XIII

108 13 1
                                    

Fable

Po rozmowie z Maksem najzwyczajniej w świecie zasnęłam. Śniło mi się, że jestem w moim rodzinnym domku na wsi. Byłam ubrana w białą zwiewną sukienkę, a moje włosy były swojego naturalnego koloru w dodatku upięte w kłos. Szłam przez pole maskując dłońmi zboże. Dzień był piękny i słoneczny, wszystko wyglądało tak niesamowicie jakby działo się w raju, a nie na ziemi. Szłam przed siebie nie czując lęku czy obawy, wiedziałam, że nic mi nie grozi, że w końcu jestem bezpieczna. Nagle ktoś mnie zawołał, a ja powoli się odwróciłam. W moją stronę zmierzał roześmiana i rozanielony Daniel z Maksem na rękach. Dopiero teraz zauważyłam, że Max ma moje blond włosy i zielone oczy Daniela. Jakby był naszą idealną mieszanką, tylko urodził się w złej rodzinie. Stałam w miejscu i czekałam na nich, aż do mnie podejdą. Gdy byli bliżej zauważyłam, że chłopiec trzyma coś w rączkach. Był to wianek z polnych kwiatów.

- Popatrz mamusiu co dla ciebie zrobiłem. Nachyl się, żebym mógł Ci założyć koronę.

Z uśmiechem zrobiłam to co chłopiec mi kazał. Gdy był tak blisko mogłam zauważyć, że jego oczy już nie są smutne i umęczone światem, a świetliste i radosne. Teraz naprawdę wyglądał jak dziecko w jego wieku czyste, zadbane i beztroskie. Głównym elementem, który zwrócił moją uwagę było to, że chłopiec wiedział. Był całkowicie zdrowy.

Kiedy już miałam wianek na głowie, moje spojrzenie przeniosło się na bruneta. Był ubrany w luźny T-shirt i jeansy, jego twarz też wyglądała dużo lepiej, nie było na niej widać zmęczenia ani zmartwień. Daniel w końcu był szczęśliwy. On też nie spuszczał ze mnie wzroku i bacznie mnie obserwował. W końcu gdy już się na siebie napatrzyliśmy owinął mają talię ramieniem, na którym nie trzymał chłopca, i przyciągnął do ciebie. Złożył pocałunek na moim czole, a ja z rozkoszy zamknęłam oczy i delektowałam się nim.

To był mój raj. Ja, Daniel i dziecko. Daleko od zmartwień, stresu i hałasu. Byliśmy tylko my i byliśmy tylko dla siebie, a nie dla innych. Spokojni i szczęśliwi.

Zerwałam się szybko z pozycji leżącej, bo ktoś oblał mnie kubłem zimnej wody. Zaczęłam ciężko oddychać i rozglądać się do około. Przed moją celą stał ten mężczyzna, który wcześniej mnie obmacywał i jacyś jego dwaj pomocnicy.

- Laleczko budzimy się, nie ma spania. Jesteś nam potrzebna, a bardziej niż ty sama to twoje umiejętności.

- Mianowicie? - zapytałam wycierając wodę z twarzy.

- Musisz przeprowadzić operacje na dzieciaku. My umiemy tylko z nich wyjmować potrzebne nam rzeczy, ale potem głównie pacjent nie przeżywa, a ta jest potrzebna nam żywa.

- A jeżeli nie pomogę?

- To zabiję ciebie i tego chłopaka. - pistoletem, który trzymał wręcz wskazał na Maksa. - Ale najpierw jego, żebyś zdechła z poczuciem winny. - zaczął już się kierować w stronę klatki niewidomego, ale oderwałam się.

- Dobra, zrobię to. - powiedziałam szybko zrezygnowała.

- Dobry wybór, laleczko. - zarechotał okropnie.

Podszedł do mnie i otworzył drzwi klatki, żebym mogła wyjść. Zrobiłam to powoli, bo po spędzeniu jakiegoś już czasu na tej mojej powierzchni zdążyłam zdrętwieć. Kiedy już jako tako stałam na nogach ruszyłam za moim porywaczem, a jego dwa dryblasy za mną. Szybko zaczęłam analizować sytuacje. Mój porywacz pistolet schował do pojemnika po prawej stronie pod marynarką. Czyli jest leworęczny. U jego pomocników zauważyłam, że tylko jeden ma gnata, za to pewnie drugi stawia na siłę mięśni.

Idąc przez magazyn zwróciłam uwagę na to, że strasznie wiało nam po stopach od lewej do prawej. Czyli jakieś wyjście może być po lewej stronie. A jeżeli jest ich kilka to, to po lewej jest większe niż to po przeciwnej stronie. Nie było to także zbyt wiele strażników, w sumie to zauważyłam tylko trójkę, która ze mną szał i trzech strażników poza tym, a to naprawdę nie wiele.

Szliśmy dalej gdy w końcu wyszliśmy do pomieszczenie, które przypominało prowizoryczną sale operacyjną. Był tu stół i potrzebne mi narzędzia, ale nie było tak czyta jak powinno. Na stole leżała już dziewczyna miała na oko czternaście lat, jej ręce i nogi były przekazane do stołu grubymi skórzanymi pasami. Kiedy podeszłam do niej bliżej zauważyłam, że się bała

i płakała. Nic dziwnego, w końcu zaraz będzie operowana przez jakiś obcych ludzi i pewnie w brew jej woli. Postanowiłam do niej podejść i się przywitać.

- Hej, jestem Fable Fox i będę cię operować. Spokojnie jestem prawdziwym lekarzem. - spojrzała na mnie nieufnie swoimi zaczerwionymi oczami.

- Nie wyglądasz jak jedna z nich.

- Bo nie jestem nią, też zostałam porwana. Ale uwierz mi na pewno nie mam na celu zrobienia ci krzywdy. My lekarze mamy taką zasadę, może o niej słyszałaś? Po pierwsze nie szkodzić. - prowadząc z nią rozmowę czyściłam narzędzia, które będą mi potrzebne, płynem dezynfekującym. - A teraz nie bój się, zaśniesz, a kiedy się obudzisz będzie po wszystkim. - odwróciłam się do tych dwóch idiotów, którzy stali za mną. - Gdzie jest znieczulenie w gazie? Tak abym mogła ją znieczulic całkowicie.

- Ja.. Ja to nie wiem.

- Bez znieczulenia nie operuje.

Na szczęście ten drugi był bardziej ogarnięty i podszedł do nas, po czym gdzieś z lewej strony wyciągnął to o co go prosiłam. Przełożyła dziewczynie maskę na ust oraz nos i zaczęłam liczyć do dziesięciu. Gdy już zasnęła zaczęłam robić to co mi kazali.

💀 💀 💀

Rękawiczki ubrudzonych krwią dziewczyny wrzuciłam do śmieci i ręką wytarłam pot z czoła. Wszytko poszło dobrze, operacja się udała. Dziewczyna nie ma teraz jednej nerki, ale odpowiednio wszystko zabezpieczyłam i zaszyłam. Operacja trwała około ośmiu godzin, więc byłam naprawdę wycieńczona.

- Skończyłaś? - potwierdziłam skinieniem głowy, bo naprawdę nie miałam siły nawet mówić. - Ciebie i tego chłopaka obok przeniesiemy do jednej większej klatki. Za jakiś czas dostarczę ci także tą dziewczynę, żebyś mogła ją doglądać.

Po przekazaniu mi tej informacji wyszedł, a jego pomocnicy zaprowadzili mnie do mojego nowego więzienia. Czekał już tam na mnie Max. Spostrzegłam, że jego policzek był siny, a chłopczyk zapłakany. Szybko do niego podeszłam i przytulałam go delikatnie tak, że wyrazie czego jakby miał jakieś inne obrażenia to nic by mu się nie stało.

- Ciiii... Nie płacz. Już wróciłam, już cię nie skrzywdzą. Przepraszam.

- Fable. - powiedział łamiącym się głosikiem i mocniej się we mnie wtulił.

Usadziłam go sobie tak, że obejmował mnie nogami w pasie, a rączkami za szyję. Podciągnęłam bliżej nas kolana, zaczęłam głaskałam go po głowie i plecach, tak żeby go uspokoić.

- Wyciągnę nas stąd, obiecuję. Tylko daj mi trochę czasu, żebym mogła wymyśleć dostatecznie dobry plan.

_Santa_

FableOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz