20 ◇ Rodzice

18.3K 1.1K 44
                                    

Od jakichś piętnastu minut krzątam się bez celu po kuchni. Od czasu do czasu wyglądam za okno, czy czasem Zoe już nie przyjechała, no ale niestety, podjazd jest wciąż pusty. 

Ale skoro stąd do domu watahy jest jakaś godzina drogi, to co ja się dziwię?

Już miałam z powrotem usiąść na krześle i zastanawiać się, kiedy szarowłosa zaszczyci mnie swoją obecnością, kiedy nagle usłyszałam charakterystyczny odgłos parkowanego samochodu.

W mgnieniu oka zerwałam się z miejsca i podbiegłam do okna.

 - Cholera... - mruknęłam.

Na podjeździe rzeczywiście zaparkował samochód. Problem niestety w tym, że moich rodziców.

Ogarnęłam niespokojnym wzrokiem pomieszczenie, upewniając się, czy wszystko jest tak jak powinno i właśnie wtedy mnie oświeciło. 

Rozwalony zamek w drzwiach.

Szybko wybiegłam na korytarz, ale było już za późno. Ktoś uchylił niedomknięte drzwi i spojrzał dziwnym wzrokiem na zamek. Lekkie zmarszczki były widoczne tylko, kiedy dana osoba się złościła, dziwiła lub śmiała, czyli teraz. Blond włosy, w których gdzieniegdzie zapodziały się siwe kosmyki. Inteligentne i przebiegłe oczy koloru brązowego, pełne malinowe usta, najczęściej wykrzywione w ciepłym uśmiechu. Przeciętna figura, mniej więcej taka jak moja, czy Lauren.

 - Mamo! - przytuliłam do siebie szybko rodzicielkę, aby odwrócić jej uwagę od zepsutych drzwi oraz dlatego, że się za nią stęskniłam.

  - Tessa, skarbie - blondynka uśmiechnęła się, ale ten uśmiech szybko zszedł z jej twarzy. - Co się stało z drzwiami? 

 - Przepraszam, mamo. Niechcący popsułam wczoraj zamek. To już się więcej nie powtórzy - okazałam skruchę za coś, czego nie zrobiłam. Po prostu kłamałam jak z nut.

Bo widzisz mamo, jak wyjechaliście, to w nocy przyszli do domu porywacze, zniszczyli zamek w drzwiach, porwali nas, a potem się okazało, że to wilkołaki, a we mnie wpoił się ich alfa z którym spałam, a w Lauren jego beta, który wysłał ją do jej przyszłych teściów. Och, wspominałam już, że dzisiaj zacznie się wojna z wygnańcami i inną watahą, a mój mate i jego stado pewnie przegrają i wszyscy zginą?

 - No dobrze, skarbie - kobieta uśmiechnęła się ciepło. 

Weszła do środka, a chwilę później z bagażami przyszedł tata. Niebieskooki szatyn, który przy każdym uśmiechu dostaje lekkich zmarszczek, ale i tak nieźle się trzyma i nigdy nie narzekał na ból pleców czy głowy. Wysoki na jakieś 190 centymetrów, szczupły ( choć ostatnio dostał małego brzuszka ) i silny. Bardzo go kocham, ale czasami potrafi być wobec mnie i Lauren bardzo zaborczy. Pamiętam, jak kiedyś Lauren przyprowadziła do domu swojego byłego chłopaka i pech chciał, że akurat był tu tata. No... Jakby to określić? Luke nigdy nie wrócił. 

 - Tata! - przytuliłam do siebie mężczyznę, który odłożył torby na ziemię. 

 - Cześć, kruszynko - szatyn zawsze mnie tak nazywał, mimo że dobrze wie, że nie jestem krucha i potrafię sobie poradzić w trudnych sytuacjach. - A... Dlaczego zamek jest zepsuty?

 - To moja wina, przepraszam - oznajmiłam szybko i znów się do niego przytuliłam.

Weszliśmy do kuchni, gdzie mama już parzyła wodę na herbatę.

 - Gdzie jest Lauren? - zapytała, nie spuszczając wzroku z czajnika.

Kurwa.

 - Ona przeprowadziła się do swojego chłopaka - skłamałam szybko, ale po części to była prawda. Z tym, że ona z nim nie mieszka, nie wyprowadziła się z domu dobrowolnie i nie jest jeszcze dziewczyną Zayna.

 - Kiedy!? - tata podniósł zdziwiony brwi.

 - Czte-ery dni temu - wyjąkałam.

Nagle usłyszałam dźwięk samochodu, który parkuje, więc wyjrzałam za okno.

Nareszcie.

Kiedy rozbrzmiał dzwonek do drzwi, szybko pobiegłam otworzyć.

 - Dzięki, że przyjechałaś - szepnęłam do Zoe tak, aby rodzice tego nie usłyszeli.

 - Nie ma za co - odpowiedziała rozpromieniona.

 - Kochanie, kto przyszedł? - dobiegł nas głos mojej mamy, na co szarowłosa podniosła zdziwiona brwi.

 - Moi rodzice - powiedziałam szeptem, a chwilę później na korytarz wyszła kobieta z kubkiem herbaty w ręce.

 - Mamo, to jest moja przyjaciółka Zoe. Zoe, to moja mama - przedstawiłam je sobie szybko.

 - Miło mi panią poznać - dziewczyna wyciągnęła do blondynki dłoń, którą przyjęła.

 - Mi również miło.

 - Przyszłam po Tessę, bo umówiłyśmy się do kina - oznajmiła uśmiechnięta. Nawet ja tak dobrze nie kłamię.

 - W takim razie, możecie chyba iść - mama posłała uśmiech niebieskookiej.

Kiedy chciałam już za nami zamknąć drzwi, kobieta zapytała:

 - A kiedy wrócicie?

 - Em... Niedługo - odpowiedziałam lekko zmieszana. 

A co? Miałam jej powiedzieć, że mogę nigdy nie wrócić?

Wsiadłyśmy do czerwonego jaguara, który swoją drogą kosztował chyba więcej, niż mogłabym sobie wyobrazić.

Zapięłam pasy i spojrzałam na Zoe.

 - Jak myślisz, mamy jakieś szanse?

 - O ile stado będzie miało siłę - wypowiedziała ostatnie słowo tak, że nawet ja to pojęłam.

 - Uwierz mi, że ma - dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona.

 - Chyba nie wiesz o co chodzi w sile... To polega na...

 - Wiem na czym to polega - przerwałam jej. - Chciałam wam jakoś pomóc.

 - Nie mówisz poważnie - Zoe wytrzeszczyła oczy. - Zrobiłaś to dla stada?

 W odpowiedzi dostała tylko skromny uśmiech, a chwilę później auto ruszyło ulicą w stronę domu watahy.

Porwana przez wilkołaka ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz