Rozdział czwarty

215 1 0
                                    

Poranek nadszedł szybko. Położyłem się około pierwszej i obudziłem się
o szóstej. Ile to godzin zalecają lekarze? Siedem? Jestem więc tylko jakieś
trzydzieści procent poniżej normy. No tak, to w sumie dużo. Ale przyzwyczaiłem
się już do chodzenia spać późno i wczesnego wstawania. Powoli staję się
nowojorczykiem. Codziennie piję kawę, zaczynam sobie radzić z systemem metra
i nauczyłem się, jak dzielić chodniki z matkami z wózkami z Brooklynu.
Tessa nauczyła się tego wszystkiego jednocześnie ze mną, choć różnimy się
w jednej, być może istotnej, kwestii – daję mniej pieniędzy bezdomnym, których
spotykam po drodze do domu. Tessa oddaje im połowę tego, co zarabia na
napiwkach. Nie chodzi o to, żebym się nimi nie przejmował albo im nie pomagał,
po prostu wolę dawać im kawę albo muffiny, kiedy mogę, a nie pieniądze, dzięki
którym mogliby karmić swoje potencjalne uzależnienia. Rozumiem nadzieję, którą
żywi Tessa, kiedy wręcza bezdomnemu pięciodolarówkę. Naprawdę wierzy, że
kupi sobie za nią jedzenie albo coś innego, czego potrzebuje. Ja w to nie wierzę, ale
naprawdę nie mogę z nią w tej sprawie dyskutować. Może to ona ma rację – wiem,
że duża część jej podejścia bierze się z osobistej relacji z bezdomnymi. Tessa
dowiedziała się, że jej tata, który nie uczestniczył w jej dorastaniu, mieszkał na
ulicy. Poznali się trochę lepiej, zanim niecały rok temu padł ofiarą swoich
uzależnień i zmarł. Naprawdę ciężko to przeżyła i sądzę, że pomoc tym
nieznajomym w niewielkiej części leczy tę otwartą ranę.
Za każdego dolara, którego im daje, jest wynagradzana uśmiechem,
podziękowaniem albo błogosławieństwem. Tessa to jedna z tych osób, które
próbują wydobyć z każdego to, co najlepsze. Daje z siebie więcej, niż powinna,
i spodziewa się, że ludzie będą mili, nawet jeśli nie jest to najłatwiej dostępna część
ich natury. Myślę, że uważa tę swoją małą misję za swoiste odkupienie za nieudaną
relację z ojcem, a nawet z Hardinem, który jest jednym z najtrudniejszych ludzi,
jakich znam. Wprawdzie nie udało jej się pomóc tamtym dwóm, ale może zdoła
pomóc tym ludziom. Wiem, że to naiwne, ale jest moją najlepszą przyjaciółką, a to
jest jedna z niewielu pozytywnych rzeczy, które tak naprawdę dodają jej ostatnio
energii. Nie sypia. Jej szare oczy przez dziewięćdziesiąt dziewięć procent czasu są
podkrążone. Z trudem próbuje sobie poradzić z katastrofalnym zerwaniem,
śmiercią ojca, przeprowadzką do nowego miasta i tym, że nie dostała się na NYU.
To duży ciężar dla jednej osoby. Kiedy poznałem Tessę rok temu, była kimś
zupełnie innym. Z zewnątrz wydawała się taka sama – piękna blondynka o ładnych
oczach, łagodnym głosie i wysokiej średniej ocen. Kiedy rozmawiałem z nią po raz
pierwszy, poczułem się, jakbym rozmawiał z żeńską wersją samego siebie. Od razu
się polubiliśmy dzięki temu, że jako pierwsi dotarliśmy do sali wykładowej pierwszego dnia zajęć. Zbliżyliśmy się do siebie, w miarę jak rozwijał się jej
związek z Hardinem. Patrzyłem, jak się w nim zakochuje, on zakochuje się
bardziej, a potem oboje się niszczą.
Patrzyłem, jak rozrywają się na strzępy, a później zszywają każdą ranę.
Patrzyłem, jak stają się dla siebie najpierw wszystkim, potem niczym, a później
znów wszystkim. Nie wiedziałem, po której stronie stanąć podczas tej wojny. Nie
obyło się bez ofiar. Było to po prostu zbyt skomplikowane i trudne, więc biorę
przykład z Belli Swan i pozostaję neutralny niczym Szwajcaria.
Ups, nawiązuję do Zmierzchu. Potrzebuję kofeiny. Natychmiast.
Kiedy wchodzę do kuchni, Tessa siedzi przy stoliku z telefonem w dłoni.
– Dzień dobry.
Kiwam do niej głową i włączam kawiarkę Nespresso. Od czasu, kiedy
pracuję w Grindzie, stałem się kawowym snobem. Dobrze, że moja współlokatorka
ma podobną obsesję. Nie jest tak wybredna, ale jeszcze mocniej uzależniona niż ja.
– Bry, słonko – mówi Tessa, nie zwracając na mnie uwagi. Z początku
prawie nie podnosi wzroku znad telefonu, ale nagle spostrzega skaleczenie nad
moją brwią i przybiera zatroskany wyraz twarzy. Rano posmarowałem rankę
tribiotikiem i cieszę się, że mogę zrezygnować z plastra z bohaterami Disneya.
– Nic mi nie jest, ale cholera, to było żenujące.
Chwytam tabletkę z brazylijskim espresso i wciskam ją do maszyny. Mamy
bardzo ograniczoną powierzchnię blatów w kuchni, a ta maszyna zajmuje połowę
miejsca między białawą lodówką a mikrofalówką, ale jest niezbędna.
Tessa uśmiecha się i przygryza wargę.
– Troszeczkę – zgadza się i zakrywa usta dłonią, by powstrzymać przypływ
rozbawienia.
Szkoda, że się nie śmieje… Chciałbym, żeby sobie przypomniała, jak to jest.
Spoglądam na jej miniaturową filiżankę do kawy. Jest pusta.
– Zrobić ci jeszcze? Idziesz dziś do pracy? – pytam.
Wzdycha, podnosi telefon, a później z powrotem go odkłada.
– Tak.
Jej oczy znów są pokryte czerwonymi żyłkami gniewu. Nabiegłe krwią od
łez, które wsiąkły w poszewkę jej poduszki. Nie słyszałem, żeby wczoraj płakała,
ale to nie znaczy, że tak nie było. Ostatnio nieco lepiej ukrywa swoje uczucia.
A przynajmniej tak jej się wydaje.
– Dwa razy tak. Praca. I jeszcze kawy. Poproszę – wyjaśnia z półuśmiechem.
Później chrząka i opuszcza wzrok na stół, pytając: – Wiesz już, w jakie dni będzie
tu Hardin?
– Jeszcze nie. To dopiero za kilka tygodni, więc mi nie powiedział. Wiesz,
jaki jest. – Wzruszam ramionami. Jeśli ktoś zna Hardina, to właśnie ona. – Jesteś
pewna, że to w porządku, tak? Bo wiesz, że jeśli tak nie jest, mogę mu kazać nocować w hotelu albo coś – proponuję.
Nigdy bym nie chciał, żeby czuła się nieswojo we własnym mieszkaniu.
Hardin pokłóciłby się ze mną o to, ale mam to gdzieś.
Zmusza się do uśmiechu.
– Nie, nie. W porządku. To twoje mieszkanie.
– I twoje – przypominam jej.
Wkładam pierwszą filiżankę espresso dla Tessy do zamrażalnika. Ostatnio
ma fazę picia tylko zimnej kawy. Podejrzewam, że nawet coś tak prostego jak
kubek ciepłej kawy przypomina jej tego chłopaka.
– Wezmę dodatkowe zmiany w Lookout. I tak już prawie skończyłam
szkolenie. Pozwalają mi dziś obsługiwać brunch i kolację.
Serce mnie boli, kiedy jej słucham, i przynajmniej w tej chwili moja
samotność nie wydaje się taka zła w zestawieniu z jej zdruzgotanym sercem.
– Jeśli zmienisz zdanie…
– Nie zmienię. Wszystko w porządku. Minęło… ile? – Wzrusza
ramionami. – Cztery miesiące albo coś?
Kłamie w żywe oczy, ale nic dobrego mi nie przyjdzie z wytykania jej tego.
Niekiedy trzeba pozwolić ludziom czuć to, co muszą czuć. Ukryć się wtedy, kiedy
uważają, że tak będzie najlepiej, i przetrawić sytuację na własnych zasadach.
Espresso pali mnie w gardło. Jest gęste i mocne, a ja nagle mam więcej
energii niż zaledwie dwie sekundy temu. Tak, mam świadomość, że to siła sugestii,
i nie, nie obchodzi mnie to. Wkładam filiżankę do zlewu i biorę bluzę z oparcia
krzesła. Moje buty do biegania stoją przy drzwiach, ułożone w równą linię
z pozostałymi… To sprawka Tessy.
Wsuwam je i wychodzę.

Nothing more Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz