ROZDZIAŁ 18: WE WŁADZY PIERŚCIENIA

280 7 3
                                    

Rok szósty.


Nienawidzę cię! – Hermiona wrzasnęła z całych sił prosto w twarz Malfoya, na co ten nawet nie drgnął. Opierał się nonszalancko o najbliższe drzewo i obracał w palcach buteleczkę ze skradzionymi w środku Łzami Feniksa. Flakonik był prawie pusty – zaledwie parę kropel na dnie, które w dodatku miały bezbarwny kolor. Gdyby ktoś nie wiedział, jak wielką moc posiadały Łzy Feniksa, mógłby nawet uznać, że butelka jest całkowicie bezwartościowa. – I tak cię nie posłucham, podstępna kreaturo! – krzyknęła w furii. Mocno szarpnęła za pelerynę, którą miała na sobie, zdjęła ją, zwinęła w kłębek i bezceremonialnie rzuciła w stronę jej właściciela.

Ślizgon bez problemu złapał szatę jedną ręką, po czym zmrużył odrobinę oczy. Wyglądał tak, jakby właśnie to zachowanie z jej strony zdenerwowało go najbardziej, a nie obelgi skierowane pod swoim adresem.

– Będziesz musiała, bo inaczej rzucę na ciebie zaklęcie... – zagroził, na co ona tupnęła wściekle nogą. Wiedziała, że zachowuje się jak rozkapryszony bachor, ale ta niepozorna buteleczka była jej jedyną nadzieją na towarzyszenie chłopcom.

Ron i Harry zabierali ją wszędzie, zawsze wiedziała co się dzieje i sama mogła im pomóc w razie kłopotów, a teraz była bezradna. Miała siedzieć wygodnie choć w niepewności w zamku, kiedy oni zmuszeni byli działać i narażać swoje życie.

Odeszła kawałek od zgromadzonych i usiadła na mchu, obok gęstej trawy tyłem do Ginny i chłopców. Poczuła palące łzy pod powiekami. Nienawidziła w tej chwili Malfoya, bo tylko on mógł zrobić coś podobnie potwornego. Harry i Ron nawet nie odważyliby się zabrać jej buteleczki, dla Gryfonów było to poniżej godności; Ślizgon nie wiedział, co to słowo oznacza. Była tak roztrzęsiona, że nie potrafiła nawet sama sprecyzować, od czego dostała drgawek na całym ciele. Czy od przejmującego zimna, który kolejny raz podczas dzisiejszego wieczoru poczuła, czy z bezsilnej wściekłości.

W tej chwili żałowała, że on żyje. Gdyby wszyscy Gryfoni uznawaliby go wciąż za zmarłego to właśnie ona, nie Draco, byłaby tym kimś, kto zaprowadziłby chłopców do Dołohow Sedis. Byłoby tak jak zawsze – trójka przyjaciół razem zmierzyłaby ramię w ramię ku niebezpieczeństwu. Nie potrzebowali tu Malfoya, był zbędny i tylko zawadzał, nawet nie był piątym kołem u wozu, był czymś o wiele gorszym.

– Chodź – mruknął Harry do przyjaciela i obaj odeszli w stronę Hermiony, by ją uspokoić.

Draco nie miał zamiaru przepraszać, bo nie wiedział za co i według niego bardzo dobrze miało się stać, że dziewczyny wracały do zamku. Zawsze uważał, że Potter niepotrzebnie wprowadził samowolę dla Hermiony. Gdyby jej nie przyzwyczaił do zabierania wszędzie tam gdzie Rona, teraz nie stwarzałaby żadnych problemów i posłusznie zawróciłaby z Ginny do Hogwartu.

Weasleyówna również chciała towarzyszyć chłopcom, ale zdawała sobie sprawę, że zachowanie przyjaciółki w tej sytuacji nie pomoże. Nawet gdyby to Harry decydował, szczerze wątpiła, że zabrałby je ze sobą. Nie dość, że udanie się do Dołohow Sedis było bardzo ryzykowne, to jeszcze nie zmieściliby się wszyscy razem pod peleryną niewidką.

Spojrzała przelotnie na niewidzialny płaszcz. Leżał na ziemi nieopodal Dracona. Jak łatwo było go teraz wykraść i znów postawić chłopcom ultimatum.

– Zapomniałaś, że trzymam różdżkę w ręce, nie zdążyłabyś... – przemówił chłodno Malfoy.

Ginny podniosła na blondyna zaskoczone spojrzenie, widocznie domyślił się o czym rozmyślała. Z pewnością miał rację, byłby szybszy. Zanim podbiegłaby do peleryny, on rzuciłby na nią zaklęcie.

SUPRA VIRESOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz