Luke
Catherine nie siedziała u nas zbyt długo. Zjadła niewielką porcję śniadania, wypiła swoją herbatę i przetarł blat, zaraz po tym jak wylałem na niego kubek kawy. Później opatrzyła mi dłoń, umiejętnie wyciągając z niej duże kawałki grubego szkła i tamując krew, po czym wyrzuciła pozostałości naczynia i otwarła okno. Calum spoglądał na całą tę scenę z zaciekawieniem, ale widziałem w jego oczach trochę smutku.
Bowiem to brunet zawsze opatrywał moje rany, sprzątał mój bałagan i uspokajał mnie, gdy dostawałem furii lub napadu lęku. Prawdopodobnie już przyzwyczaił się, że musi być moim aniołem stróżem i nie chciał, by ktoś inny wykonywał jego zadania. Spokojnie, Calum. Jeszcze będziesz miał dużo okazji by ratować mi dupę.
- Nie musisz być zazdrosny – wybąkałem niepewnie, gdy Hood zamknął drzwi za naszym gościem. Bawiłem się bandażem na lewej dłoni, a przydługa grzywka wpadała mi do oczu. – Ona chciała tylko pomóc.
- Nie jestem zazdrosny, dzieciaku – brunet uśmiechnął się. – Ona po prostu nie wie, że wolisz jak wiążę bandaż na supełek, zamiast kokardki.
Chłopak podszedł do mnie, poprawiając opatrunek, a następnie odgarnął mi włosy z czoła i założył je na ucho.
- To nie ja je lubię, tylko moja choroba – odparłem, siadając bardziej prosto na krześle. – Chcesz o tym pogadać?
- Nie ma o czym – westchnął. – Kończymy coś, co nigdy się nie zaczęło. Nie ma sprawy, Luke. Poradzimy sobie.
~
Malowałem całą noc. Farby pryskały na prawo i lewo, łącząc się w coraz to nowsze kolory. Kilka kropel spadło na ziemię, ale łatwo będzie to zmyć. Czułem, jak przepełnia mnie inspiracja. Stworzyłem nocne niebo pokryte gwiazdami, jasny księżyc i parę siedzącą na huśtawce. Wszystko komponowało się ze sobą cudownie.
Zadowolony ze swojego dzieła, około piątej nad ranem pomaszerowałem do łóżka, okrywając się kołdrą i wtulając głowę w miękką poduszkę.
Czułem się jakby lepiej, choć coś w moim mózgu wibrowało i nie pozwalało mi normalnie myśleć. Zaciskałem palce, prawie je sobie łamiąc, chcąc powstrzymać krzyk, który lada moment miał wydobyć się z moich płuc. Zderzyłem ze sobą zęby, by na pewno się nie odezwać. Wszystko jest dobrze, zupełnie doskonale. Nie jestem wariatem, jestem normalny.
Oblał mnie zimny pot, po czym zaczęło mi się robić gorąco. Skopałem kołdrę, tym samym odkrywając Caluma, który przetarł nagie ramiona i odwrócił się w moją stronę. Chwyciłem za materac, by nie zacząć okładać sam siebie pięściami. Na mojej twarzy z pewnością malowało się szaleństwo.
Nim się obejrzałem, coś poderwało mnie z łóżka, chcąc zabić najpierw Hooda a potem siebie. Moje kończyny latały na prawo i lewo, dopóki brunet nie usiadł na moich łydkach i nie przytrzymał moich rąk u góry łóżka. Zostałem unieruchomiony na plecach, ponieważ w przeciwnym razie mógłbym odciąć sobie tlen, wkładając głowę w poduszkę. Nie jestem wariatem.
- Luke? – głos przyjaciela ledwie doleciał do moich uszu, zagłuszany przez odgłosy mojego szaleństwa.
Jednak jestem wariatem. Przecież nikt normalny nie oblewa kolorową farbą ściany w sypialni o piątej nad ranem.

YOU ARE READING
not fine at all/l.hemmings ZAWIESZONE
FanfictionOpowieść o odpowiedzialności, która nadchodzi po nieodpowiedzialności. Opowieść o normalności w sławie i sławie w normalności. Opowieść o łączeniu ojcostwa i popularności. Opowieść o przyjaźni i bezgranicznym zaufaniu. Opowie...