Akademik

1.2K 77 11
                                    

Po wejściu do akademika, wpisałam się na listę studentów, którzy zakwaterowali się w budynku i oddałam ją kobiecie, która siedziała w portierni i pilnowała wyjść i wejść studentów. Teoretycznie cisza nocna zaczynała się o 22, ale to oczywiście teoria, co nie? Chwyciłam swoje bagaże i zaczęłam się wspinać na piętro, by odszukać pokój, który miałam dzielić z trzema innymi osobami. Brzmi fantastycznie.

- "Oby tylko moje introwertyczne ja nie wyszło na wierzch." - westchnęłam w duchu, idąc korytarzem patrząc na numerki wypisane na zielonych drzwiach. 120...121...122...123. Nareszcie, mój pokój. Stanęłam przed nimi i wzięłam głęboki wdech. W sumie niby czym się denerwowałam? Mogłam otworzyć się bardziej na świat i nowych ludzi. Położyłam dłoń na klamce, nacisnęłam ją i w lekkim napięciu otworzyłam drzwi. Moim oczom ukazał się mały pokój z dwoma piętrowymi łóżkami umieszczonymi pod ścianami. Szmaragdowozielone ramy łóżek były lekko odrapane, ale mi to nie przeszkadzało. Ważne, że miałam kąt do spania na czas nauki. I tak po zakończeniu etapu edukacji chciałam wyjechać z kraju, ale to na razie były przyszłe plany. Postawiłam walizkę przy jednym z łóżek, a plecak przerzuciłam przez ramę na górne posłanie. Z początku niezauważyłam dziewczyny leżącej po drugiej stronie, zwiniętej w kulkę. Ściągnęłam kurtkę, rzuciłam ją niedbale, wzdychając.

- Kto tam? - usłyszałam i spojrzałam w górę. Czarna masa, którą uważałam za koc lub pościel poruszyła się, ukazując blade oblicze nieznanej mi blondynki. Patrzyła się prosto na mnie rozespanym i nieprzytomnym wzrokiem. Speszyłam się i natychmiast wycofałam.

- Ja dopiero przyszłam. Będziemy razem mieszkać przez następne trzy lata. - odezwałam się cicho, czując w sobie wewnętrzny opór przed poznaniem dziewczyny. Trochę to ironiczne, zważywszy na to, że dałam się zaciągnąć dwóm nieznanym chłopakom. - O ile dotrwam. - dodałam żartobliwie, próbując rozładować niezręczną atmosferę. Dziewczyna natychmiast podniosła się do pozycji siedzącej i wyciągnęła rękę.

- Zosia jestem tak poza tym. Kretyńskie imię, wiem. Ale co poradzić jak Twoi starzy mają pociąg do staropolskich imion. Rodziców się nie wybiera. - wzruszyła ramionami.

- Natalia. Czemu kretyńskie? Zosia to ładne imię. - stwierdziłam, potrząsając jej dłonią. Fajnie było zawrzeć kolejną znajomość tego dnia. Usiadłam na krzesełku przy chybotliwym stoliku imitującym biurko.

- Jakoś nie pałam sympatią i entuzjazmem do mojego imienia. - odpowiedziała dziewczyna, ściągając kaptur. Zauważyłam, że jest ubrana cała na czarno, zupełnie jak znajomy mi chłopak. Kuba. Przygryzłam wargę. Nie chciałam się z nim kłócić, ale jego charakter mnie denerwował. Podnosił mi ciśnienie samymi swoimi debilnymi uwagami. Jedynie Kacper jako tako mnie rozumiał i starał się rozweselić.

- I takie by the way, dotrwasz do końca. Jedynie głupcy by nie dotrwali. - blondynka zeskoczyła ze swojego posłania, lądując ciężko na podłodze. Przeczesała palcami swoje półdługie włosy, wiążąc je potem w kitkę. - Fajnie, że ktoś też jest fanem czarnego. - dodała, zauważając mój ubiór. Ja jedynie wzruszyłam ramionami.

- Najlepiej się w nim czuję. Nigdy nie byłam fanką kolorów. - odparłam, odgarniając włosy na bok.

- Zupełnie jak ja. Fajnie, fajnie. - kiwnęła głową z zadowoleniem. - Może pójdziemy gdzieś? Trochę nudno się zrobiło.-

- Pewnie, chętnie bym się rozejrzała po Warszawie. W końcu spędzę tu trochę czasu. - wstałam z krzesła, chwyciłam kurtkę i wyszłam z pokoju wraz z moją współlokatorką. - A w ogóle to co ty będziesz studiować? -

- A nie mówiłam Ci? O racja, tak, nie mówiłam. Też filologia polska. Fajnie, nie? - Zosia uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłam gest. Zrobiło mi się cieplej na sercu wiedząc, że ktoś również jest nieobyty w świecie jak ja. Nie żebym uważała, że ktoś ma gorzej ode mnie i tym podbijam swoją samoocenę, co to to nie. Ale jakoś poczułam się lepiej. Kilkanaście minut później znalazłyśmy się na dole, by wyjść z budynku i udać się na mały spacer przynajmniej po najbliższej okolicy.

- Od dawna jesteś w Warszawie? - spytałam, gdy już wyszłyśmy z akademika. Dziewczyna zeskoczyła ze schodów, zakładając kaptur na głowę. Włożyłam dłonie w kieszenie kurtki, patrząc się prosto na nią. Jakoś nigdy nie lubiłam patrzeć komuś w oczy, uciekałam spojrzeniem jedynie słuchając tego, co ma mój rozmówca do powiedzenia. Niby patrzenie sobie w oczy miało świadczyć o mówieniu prawdy, ale ja jakoś w to nie wierzyłam i czułam się zażenowana gapieniem się. Wolałam siedzieć lub cokolwiek robić, słuchając. Tak najlepiej się czułam.

- Od jakiegoś tygodnia. Nie chciało mi się już siedzieć w domu ze starymi, słuchając ich ględzenia jaka to beznadziejna jestem. Bla bla bla. - zaśmiałam się słysząc podobną historię do mojej.

- Ja nie zamierzam wracać do domu, choćby się świat miał zawalić. Nie mam zamiaru słuchać jakim rozczarowaniem się okazałam dla nich. - westchnęłam, spuszczając głowę w dół. Nigdy nie czułam, że rodzice by mnie w jakikolwiek sposób kochali. Dla nich liczyły się tylko pieniądze i pieniądze. Oraz to jak mnie wykurzyć z domu. - Jak mi się nie uda ze studiami, to wyjadę i już nie wrócę. - dodałam cicho, gdy wyszłyśmy poza teren akademika. Dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem.

- Też bym tak zrobiła, ale nie wiem czy dałabym sobie radę. Może jakoś się ułoży. - szłyśmy tuż obok siebie, mijając po drodze obcych nam ludzi. - Może pojedziemy do centrum, co? Do Złotych Tarasów albo coś. - zaproponowała. Ja jedynie przytaknęłam, nie odzywając się więcej. Po kilkunastu minutach dotarłyśmy na przystanek, ale okazało się, że autobus będzie dopiero za trzydzieści minut.

- To co robimy? Czekamy czy idziemy z buta? - pokręciłam głową.

- Tobie chce się iść taki kawał drogi? - uniosłam brew, uśmiechając się litościwie. Usiadłam na ławce, zakładając nogę na nogę. - No podziwiam stan Twojej kondycji. - dodałam, lekko się podśmiewując. Zosia wywróciła oczami, pewnie zastanawiając się co tu ze mną robi.

- Nie mam żadnej, nawet najmniejszej kondycji. Spójrz na mnie. Czy ja Ci wyglądam na sportowca? - rozłożyła ręce, stając przede mną.

- No nie wyglądasz mi na sportsmenkę. Tylko jak na normalną nastolatkę. - stwierdziłam, odgarniając grzywkę z czoła.

- No więc widzisz. - usiadła tuż obok mnie, bawiąc się końcówkami swoich włosów.

- Wykorzystajmy ten czas na jakąś bezproduktywną rozmowę. - zaczęłam, by po chwili śmiać się głupio. Pewnie teraz wyszłam na jakąś nienormalną idiotkę, która się śmieje z byle czego. Ta myśl jedynie podkręciła wesołość.

- I z czego rżysz? - niedługo potem Zosia dołączyła do mnie i obie śmiałyśmy się, siedząc na przystanku MZK. Może nie były to najbardziej ekscytujące pół godziny w moim życiu, ale czasem właśnie te małe rzeczy powodowały, że chciało mi się żyć.

Closer || GargamelVlogOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz