ROZDZIAŁ XXI

396 46 39
                                    

- Mitch -

Znowu znalazłem się obok boiska szkolnego. Znowu siedziałem pod drzewem i jadłem swój lunch. I znowu ich zobaczyłem. Całą czwórkę.

Byli coraz bliżej. Po raz kolejny usłyszałem wyzwiska. Po raz kolejny poczułem pierwszy cios. I drugi. I trzeci.

Znowu dźwięk rozbitego szła. Znowu strach przed tym, że ostre kawałki butelki przetną moją skórę. I jest już ona coraz bliżej...

Ale wtedy nowość. Butelka nagle staje w ogniu. Płonie.

Zaraz potem butelki już nie ma. Moich prześladowców też. Jestem sam pod tym samym drzewem. Ale coś jest inaczej. Otacza mnie ogień.

Ogarnia mnie panika. Nie mogę się ruszyć. Do moich nozdrzy dociera gryzący zapach dymu. Duszę się.

Płomienie są coraz bliżej. Czuję bijący od nich żar. Są tak jasne, że moje oczy zaczynają łzawić. Zaraz do mnie dotrą. Już za chwilę strawi mnie ogień.

Ale nie mogę nic zrobić. Nie potrafię wykonać żadnego ruchu, nie mogę mrugnąć, nie mogę nawet nabrać powietrza.

- Oddychaj Mitch!

Dobrze im mówić. Czy oni nie czują tego dymu? Przecież on uczynia oddychanie niemożliwym.

- Wszystko będzie dobrze. Spokojnie.

Spokojnie? Nic nie będzie dobrze. Zaraz usłyszę skwierczenie palonej skóry, a potem czeka mnie długie cierpienie.

- Obudź się Mitch!!!

Co? Obudzić się??

Gwałtownie otworzyłem oczy i wziąłem głęboki wdech, jakbym przez długi czas wstrzymywał powietrze.

Zobaczyłem ciemność. Po moich policzkach lały się łzy, chociaż nie płakałem. Moja klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała wraz z moim szalejącym oddechem.

Byłem przerażony, zagubiony, samotny.

- Już dobrze.

Gwałtownie odwróciłem głowę w stronę głosu. Moje oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności, więc dostrzegłem zarys sylwetki jakiejś postaci.

Scott!

Rzuciłem się chłopakowi na szyję i oplotłem nogi wokół jego talii. Musiałem być jak najbliżej. Scott mnie obroni. On nie pozwoli żeby przytrafiło mi się coś złego. To mój bohater.

- Wszystko jest już dobrze. Jestem tutaj.

- Nie zostawiaj mnie - błagałem wtulając się jeszcze mocniej w blondyna.

- Nigdzie się nie wybieram, Mitchie. Jestem tutaj - odpowiedział zamykając mnie w mocnym uścisku - Jestem.

Od tego momentu między nami panowała cisza, w której słychać było jedynie mój ciężki oddech. Jednak także i on po chwili się uspokoił.

Od Scotta emanował spokój. I przyjemne ciepło. Nie chciałem zasypiać, ale w ramionach Scotta było mi tak dobrze. Czułem się bezpieczny.

Nagle blondyn zaczął nucić jakąś piosenkę. Nigdy wcześniej jej nie słyszałem, ale była piękna. Brzmiała trochę jak kołysanka. Ostatnie czego byłem świadomy zanim zasnąłem to ręce chłopaka gładzące moje plecy i piękna melodia, krążąca wciąż po mojej głowie.

__________

- DZIEŃ DOBRY CHŁOPCY !!! - z głębokiego snu wyrwał mnie radosny okrzyk Kirstie.

Jestem Tutaj | ScömícheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz