Rozdział V

333 46 13
                                    

-Mitch-

   Po rozmowie ze Scottem byłem prawie pewien, że ma sensu szukać zatrudnienia w "Radosnym Heniu". Nie żebym miał jakieś wygórowane oczekiwania. Mimo wszystko postanowiłem tam pójść i zobaczyć sklep na własne oczy.
Kiedy chwilę później stałem przed budynkiem wiedziałem już, że blondyn miał rację. Sam szyld sklepu był straszny. Na zbutwiałym drewnie pomalowanym na zielono widniały różowe litery. Kilku brakowało, więc ciężko było rozszyfrować nazwę spożywczaka. Na drzwiach wisiała kartka:

Poszukujemy radosnego pracownika na stanowisko sprzedawcy. Miły uśmiech i przyjazne usposobienie wymagane! Wspaniała atmosfera i dobre zarobki gwarantowane!!

Stałem jeszcze chwilę w tym miejscu, zastanawiając się, czy jest jakikolwiek sens otwierać te drzwi. Skoro jednak byłem na miejscu, nic nie szkodziło mi zaglądnąć do środka.

Przekroczyłem więc próg sklepu i dokładnie w tym samym momencie tego pożałowałem. Pierwszym co mnie uderzyło był nieprzyjemny zapach. Połączenie słodkich perfum, i chloru - prawdopodobnie z jakiegoś środka czystości. Spoglądnąłem w stronę kasy i zrozumiałem co Scott miał na myśli mówiąc "żenujący fartuszek".

Blondynka, która właśnie obsługiwała jedynego klienta miała na sobie długi kitel w kolorze zgniłej zieleni, na którym widziały serduszka we wszystkich kolorach tęczy. Dodatkowo na głowie miała opaskę, na której przyczepione było wielkie serce z napisem "Radosna Becky". Dziewczyna chyba poczuła, że ją obserwuję i spojrzała na mnie z wyrazem twarzy mówiącym "błagam zabierz mnie stąd".

Momentalnie odwróciłem się na pięcie i wyszedłem ze sklepu. Jak to możliwe że ktokolwiek tam przychodzi? Oddaliłem się od tego strasznego miejsca i usiadłem na pobliskiej ławce. Schowałem twarz w dłoniach i westchnąłem głośno. Nie tak to miało wyglądać.



-Scott-

Kiedy wpadłem do mieszkania Kirstie, dziewczyna już siedziała na sofie z założonymi rękami i wpatrywała się we mnie morderczym wzrokiem.

- Gdzie byłeś?

- Czemu czuję się jakbyśmy byli starym małżeństwem, a ja byłbym mężem który zamiast interesować się swoją żoną wychodzi z kumplami do baru na piwo?

- Czyli byłeś w barze? - zapytała Kirstie zbywając moją zaczepkę

- Nie, przecież dobrze wiesz że nie o to chodzi. Byłem w Starbucksie, żeby kupić nam po kawie.

Dziewczyna zmrużyła oczy i spojrzała na mnie podejrzliwie.

- Tak? Gdzie więc jest ta kawa?

- Jaaaa...spotkałem kogoś i wypiłem swoją na miejscu, a potem przypomniałem sobie że jestem spóźniony i zapomniałem o kawie dla Ciebie - przyznałem z niechęcią wbijając spojrzenie w podłogę. Naprawdę na śmierć zapomniałem o kawie dla przyjaciółki. Miałem teraz straszne wyrzuty sumienia - Przepraszam Kirstie. Ja naprawdę...

- Spotkałeś kogoś? Kogo? - zapytała dziewczyna a złość na jej twarzy ustąpiła miejsca zainteresowaniu - Znam tę osobę?

- Uch..wątpię. On przeprowadził się do LA niedawno i...

- Czyli to chłopak?

- No tak. I...

- Jak się nazywa?

- Kirstie, jesteś straszna! Nie dajesz mi nawet skończyć zdania.

- Wypraszam sobie, jestem po prostu uprzejmie zainteresowana

- Chyba raczej ciekawska - wtrąciłem

- Oj no już nie marudź. Siadaj i opowiadaj - powiedziała poklepując puste miejsce na sofie obok siebie.
Przewróciłem oczami, ale usiadłem obok przyjaciółki.

- Więc twój nowy znajomy... - zaczęła i spojrzała na mnie z wyczekiwaniem.

- Mitch

- Mitch jaki? Może akurat się znamy.

- Wiesz..w sumie śmieszna sprawa. Nie wiem jak się nazywa.

Blondynka popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.

- No co? Widziałem go dwa razy w życiu. Mam prawo nie wiedzieć o nim wszystkiego. Czemu w ogóle robisz z tego taką wielką sprawę? Przecież to nie pierwsza osoba jaką poznałem w życiu.

- Zgadza się, ale to pierwsza osoba przez którą naraziłeś się na mój gniew - odparła i wyszczerzyła do mnie zęby.
Mimowolnie także się uśmiechnąłem. I musiałem przyznać jej rację. Normalnie nigdy się nie spóźniam. Kirstin może wydaje się taka malutka i słodka, ale kiedy zajdzie się jej za skórę potrafi zamienić się w bestię. Małą co prawda, ale za to bardzo agresywną.

- Ale naprawdę nie ma o czym mówić. Po prostu się zagadaliśmy i tyle.

- Mimo wszystko chcę znać wszystkie szczegóły.

Westchnąłem teatralnie i spojrzałem na przyjaciółkę. Ona wciąż jednak patrzyła na mnie z wyczekiwaniem i uśmiechała się. Opowiedziałem jej więc o naszych dwóch spotkaniach. Ona zaś, co chwilę bombardowała mnie pytaniami.

- Jak więc widzisz nawet jeszcze się nie znamy. Myślę jednak, że moglibyśmy zostać dobrymi przyjaciółmi - zakończyłem

- Przyjaciółmi powiadasz?

- Tak a niby czym? - zapytałem, a dziewczyna posłała mi znaczące spojrzenie - Nie bądź śmieszna Kirstie.

- Przecież nic nie mówię. Lepiej zabierzemy się do pracy, bo przez ciebie nic dziś nie zrobimy.

Przeze mnie? A kto niby zorganizował mi przesłuchanie? Wiedziałem jednak, że nie ma co się sprzeczać, bo Kirstie i tak postawi na swoim. Zresztą to ja pierwszy zawiniłem, spóźniając się na nasze spotkanie.

- Tak, bierzmy się do pracy - przyznałem jej rację i chwilę potem przedstawiałem przyjaciółce swój pomysł na duet.



-Mitch-

W głowie kłębiło mi się tyle myśli, iż nie mogłem siedzieć spokojnie na ławce. Wstałem więc i ruszyłem przed siebie. Wpatrywałem się w ziemię a w myślach układałem nowy plan działania. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy. Rodzice mówili mi, że przynajmniej przez pierwszy rok w LA nie muszę pracować. "Masz dobrze się bawić, wypocząć i odkryć swoje pasje"-mówili. Pieniędzy więc mi nie zabraknie. Ja jednak chciałem się usamodzielnić. Źle bym się czuł żyjąc daleko od domu i marnując pieniądze na które moi rodzice ciężko pracowali. To nie jest fair.

Ale czy coś innego mi pozostało? Wczoraj spędziłem pół dnia szukając ofert pracy i oprócz tego jednego ogłoszenia nie znalazłem nic. Jedyne co obecnie mogę zrobić to pokładać nadzieję w nowym znajomym. O ile Scott mówił na poważnie, że popyta o pracę wśród swoich kolegów.

Kiedy chwilę później podnioslem wzrok i spojrzałem prosto przed siebie, uświadomiłem sobie że nie mam zielonego pojęcia gdzie jestem. Dookoła mnie znajdowały się tylko obco wyglądające budynki. Wyciągnąłem więc telefon z kieszeni i włączyłem GPS. Cóż, przynajmniej próbowałem. Internet w moim telefonie odmówił posłuszeństwa. Przez piętnaście minut krążyłem po okolicy, ale nie udało mi się uzyskać dostępu do sieci. Moje serce zaczęło szybciej bić. Byłem naprawdę zdenerwowany. Czemu nic nie układa się po mojej myśli? Czemu te wszystkie budynki wyglądają tak samo?

Cały czas rozglądałem się dookoła jakbym miał gdzieś dostrzec w jakiś magiczny sposób drogę prowadzącą do mojego mieszkania. Nic z tego. No pięknie. Rozpaczliwe szukałem wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji i nagle mnie oświeciło. Ponownie wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer.

- Scott? Tu Mitch. Pamiętasz jak mówiłeś że gdybym potrzebował przewodnika to jesteś dostępny 24/7? Bo tak się składa, że właśnie teraz naprawdę potrzebuję pomocy przewodnika.

Jestem Tutaj | ScömícheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz