Luke
Mieszkanie Arzaylea'i opuściłem dopiero późnym wieczorem, dzwoniąc uprzednio po Caluma, by mnie odebrał. Ten jednak nie mógł przyjechać, gdyż był w fazie usypiania bliźniaków, w czym czynnie pomagał mu Ashton, więc Michael zadeklarował się zostać moim osobistym szoferem. Szczerze, to nie wiem jak te dwa ciołki mogą sobie nie dawać rady z czterolatkami, skoro ja sam oganiałem to wszystko, gdy jeszcze były niemowlętami. Z drobną pomocą, ale tylko od czasu do czasu.
Czekałem na Clifforda na zewnątrz. Na szczęście było już ciemno, więc byłem prawie zupełnie spokojny, że ktoś mnie zauważy i rozpozna. Dla pewności jednak patrzyłem się w dół, co jakiś czas tylko podnosząc delikatnie wzrok by sprawdzić, czy mój transport już nie przyjechał.
W domu Rodriguez wciąż paliło się światło, choć Arz delikatnie i subtelnie wyprosiła mnie, udając się spać, a jej matka już wcześniej zniknęła w jednej z sypialni na dole. Nie chciałem jednak w to wnikać i nie zamierzałem wracać do środka. Nie miałem w tym już żadnego interesu.
W końcu, po długim czasie oczekiwania, niemal na chodnik zajechało czarne auto. Szybko pokonałem dystans, który mnie od niego dzielił i wsiadłem do środka. Gdy tylko zająłem miejsce na fotelu pasażera z przodu, poprawiłem dłonią włosy, a następnie niepewnie zerknąłem na Michaela.
- Jeśli nie chcesz teraz o tym gadać, to nie ma problemu – powiedział chłopak. – Właściwie, to w ogóle nie musimy o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz. Przecież wiesz.
- Nie – przerwałem mu, zanim jeszcze skończył mówić. – Ja.. ona.. – westchnąłem ciężko, nie wiedząc, jak dobrać słowa. Walić to! I tak nie było odpowiednich słów, by przekazać to, czego dowiedziałem się kilka godzin temu. – Arzaylea jest w ciąży. A ja nie jestem ojcem. Zatrzyma dziecko.
Michael był wyraźnie zmieszany i nie wiedział, co powinien teraz powiedzieć czy zrobić. Nie miałem mu tego za złe, absolutnie nie. Przecież.. to nawet nie do końca jego sprawa, nie musi nic mówić. Właściwie powinien na mnie nakrzyczeć. Dlaczego, do cholery, nikt jeszcze na mnie nie nakrzyczał?! Dlaczego wszyscy obchodzą się ze mną jak z jajkiem?!
Po dłuższej chwili milczenia, kolorowo-włosy podniósł dłoń, układając ją na moim ramieniu i lekko go ściskając, chcąc dodać otuchy. Nie pomogło to wiele, ale tak naprawdę sama jego obecność była w pewnym sensie ratująca. Miałem zupełną świadomość tego, że bez moich przyjaciół już dawno bym się poddał albo zrobił coś głupiego.
A wciąż tu jestem.
W momencie, gdy chciałem przerwać ciszę i rzucić jakimś nieśmiesznym żartem, by rozluźnić atmosferę, we wnętrzu samochodu rozbrzmiał dzwonek telefonu. Mojego telefonu. Wydobyłem go szybko z kieszeni moich spodni i odebrałem połączenie, nie zwracając zbytnio uwagi, kto dzwoni.
- Luke Robert Hemmings! – skrzywiłem się, słysząc głos Adama po drugiej stronie słuchawki. A w następnej chwili byłem zapewne cały blady, słysząc jego pytanie. – To już chyba czas, by wyznać światu parę sekretów, nie sądzisz?
~
Trzasnąłem drzwiami, wchodząc do mieszkania. Nie miałem wtedy głowy, żeby myśleć, że mogę obudzić dzieci bądź pół kamienicy. Byłem zły, sfrustrowany, rozgoryczony, bezsilny. Byłem bezsilny jak.. skłamałbym mówiąc, że jeszcze nigdy się tak nie czułem. Ale tym razem miałem ochotę płakać i rzucać meblami jednocześnie, co nie było dobrym znakiem.
Naraz obraz mi się zamazał, wnosiłem więc, że w moich oczach zaczynają się gromadzić łzy. Patrzyłem się w ciemność po mojej prawej stronie licząc, że coś się tam wydarzy. I wydarzyło.
YOU ARE READING
not fine at all/l.hemmings ZAWIESZONE
FanficOpowieść o odpowiedzialności, która nadchodzi po nieodpowiedzialności. Opowieść o normalności w sławie i sławie w normalności. Opowieść o łączeniu ojcostwa i popularności. Opowieść o przyjaźni i bezgranicznym zaufaniu. Opowie...