kilka godzin, na razie nie stwierdzono żadnych ofiar.
Ostatnie zdanie bardzo mi się nie spodobało. Na razie. Czułem w gardle wielką gule. Szybko wybrałem numer Mitcha i czekałem.
Jeden sygnał.
Drugi, trzeci, czwarty.
Nie, nie, nie.
Zarzuciłem na siebie pierwsze lepsze ubranie i łapiąc szybko klucze od mojego samochodu wybiegłem z mieszkania.
CZYTASZ
Jestem Tutaj | Scömíche
FanficScott mieszka w LA od zawsze, Mitch dopiero co się przeprowadził. Scott ma tu wielu znajomych, Mitch zaś nie zna nikogo. Kiedy spotkają się po raz pierwszy, od razu nawiąże się między nimi nić porozumienia. Z czasem odkryją, że mają ze sobą więcej w...