Eleven ~ Like fire in the wind ~

51 10 4
                                    

Luke

Tyle pytań wciąż pozostawało bez odpowiedzi, a z minuty na minutę pojawiały się kolejne. Los już niejednokrotnie sobie ze mnie żartował, stawiał na skraju załamania, ale nie pozwolił upaść do końca. Wtedy skończyłaby się zabawa.

Czułem się trochę, jakby stale i wciąż błądził po tym samym labiryncie. Nie było z niego wyjścia. I nigdy nie będzie. Kiedy wydawało się, że wszystko zaczyna się układać – na moje barki spadał jeszcze większy ciężar, z którym chyba już nie potrafiłem sobie poradzić.

Nie powiem ci, co to naprawdę jest, mogę ci jedynie powiedzieć, jak się czuję. Byłem wściekły, rozczarowany, zły. Zagubiony, zdruzgotany, pożarty żywcem, przeżuty i wypluty. Gdybym mógł, usiadłbym na ziemi i zaczął płakać z bezsilności. Ale to nie była pora na łzy.

- Nie wiem – wypuściłem powietrze z ust. Jeszcze raz przeanalizowałem wszystko w głowie, jednak było to tak samo beznadziejne, jak poprzednio. A może to po prostu tylko ja? – Calum? – odwróciłem się w stronę przyjaciela z nadzieją, że on jakoś racjonalnie wytłumaczy mi wszystko, co tutaj zaszło. W końcu on przyszedł z tymi wieściami.

Brunet jednak tylko wzruszył ramionami, posyłając mi współczujące spojrzenie, a ja uderzyłem pięściami o stół. Dłuższą chwilę milczałem, z głową opartą na dłoniach, po czym podniosłem się i przetarłem twarz dłońmi.

- Arz, ty wiesz, że ze sobą nie spaliśmy. Prawda? – dziewczyna prychnęła głośno, odrzucając włosy do tyłu.

- Oczywiście, że wiem. Nie jestem głupia – rzuciła opryskliwym tonem, a na moją twarz wstąpił grymas. Nie chciałem się z nią kłócić, tylko ustalić prawdziwą wersję wydarzeń. O ile można ustalać wersję wydarzeń czegoś, co nawet nie miało miejsca.

- Ja tego nie wymyśliłem. Chłopaki tym bardziej – wyjaśniłem spokojnie, gdy wzrok Arzaylea'i balansował między mną a Calumem, który stał skulony pod ścianą, nie wiedząc, co powinien teraz zrobić. – To po prostu kolejna zagrywka Modestu, zrozum..

- Dobra, wszystko fajnie, tylko powiedz mi teraz: JAK MY TO ODKRĘCIMY? – Rodriguez wstała z fotela sprawiając, że ten aż zakręcił się parę razy. – Zgodziliśmy się być parą, ale nie robić dzieci!

- Nie krzycz na mnie, przecież tłumaczę ci, że to nie moja wina! – czując coraz większą bezsilność również wstałem, opierając ręce na stoliku. – Nic o tym nie wiedziałem, nawet nie wpadłbym na taki pomysł! Po co mi jeszcze więcej problemów?

- A jakie ty możesz mieć problemy?! Masz pieniądze, fanów, rodzinę i przyjaciół! Czego do cholery więcej oczekujesz od życia?!

- Nie znasz mnie, więc nie wpieprzaj się tam, gdzie cię nie potrzeba!

- CISZA!

Głos Caluma przedarł się przez plątaninę naszych krzyków, a ja przełknąłem ciężko ślinę, dopiero teraz orientując się, że zacząłem płakać. Zupełnie tego nie kontrolowałem i nie zauważyłem nawet, gdy słone łzy zaczęły kapać z moich oczu. To było za dużo na jeden raz.

- Przepraszam, że jestem twoim kolejnym problemem.

Drzwi za Arzaylea'ą zamknęły się, zanim zdążyłem choćby otworzyć usta.

~

I jeśli powiedziałem, że będę dla ciebie żył

w zamian za nic

To sorry, panie Naiwny,

not fine at all/l.hemmings ZAWIESZONEWhere stories live. Discover now