ROZDZIAŁ 9: TEORIE HERMIONY

280 9 9
                                    

Rok piąty.


Nadszedł długo oczekiwany mecz Quidditcha pomiędzy Slytherinem a Gryffindorem.

Wszyscy członkowie obydwu drużyn bardzo mocno przygotowywali się do tego wydarzenia, toteż cała szkoła z niecierpliwością czekała na mecz. Harry, jako że miał większe doświadczenie od Rona doradzał przyjacielowi jak opanować stres.

– A nie ma na to jakiegoś zaklęcia, Hermiono? – zapytał Weasley z nadzieją połykając głośno ślinę.

– Z tego co mi wiadomo, to tylko jedno, ale mogłoby uszkodzić półkule mózgu – odpowiedziała gorzko.

– Nie pozbawiajcie go jej – rzekł Draco, który w swojej zielonej szacie wyszedł na korytarz z szatni drużyny Slytherinu. Malfoy był jednym z najprzystojniejszych chłopców w szkole, a w stroju od quidditcha wyglądał niczym młody bóg. Promienie słoneczne wpadające przez okno oświetlały jego bladą twarz i zimne, szare oczy.

Wygląda tak seksownie... – pomyślały niemal jednocześnie Gryfonki, mimowolnie oblewając się rumieńcami, przy czym szybko odwróciły wzrok, by nikt niczego nie zauważył.

– Jeśli i tą zabierzecie to już nic tam nie zostanie – dokończył rechocząc i pukając się w głowę, czym tylko rozzłościł chłopców.

– Taki jesteś mądry? – zapytał Harry, podchodząc bliżej. – Zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni...

– Nie mogę się doczekać – mruknął wyniośle Draco. Oparł się o ścianę zakładając ręce na krzyż i spokojnie obserwował jak Ron z Potterem udają się do swojej szatni.

Harry był kapitanem drużyny, musiał więc po przebraniu w szkarłatne szaty wygłosić mowę, która będzie zagrzewała zawodników do zwycięstwa. Nie spodobał mu się jednak fakt, że dziewczęta zostały same, zdane na Malfoya.

– A ty nie chcesz nic powiedzieć drużynie? – zapytała Hermiona, siląc się na uprzejmy ton.

– Po co... – blondyn wzruszył lekko ramionami. – Wiedzą co mają robić, reszta należy do mnie – dokończył Draco, przyglądając się bezczelnie Gryfonkom, wodząc wzrokiem od jednej do drugiej.

Hermiona zmarszczyła brwi. On i Harry byli tacy różni od siebie, jednak mieli wiele wspólnego, tak jak teraz na przykład, chęć zwycięstwa, choć inaczej to okazywali.


***


Jak co roku sędziowała pani Hooch, która stała z miotłą pośrodku boiska.

Kiedy wszyscy zawodnicy zebrali się wokoło czarownicy wyjaśniła ona pokrótce zasady, zwracając się szczególnie do Ślizgonów, którzy nie wyglądali na zainteresowanych słowami pani profesor. Zarówno Harry, jak i Draco, życzyli sobie w duchu wszystkiego najgorszego, jednak posłusznie uścisnęli sobie dłonie.

Mecz się zaczął. Komentował Lee Jordan, przyjaciel Freda i George'a Weasleyów, który jak zawsze miał problemy z zachowaniem bezstronności, dlatego siedziała przy nim profesor McGonagall.

– No i unieśli się! – wykrzyknął chłopak, kiedy piętnaście mioteł wzbiło się w powietrze. – Jest to długo oczekiwany mecz, miejmy nadzieję, że skończy się wraz z pucharem dla Gryffindoru...

– Jordan, co ty opowiadasz?! – zrugała go profesor McGonagall i choć żywiła taką samą nadzieję, nie mogła pozwolić na taką bezkarność.

– Już przestaję – bąknął rozczarowany Lee. – Ale może pani profesor usiadłaby na widowni, tam będzie wygodniej, prawda? – zapytał szczerząc zęby i unosząc niewinnie brwi.

SUPRA VIRESOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz