Rozdział ósmy

181 2 0
                                    

Przez całą drogę do domu myślę:
A. To było dziwne.
B. Nie mogę znieść Aidena, jego obleśnych białych włosów i długich nóg… czego on właściwie od niej chce?
C. Pewnie próbuje przekabacić ją na ciemną stronę… ale ja go rozgryzłem!
Kiedy otwieram drzwi mieszkania, do moich nozdrzy dociera intensywny
zapach wanilii. Albo Tessa znów przesadziła z dezodorantem, albo ktoś coś piecze.
Modlę się o to drugie. Ten zapach przynosi mi ukojenie – mój dom lat dziecinnych
zawsze był pełen najsłodszych zapachów ciasteczek z kawałkami czekolady
i placka z syropem klonowym – i naprawdę nie chcę się tak czuć z powodu
jakiegoś dezodorantu – byłaby to taka sama podpucha jak przed chwilą z Dakotą…
Rzucam klucze na stolik przy wejściu i krzywię się, kiedy mój breloczek
z Red Wings ukrusza kawałek drewna. Mama dała mi ten stolik, kiedy
przeprowadzałem się do Nowego Jorku, i kazała obiecać, że będę o niego dbał. Był
to prezent od mojej babci, a mama ceni sobie wszystkie przedmioty związane ze
swoją zmarłą matką ponad wszystko, zwłaszcza że nie zostało ich już zbyt wiele – szczególnie po tym, jak Hardin pogruchotał całą szafkę cennych naczyń.
Mama opowiada, że babcia była przemiłą kobietą. Mam tylko jedno
naprawdę silne wspomnienie z nią związane – nie jest w nim ani trochę przemiła.
Miałem wtedy jakieś sześć lat i przyłapała mnie na tym, że ukradłem garstkę
orzeszków ziemnych z wielkiej beczki w sklepie spożywczym w mieście. Miałem
ich pełne usta i kieszeń, siedząc na tylnej kanapie jej kombi. Nie pamiętam,
dlaczego to zrobiłem ani czy w ogóle rozumiałem, co zrobiłem, ale kiedy
odwróciła się, by sprawdzić, czy wszystko u mnie w porządku, zauważyła, jak
otwieram skorupki i chrupię beztrosko. Kiedy gwałtownie zahamowała,
zakrztusiłem się kawałkiem skorupki. Myślała, że udaję, co tylko bardziej ją
zdenerwowało. Wykrztusiłem kawałki, które utkwiły mi w gardle, i próbowałem
złapać oddech, kiedy zawróciła na samym środku międzystanowej drogi, ignorując
trąbienie pozostałych kierowców, którzy byli ze zrozumiałych względów wściekli,
i zawiozła mnie do sklepu. Kazała mi się przyznać i przeprosić nie tylko
sprzedawcę, ale i kierownika. Czułem się poniżony, ale nigdy więcej niczego już
nie ukradłem.
Zmarła, kiedy byłem w gimnazjum, i pozostawiła po sobie dwie córki, które
nie mogłyby się bardziej od siebie różnić. Reszta moich informacji o niej pochodzi
od ciotki Reese, w której opowieściach babcia wydaje się tornadem w porównaniu
z resztą mojej spokojnej rodziny. Nikt nie zadzierał z nikim, kto nosił nazwisko
Tucker – panieńskie nazwisko mojej matki – ponieważ w przeciwnym razie miałby do czynienia z babcią Nicolette.
Ciotka Reese to wdowa po policjancie mająca grzywę blond włosów,
natapirowanych i wylakierowanych wystarczająco mocno, żeby utrzymać w jej
głowie opinie na każdy temat. Zawsze lubiłem towarzystwo jej i jej nieżyjącego już
męża Keitha. Zawsze była szczęśliwa, zabawna i chrząkała, śmiejąc się. Wuj Keith,
którego uważałem za fantastycznego, ponieważ był gliną, dawał mi karty hokejowe
za każdym razem, kiedy się spotykaliśmy. Pamiętam, że kilka razy wyobrażałem
sobie, że jest moim tatą. Jasne, to żałosne, ale niekiedy chciałem po prostu
towarzystwa jakiegoś faceta. Do dziś pamiętam, jak zginął, rozbrzmiewające po
korytarzach mrożące krew w żyłach krzyki mojej ciotki i bladą twarz mojej mamy,
która z trzęsącymi się rękami mówiła mi: „Wszystko w porządku, wracaj do łóżka,
skarbie”.
Śmierć Keitha była katastrofą dla wszystkich, a zwłaszcza dla Reese.
Komornik prawie zajął jej dom, bo po prostu była aż tak smutna. Straciła całe
zainteresowanie życiem, a co dopiero wyciąganiem książeczki czekowej, żeby
wypisać czek z konta pełnego pieniędzy z ubezpieczenia na życie męża. Nie
sprzątała, nie gotowała ani się nie ubierała, nigdy jednak nie zaniedbywała dzieci.
Raczkujące wtedy maleństwa zawsze były wykąpane i wychuchane, a ich okrągłe
brzuszki najlepiej świadczyły o tym, że stawiała swoje pociechy na pierwszym
miejscu. Plotki głoszą, że ciotka oddała wszystkie pieniądze, które otrzymała po
śmierci Keitha, jego córce z jego poprzedniego małżeństwa. Nigdy jej nie
poznałem, więc nie mogę powiedzieć, czy to prawda, czy nie.
Reese i moja mama były blisko przez całe życie – dzieliły je dwa lata.
Chociaż ciocia Reese tylko raz odwiedziła nas w Waszyngtonie, dużo rozmawiają
przez telefon. Wydaje mi się, że śmierć babci nie miała na ciotkę takiego samego
wpływu jak na jej siostrę. Mama radziła sobie z nią delikatnością i częstym
robieniem wypieków. Mimo to ciężko ją przeżyła, a stół, który właśnie odrapałem,
jest chyba jedyną rzeczą, która jej została.
Złym synem jestem.
– Halo? – woła Tessa z kuchni, przerywając moje wyobrażenia małych
Yodów pływających w mojej głowie.
Schylam się, żeby zdjąć buty i oszczędzić nieskazitelnie czyste, stare
drewniane podłogi. Tessa cały ostatni tydzień je pucowała, a ja nauczyłem się
szybko, żeby przez pewien czas nie chodzić w butach po mieszkaniu. Przysięgam,
że przy każdym śladzie podeszwy spędziła dwadzieścia minut na podłodze
z małym urządzeniem do polerowania.
Na ulicach Nowego Jorku jest tyle syfu, że pewnie lepiej i tak zawsze
zdejmować buty.
– Halo? – powtarza Tessa.
Teraz jej głos dobiega już z bliska. Kiedy podnoszę wzrok, stoi kilka kroków ode mnie.
– Przestraszyłeś mnie – mówi, spoglądając mi w oczy.
Jest bardzo nerwowa od czasu, kiedy kilka miesięcy temu ktoś włamał się do
mieszkania na parterze. Nie mówi o tym zbyt dużo, ale poznaję to po jej
niepewnym spojrzeniu na drzwi za każdym razem, kiedy z klatki schodowej
dobiega jakieś skrzypienie.
Tessa ma na sobie T-shirt z logo WCU, a jej czarne legginsy są poplamione
czymś białym, co prawdopodobnie jest mąką.
– Przepraszam. Wszystko w porządku? – pytam.
Ciemne podkówki pod jej oczami stanowią dowód, że nie.
– Tak, oczywiście.
Uśmiecha się i przestępuje z nogi na nogę.
– Piekę. A jak cokolwiek może iść nie tak, kiedy się to robi? – Jej słowa
przechodzą w cierpki śmiech. – Nora też jest, w kuchni – dodaje.
Mój umysł w tej chwili ignoruje ostatnią część jej wypowiedzi.
– Moja mama byłaby dumna.
Uśmiecham się do niej i rzucam kurtkę na podłokietnik fotela.
Tessa łypie na nią, ale postanawia odpuścić. Poza kwestią sprzątania jest
świetną współlokatorką. Daje mi czas i miejsce dla siebie w mieszkaniu, a kiedy tu
jest, cieszę się jej towarzystwem. Jest moją najlepszą przyjaciółką, a w tej chwili
nie radzi sobie najlepiej.
– Tak! – słyszę krzyk Nory.
Tessa przewraca oczami, a ja posyłam jej pytające spojrzenie, w odpowiedzi
na które tylko kiwa głową w kierunku kuchni.
– Dzięki Bogu – mówi sarkastycznie, kiedy idę tam za nią.
Słodki zapach robi się z każdym krokiem coraz bardziej intensywny. Tessa
podchodzi prosto do niewielkiego wózka, który nazywamy wyspą. Na jego
niedużej powierzchni znajduje się przynajmniej dziesięć blach do pieczenia.
Tessa wyjawia mi powód radości:
– Pewnie ta blacha jej się udała.
– Przejęłyśmy twoją kuchnię – mówi mi Nora.
Patrzy mi przez chwilę w oczy swoimi zielonkawobrązowymi oczami,
a później spogląda na bałagan.
– Cześć, Sophio Noro de Laurentiis – mówię, otwierając lodówkę i biorąc
wodę.
Słysząc „Sophia”, Tessa otwiera usta, by mnie poprawić, ale potem chyba
łapie mój żarcik i nie mówi nic.
Nora z kolei mówi: „Cześć, Landon”, ledwo co podnosząc wzrok znad
swojej pracy.
Próbuję nie gapić się na smugi fioletowej masy cukrowej plamiące przód jej czarnej koszuli, która jest dość obcisła i ciasno obejmuje jej piersi, tak
jasnofioletowej masy…
Odwróć wzrok, Landon.
Spoglądam w dół na fioletowy bałagan przed nią – tyle że to nie bałagan. To
trójwarstwowe ciasto, pokryte fioletową masą cukrową i ozdobione wielkimi
liliowobiałymi kwiatami. Środek kwiatu jest żółty i przysypany brokatem. Tort
wygląda prawie jak sztuczny, ponieważ cukrowe ozdoby są wykonane z taką
precyzją. Kwiaty wyglądają, jak gdyby mogły naprawdę pięknie pachnieć, i zanim
uświadamiam sobie, co robię, pochylam się i wącham je.
Słyszę cichy chichot Nory i podnoszę wzrok, by na nią spojrzeć. Ogląda
mnie, jakbym był animowany.
Jest naprawdę bardzo piękna. Wysokie kości policzkowe sprawiają, że
wygląda jak bogini. Ma egzotyczną urodę dzięki opalonej skórze i jasnobrązowym
oczom. Jej włosy są tak ciemne, że lśnią pod brzęczącym światłem na suficie.
Muszę naprawić tę lampę.
Mój festiwal gapienia się zostaje przerwany przez pukanie do drzwi.
– Otworzę – mówi Tessa, a później dodaje z uśmiechem: – Bardzo ładne,
prawda? – Dźga biodro Nory drewnianą łyżką i idzie do drzwi. Cieszę się, widząc
uśmiech na jej twarzy.
Nora się czerwieni i opuszcza brodę. Chowa dłonie za plecami.
– Naprawdę ładne – zgadzam się.
Wyciągam dłoń w jej kierunku, podpieram palcami jej brodę i delikatnie
unoszę jej twarz. Wzdycha, a jej pełne usta otwierają się w reakcji na mój dotyk.
Cały mój kręgosłup przeszywa dreszcz, kiedy nagle się odsuwa.
Dlaczeeeego, och, dlaczego jej w taki sposób dotknąłem? Jestem idiotą.
I jestem zażenowany.
Jestem zażenowanym idiotą.
Wydaje się, że to powtarzający się motyw, kiedy ona jest w pobliżu. Na
swoją obronę mam to, że to ona zaczęła tę całą zabawę z dotykaniem poprzedniego
dnia, wykonując swój numer z ciemnymi paznokciami na nagim brzuchu.
Nora wciąż mi się przygląda. Widzę w jej wzroku odrobinę nudy
wyzierającej zza ledwo ukrywanej dumy z jej dzieła sztuki cukierniczej. Coś czuję,
że trudno dogodzić tej kobiecie.
– Co? – mówi, jakbym znajdował się w połowie drogi między byciem
niegrzecznym a pochlebianiem jej.
Wzruszam ramionami.
– Nic.
Oblizuję wargi, a ona bada wzrokiem moją twarz, zatrzymując się na ustach.
Jej energia jest kinetyczna – w tej kobiecie jest coś, co natychmiast elektryzuje.
Zanim mogę skończyć myśl, już pokonuje drobną przestrzeń między nami i obejmuje mnie, opierając dłonie na moim karku. Jej początkowo szorstkie wargi
mocno przywierają do moich. Otwieram usta, przyjmując ją, po pozbieraniu się
z pierwszego szoku wywołanego jej posunięciem. Jej wargi są ciepłe, a pocałunek
stanowczy, kiedy przesuwa swoim językiem po moim. Walczę z pragnieniem
przyciągnięcia jej bliżej i pozwolenia sobie na to, by zatracić się w tym pocałunku.
Dłonie Nory zaczynają się zsuwać z mojej szyi. Są małe, ale nie ma w nich nic
delikatnego. Dziś jej paznokcie są długie i karmazynowe. Pewnie często chodzi na
manikiur. Rozcapierza palce i gładzi napięte mięśnie na mojej klatce piersiowej.
Całuje, pieści i całuje.
Całowanie się z nią przypomina dotykanie gorącego wosku. Nagły ogień
zaskoczenia szczypie, ale oparzenie szybko przechodzi w swoje przeciwieństwo,
przekształcając się w coś zupełnie innego, bardziej miękkiego. Moje dłonie
odnajdują jej biodra i przyciskam jej ciało do blatu. Wydobywa się z niej delikatne
jęknięcie i Nora przygryza moją dolną wargę. Moje ciało odpowiada, zanim udaje
mi się je powstrzymać. Próbuję zrobić krok w tył, żeby nie wciskać w nią swojego
podniecenia, ale ona nie chce o tym słyszeć. Chwyta mnie za gumkę od dresów
i przyciąga prosto do swojego miękkiego ciała. Ma na sobie ciasną koszulkę
i jeszcze ciaśniejsze legginsy. Wiem, że czuje każdy centymetr mnie, kiedy się do
niej przyciskam.
– O Boże – dyszy w moje usta.
Wzdycham.
Obraca się i odsuwa ode mnie, a ja nagle czuję chłód pustki.
Uderza mnie delikatnie czerwonym paznokciem w czubek nosa i uśmiecha
się – ma czerwone policzki i usta nabrzmiałe od naszego pocałunku.
– Cóż, to było niespodziewane.
Przykrywa usta dłonią i ściska dolną wargę między kciukiem a palcem
wskazującym.
Niespodziewane? Doprawdy?
Udaję luz, opierając się o blat. Kładę łokcie na zimnym kamieniu i próbuję
powiedzieć coś inteligentnego. Moje ciało wciąż lekko drży – milcząca
elektryczność krąży w moich żyłach, podczas gdy ona wygląda, jakby nic się przed
chwilą nie wydarzyło.
O co tu chodzi?
Postanawiam być odważny, jak ona. Przynajmniej przez chwilę.
– Dlaczego mnie pocałowałaś? – chcę wiedzieć.
Przygląda mi się, mrużąc oczy, i bierze głęboki oddech. Dolna część jej
bluzki jest delikatnie uniesiona i opiera się na opalonej krągłości jej biodra.
Rozprasza mnie na wszelkie możliwe sposoby, nawet nie próbując.
– Dlaczego? – pyta, robiąc wrażenie naprawdę zdziwionej.
Kosmyk włosów wystaje zza jej ucha, więc go poprawia. Jej odsłonięta szyja
wydaje się błagać o to, by moje usta wpiły się w nią.
– Nie chciałeś, żebym to zrobiła?
Potwierdzenie zabrzmiałoby żałośnie.
Zaprzeczenie zabrzmiałoby niegrzecznie.
Usiłuję znaleźć właściwą odpowiedź. Nie chodzi o to, że nie chciałem, żeby
mnie pocałowała. Z drugiej strony nie chciałem, żeby mnie nie całowała. Sam
siebie dezorientuję, więc wiem, że jeśli będę próbował jej to wytłumaczyć,
wszystko stanie się jeszcze bardziej pogmatwane.
Kiedy tak stoję w głupiej ciszy, ona nagle znów przybiera znudzony wyraz
twarzy, a ja patrzę, jak otaczająca ją fala gorąca staje się letnia.
Ale wtedy ona szybko zmienia temat.
– Powinieneś wyjść dziś na imprezę ze mną i z moimi znajomymi.
Okej…
Cząstka mnie chce kontynuować tę rozmowę i dowiedzieć się, dlaczego
w ogóle mnie pocałowała, ale uznaję, że ona najwyraźniej nie ma ochoty o tym
mówić, więc nie naciskam. Nie chcę sprawić, by czuła się niezręcznie, albo dać jej
do zrozumienia, że mi się nie podobało.
Próbuję się nauczyć zachowywać się jak dorosły. Z każdym miesiącem staje
się to łatwiejsze, ale czasem zapominam, że tylko młodzi ludzie pragną
natychmiastowej intymności. Gdybyśmy byli nastolatkami, to, że mnie pocałowała,
automatycznie oznaczałoby, że jesteśmy sobie nawzajem do czegoś zobowiązani,
ale dorosłe randkowanie jest… znacznie bardziej skomplikowane. To znacznie
wolniejszy proces. Zazwyczaj odbywa się w następujący sposób: poznajesz kogoś
przez znajomego, dobrze się bawicie, idziecie na randkę. Przed końcem drugiej
randki zazwyczaj macie za sobą pocałunek. Przed upływem pięciu śpicie ze sobą,
po dwunastu spędzacie u siebie regularnie noce, po roku mieszkacie razem, a po
następnych dwóch bierzecie ślub. Kupujecie dom, a potem przychodzi czas na
dziecko.
Niekiedy dwa ostatnie kroki przebiegają w odwrotnej kolejności, ale
zazwyczaj mniej więcej tak to idzie. Według telewizji i romantycznych filmów.
Jasne, to nie dla ludzi takich jak Hardin i Tessa, którzy najwyraźniej nie
wygooglowali sobie fiszek z wstępu do randkowania i zamieszkali razem po pięciu
miesiącach od czasu, kiedy się poznali, ale cóż.
– Czyli nie idziesz? – naciska.
Potrząsam głową, próbując sobie przypomnieć, o czym rozmawialiśmy. Jej
współlokatorki… A tak, mieliśmy wyjść z jej współlokatorkami.
Zerkam w stronę salonu, słysząc, że Tessa z kimś rozmawia, a kiedy
odwracam się z powrotem do Nory, ona się rozciąga, trzyma ręce w powietrzu
i pokazuje jeszcze więcej ciała. Jest wysoka i ma krągłości; wygląda na
przynajmniej metr siedemdziesiąt. Łatwo potrafi mnie rozkojarzyć, to na pewno.
– A dokąd będziecie szli? – pytam.
Nie chcę odmawiać, po prostu jestem ciekawy.
– Szczerze mówiąc, to jeszcze nie wiem.
Bierze telefon z blatu i przesuwa palcem po ekranie.
– Spytam. Mamy grupowy czat, który zazwyczaj ignoruję, bo są na nim trzy
napalone laski, które spamują zdjęciami przystojnych nagich facetów, ale spytam.
Śmieję się.
– Brzmi jak czat w sam raz dla mnie.
Od razu się krzywię, słysząc własny dowcip, ale jej oczy rozświetlają się
rozbawieniem. Dlaczego nie mogę po prostu przy niej nic nie mówić? Potrzebuję
filtra do lamerskich wypowiedzi. Chociaż gdybym miał nie mówić przy niej nic
żenującego, pewnie nie miałbym prawie nic do powiedzenia.
– No cóż…
Śmieje się. Moje zażenowanie ustępuje pod tym dźwiękiem. Jej śmiech jest
lekki, jakby niczym na świecie się nie przejmowała. Chcę jeszcze raz go usłyszeć.
– Czasem za bardzo się staram – przyznaję, śmiejąc się z nią.
Podnosi brodę i spogląda na mnie.
– No nie mów!
Odyma usta, jakby mnie sprawdzała. Wyglądają, jakby błagały o kolejny
pocałunek.
Jej telefon zaczyna wygrywać muzykę z serialu, którą od razu rozpoznaję.
Unoszę brew.
– Parks and Recreation? Nie wziąłbym cię za fankę – droczę się z nią.
Uwielbiałem ten serial, dopóki internet nie ukradł go prawdziwym fanom
i nie zmienił w popularną fabrykę memów, do których nie potrafię się przekonać.
Szybko odrzuca połączenie, ale telefon znów zaczyna dzwonić, a Nora
natychmiast znów przesuwa palcem po ekranie i kładzie telefon na blacie.
Zastanawiam się, czy nie spytać jej, dlaczego to zrobiła, tylko po to, żeby upewnić
się, że wszystko w porządku. Nie mogę się powstrzymać. Sprawdzanie, czy
u wszystkich wszystko w porządku, stało się dla mnie pewnego rodzaju
przyzwyczajeniem. Zanim jednak wtykam nos w sprawy Nory, do kuchni wraca
Tessa, za którą idzie młody mężczyzna w czerwonej kamizelce roboczej i pasku
z narzędziami.
– Pan przyszedł, żeby naprawić młynek do odpadków pod zlewem –
wyjaśnia.
Mężczyzna uśmiecha się do niej i patrzy na nią o sekundę zbyt długo.
– Mamy młynek do odpadków? – pytam.
To dla mnie nowość.
Obie kobiety spoglądają na siebie z niemym komentarzem „Och, mężczyźni!”, jak w latach pięćdziesiątych.
To nie fair. Pomagam przy naczyniach. Wkładam je do zmywarki. Szoruję.
Wycieram sztućce, jeśli Tessa nie zrobi tego przede mną. Więc nie jestem po
prostu głupim facetem, który nie wie, że w jego mieszkaniu jest młynek do
odpadków, bo jest leniwy – po prostu go nie zauważyłem. Ani z niego nie
korzystałem. Jeśli się nad tym zastanowić, chyba nigdy w życiu nie użyłem młynka
do odpadków.
Nora bierze telefon z blatu. Świeci się, jakby znów dzwonił, ale pewnie go
wyciszyła. Jej oczy się zamykają i wzdycha.
– Lepiej już pójdę – oznajmia.
Jej wzrok znów pada na telefon. Wpycha go do kieszeni kurtki wiszącej na
oparciu krzesła, a później ją bierze.
Przysuwam się do niej, żeby jej pomóc – trzymam kurtkę za nią, kiedy
manewruje, żeby ją założyć. Majster zauważa ją i patrzy, jak przytula się do Tessy
i całuje mnie w policzek. Kiedy gapi się na jej tyłek, gotuje się we mnie coś
o ostrym smaku, z nutą goryczy. Gość nawet nie próbuje tego ukrywać. Nie żebym
go winił za to, że próbuje popatrzeć, ale bez przesady – odrobina szacunku!
Nie mogę jednak nauczyć go manier, bo Nora do mnie macha i mówi:
– Napiszę ci esemesa, kiedy będę wiedziała, dokąd idziemy.
Kłamałbym, gdybym powiedział, że nie jestem zainteresowany i odrobinę
zmartwiony, że tak naprawdę do mnie nie napisze. Nie wiem, ile ma opcji do
wyboru. Nie znam statystyk moich rywali – o Boże, porównuję randki do sportu.
Znów. Wielokrotnie już dochodziłem do wniosku, że nie różnią się aż tak bardzo,
ale lepiej, żebym patrzył na te sprawy z innego punktu widzenia.
Ale skąd wniosek, że Nora chce się ze mną spotykać? Bo mnie pocałowała,
a później zaprosiła na wspólną imprezę?
Tak, właśnie dlatego. Nie jestem pewien, czy to regres w moim stawaniu się dorosłym, czy też nie.
Kiedy Nora wychodzi, Tessa wygląda jak wiewióreczka, która właśnie
znalazła kupkę orzeszków pod liśćmi.
– O co tu chodzi? – pyta wścibsko.
Jestem tak przyzwyczajony do jej natrętnych pytań, że już mi nie
przeszkadzają. Głaszczę się dłonią po brodzie, delikatnie za nią pociągając. Później
unoszę ręce w obronnym geście.
– Nie mam zielonego pojęcia, po prostu mnie pocałowała. Nie wiem, czy ona
w ogóle wie, jak mam na imię…
– Co zrobiła?! – krzyczy Tessa.
Ten drobny kęs plotki wystarczy, żeby napędzać Tessę Young przez kilka
dni. Na pewno jeszcze wróci do tego tematu. I pewnie moja mama też o tym
usłyszy. Majster przechyla głowę na bok, jakby słuchał audycji obyczajowej. Mógłby
przynajmniej zachować się odrobinę bardziej subtelnie. Z drugiej strony gdybym ja
całymi dniami naprawiał sprzęty kuchenne, też chciałbym usłyszeć coś zabawnego
albo się rozerwać. To jak dodanie kilku kropel koloru do czarno-białego obrazu.
– Ja też nie wiem! Cóż, wiem, że wie, jak masz na imię – mówi Tessa, jak
zwykle traktując wszystko dosłownie.
– Nie mam pojęcia, jestem tak samo zdezorientowany jak ty.
Tessa patrzy na mnie jakoś dziwnie, jakby chciała ukryć zawód. Nie jestem
pewien, jak to rozumieć. Zgaduję, że chodzi o to, że tęskni za Hardinem, ale
pewnie się mylę. Nie mam zielonego pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.
Zamiast angażować się w plotki, które mogą się okazać niewarte wysiłku,
zaciskam sznurek na spodniach dresowych i idę w kierunku drzwi.
– Nie skończyliśmy, Landonie Gibsonie! – krzyczy za mną Tessa.
Z jakiegoś powodu sprawia to, że czuję się jak uciekający przestępca.

Nothing more Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz