Rozdział dwudziesty

138 1 0
                                    

Dakota stoi w kuchni, patrząc na mnie ze wściekłą miną spod
zmarszczonych brwi. Ma rozpuszczone włosy – rozmierzwione pukle luźno
opadają jej na ramiona. Grzebie w paznokciach, a mnie naprawdę nie podoba się jej
postępowanie – zachowuje się, jakbyśmy byli w szkole średniej.
Zapomnijcie o tym – zachowuje się jak w podstawówce, a tutu, które ma na sobie, nie dodaje jej dorosłego wyglądu.
– O co chodziło? Co z tobą? – pytam.
Cóż, zabrzmiało to bardziej jak żądanie, ale potrzebuję odpowiedzi. Nic
z tego nie ma sensu.
Oczywiście ona od razu przechodzi do defensywy i patrzy na mnie gniewnie,
jakbym to ja zachowywał się jak zazdrosne dziecko. Dakota nic nie mówi, tylko się
na mnie gapi, aż nagle jej spojrzenie łagodnieje. Wydyma usta i opiera się
swobodnie o kuchenny blat, jakby nic się właśnie nie wydarzyło.
Postanawiam nie pozwolić jej zakończyć sprawy tak łatwo.
– Dlaczego właśnie wygoniłaś przyjaciółkę Tessy z naszego mieszkania?
Dakota mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów. Prawdopodobnie
wykorzystuje ciszę, by zastanowić się, co powiedzieć.
Wreszcie, po kolejnych kilku sekundach, wzdycha i zaczyna mówić.
– Ona nie jest dla mnie tylko przyjaciółką Tessy, Landon. Jest moją
współlokatorką i nie chcę, żeby się koło ciebie kręciła. Nie jest dla ciebie. I nie
zamierzam bezczynnie patrzeć, jak się do ciebie przywiązuje.
Milknie na chwilę, a potem dodaje:
– Nie pozwolę na to.
Nie wiem, co gorsze – ton jej głosu czy zazdrość i zaborczość, które
przesączają się przez jej słowa, ale tak czy inaczej dostaję gęsiej skórki i czuję
w klatce piersiowej przypływ adrenaliny.
– Okej, po pierwsze, nie miałem pojęcia, że jesteście współlokatorkami…
wciąż to do mnie nie dociera. A po drugie, nie tobie decydować, kto jest dla mnie
dobry, Dakota – mówię.
Blednie, jakbym uderzył ją w twarz.
– Więc naprawdę ci się podoba! – Usta Dakoty wykrzywiają się w grymas,
kiedy rzuca te słowa.
Robię się na nią coraz bardziej zły z każdą sekundą i czuję, że napięcie
między nami rośnie z każdym ruchem jej klatki piersiowej.
– Nie. Cóż, szczerze mówiąc, nie wiem, co o niej sądzę.
Moja odpowiedź brzmi nieszczerze, ale mówię poważnie – nie wiem.
Zawsze byłem z Dakotą szczery, poza tymi rzadkimi chwilami, kiedy lepiej było ukryć prawdę.
Wiem na pewno, że Dakocie nie wolno decydować, kto może się do mnie
„przywiązywać”.
Dakota podchodzi do mnie przez kuchnię, jej lśniące tutu kołysze się
z każdym krokiem.
– Cóż, spróbuj się tego dowiedzieć, bo nie chcę, żebyś i w moim przypadku
nie był pewny swoich uczuć.
Przewraca oczami.
Poznaję ten ton, tę rezerwę.
– Przestań. Włącz je.
Wie doskonale, o czym mówię.
Dakota jest dobra w wyłączaniu swoich emocji i ucieczki w przypadku
zagrożenia cierpieniem, a przez lata dobrze udawało mi się przypominać, by
włączała je z powrotem i obniżała gardę. Ale tylko wtedy, kiedy to całkowicie
bezpieczne… zawsze chciałem, by była bezpieczna.
Wzdycha, pokonana.
– Bardzo dużo ostatnio o tobie myślałam.
– O czym konkretnie? – pytam.
Dakota przełyka ślinę i przygryza dolną wargę.
– Tylko o tym, że cię kocham, Landon.
Mówi te słowa tak swobodnie, jakby nie miały czegoś we mnie rozwiązać,
węzła zaciągniętego tak mocno, ciasno schowanego pod moją klatką piersiową,
czekającego tylko, by go rozsupłała, by uśmierzyła ból.
Nie słyszałem tych słów z jej ust od czasu przed przeprowadzką do Nowego
Jorku. Te trzy słowa brzmiały w moich uszach tak naturalnie jak moje własne
imię… ale już tak nie jest.
Teraz smagają mnie jak bicz i wbijają się jak klin w postępy, które zrobiłem
w kwestii radzenia sobie z bólem i samotnością, po tym jak mnie zostawiła.
Te trzy słowa grożą zniszczeniem już i tak wrażliwego fortu, nad którego
konstrukcją pracowałem, odkąd doszła do wniosku, że mnie nie chce.
Te trzy słowa znaczą dla mnie o wiele więcej, niż mogłaby sobie wyobrazić,
i czuję, jakby moje serce miało lada chwila wyrwać się wściekle z piersi.
Nie spodziewałem się wyznania miłości. Byłem przygotowany, że zacznie
mnie obrzucać pełnymi złości słowami, ale nie na coś takiego.
Szczerze mówiąc, nie wiem, co bolałoby bardziej.
– Naprawdę, Landon – głos Dakoty przecina moją ciszę i zamykam oczy. –
Kocham cię, odkąd pamiętam, i przepraszam, że wciąż powoduję problemy
w twoim życiu. Dobrze wiem, że cię zraniłam, i bardzo tego żałuję…
Głos jej się łamie, a oczy wypełniają się łzami. Stoi teraz bliżej,
wystarczająco blisko, bym słyszał jej oddech. – Byłam samolubna, wciąż jestem, i chociaż to pojebane, nie mogę znieść
widoku ciebie z kimkolwiek innym. Nie jestem gotowa na to, by się tobą dzielić.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy cię zobaczyłam…
Otwieram oczy i próbuję złapać oddech.
Powinienem ją powstrzymać od wydobywania starych wspomnień na światło
dzienne, ale nie mogę się do tego zmusić. Chcę słyszeć, jak o nich mówi.
Potrzebuję to usłyszeć.
– Jeździłeś na rowerze tam i z powrotem na ulicy. Widziałam cię z okna
w swoim pokoju. Carter właśnie wrócił z jakiegoś kempingu, a jedno z rodziców
zadzwoniło do mojego taty z plotką, że próbował pocałować innego chłopaka.
Czuję ukłucie w sercu, kiedy jej słowa się we mnie wgryzają. Nigdy nie
mówi o Carterze, nie z takimi szczegółami, już nie.
– Tata rzucił się przez przedpokój z paskiem w dłoni.
Drży na wspomnienie tego, co się stało.
Ja również drżę.
– Wszystko było takie głośne. Pamiętam, że wydawało mi się, że dom się
zawali, jeśli nie przestanie.
Dakota patrzy w dal. Nie jest już w Nowym Jorku, tylko w Saginaw. A ja
jestem tam z nią.
– Jeździłeś na rowerze po ulicy, a twoja mama stała obok, robiła zdjęcia…
a może kręciła filmy… a kiedy Carter zaczął krzyczeć przy każdym uderzeniu tego
skórzanego pasa, patrzyłam na ciebie i twoją mamę. Jakoś dziwnie się przewróciła,
jakby się potknęła o własne nogi albo coś, a ty podbiegłeś do niej, jakbyś to ty był
dorosłym, a ona dzieckiem. Pamiętam, że chciałam być taka silna jak ty i pomóc
Carterowi. Ale wiedziałam, że nie mogę.
Jej warga zaczyna drżeć, a ja czuję w klatce piersiowej ból przeszywający
mnie niczym paląca gwiazda.
– Wiesz, jak było. Jak źle było, kiedy próbowałam pomóc.
Wiedziałem. Widziałem kilka razy, jak jej ojciec bił Cartera. Moja mama
dwa razy zadzwoniła na policję, zanim nauczyliśmy się, że system ma wady –
ogromne wady – i jest znacznie bardziej skomplikowany, niż mogłoby sobie
wyobrazić dwoje dzieci.
Moje nogi, szurając, zbliżają mnie do Dakoty bez zgody mojego umysłu.
Unosi swoją drobną dłoń, a ja staję jak wryty.
– Tylko słuchaj, nie próbuj nic naprawiać – naciska.
Robię wszystko, co w mojej mocy, by spełnić jej życzenie. Wbijam wzrok
w zielone cyfry na kuchence i chowam dłonie za plecami. Jest prawie dziewiąta –
dzień przeleciał mi przed nosem.
Wciąż skupiam się na cyfrach, a ona kontynuuje.
– Pamiętam pierwszy raz, kiedy ze sobą rozmawialiśmy, i pierwszy raz, kiedy powiedziałeś mi, że mnie kochasz. Pamiętasz, kiedy pierwszy raz
powiedziałeś, że mnie kochasz?
Pamiętam… jak mógłbym zapomnieć ten dzień?
Dakota uciekła; Carter powiedział mi, że nie ma jej od kilku godzin. Jej tata,
pijany i najwyraźniej nieprzejęty tym, że jego piętnastoletnia córka zniknęła bez
śladu, siedział w swoim poplamionym fotelu z odchylanym oparciem, a w jego
dłoni pociła się puszka z zimnym piwem. Brzuch mu urósł – cała ta wódka i piwo
musiały gdzieś się zmieścić. Nie golił się od kilku tygodni i zarost na jego brodzie
był bardzo zaniedbany – rósł gęsty i twardy w kilku miejscach na twarzy.
Nie mogłem uzyskać od niego żadnej odpowiedzi, nie potrafiłem nawet
sprawić, by odwrócił wzrok od cholernego ekranu telewizora. Pamiętam, że oglądał
CSI, a niewielki salon był pełen dymu i zawalony śmieciami. Blat stołu wypełniały
puszki po piwie, a na podłodze stały stosy nieprzeczytanych magazynów.
– Gdzie ona jest? – spytałem go po raz piąty.
Mój głos był tak głośny, że bałem się, że zareaguje i uderzy mnie jak
swojego syna.
Nie zrobił tego jednak – siedział tam po prostu leniwie i gapił się w ekran,
a ja szybko się poddałem, wiedząc, że jest zbyt pijany, by zrobić cokolwiek
użytecznego.
Poruszył się, a ja trochę odskoczyłem, ale strach minął, kiedy sięgnął po
swoją paczkę papierosów Basic. Wziął popielniczkę, z której na brązowy dywan
wypadły niedopałki i popiół. Nie wydawało się, by to zauważał, podobnie jak nie
odnotował, że tam stoję i pytam, gdzie jest jego jedyna córka.
Wsiadłem na rower i zacząłem jeździć po okolicy, zatrzymując wszystkich,
których mijałem. Zacząłem wpadać w panikę po tym, jak Buddy, jeden z pijaczków
mieszkających pod lasem, powiedział, że widział, jak Dakota wbiega między
drzewa. Nazywaliśmy ten zaśmiecony zagajnik Łachą – pełno w nim było ludzi,
których życie było przepełnione pustką. Mieli tylko narkotyki i alkohol i zostawiali
resztki po swoich używkach w lesie.
Łacha nie była bezpieczna, a Dakoty nie mogło tam spotkać nic dobrego.
Rzuciłem rower na ziemię na krawędzi rzędu świerków i wbiegłem
w ciemność, jakby moje życie od tego zależało.
Nie zwracałem uwagi na pijackie głosy i ból mięśni, biegnąc pomiędzy
drzewa. Łacha nie była wielka. Mogłeś przebiec z jednej strony na drugą w jakieś
pięć minut. Znalazłem ją przy środku lasu, samą, niezranioną, z plecami opartymi
o drzewo.
Kiedy ją znalazłem, płonęły mi płuca i ledwo oddychałem, ale Dakota była
bezpieczna i tylko to się liczyło. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami na ściółce,
otoczona przez ziemię, patyki i liście. Nigdy w życiu nie czułem większej ulgi niż
wtedy na jej widok. Spojrzała na mnie i spostrzegła, że stoję naprzeciwko niej z rękami na
kolanach i próbuję złapać oddech.
– Landon? – Wydawała się zdezorientowana. – Co ty tu robisz?
– Szukam cię! Dlaczego tu jesteś? Wiesz, co to za miejsce! – krzyczałem, co
skłoniło ją do rozejrzenia się. Jej ciemne oczy zaczęły przyglądać się otoczeniu.
Na kilku połamanych gałęziach wisiał podarty i brudny koc, używany jako
domowej roboty namiot. Na ziemi leżały bezładnie butelki po piwie. Niedawno
padało, a deszcz nie wszędzie wysechł – dookoła nas znajdowały się kałuże pełne
mokrych śmieci i błota.
Wstałem i wyciągnąłem do niej dłoń.
– Nigdy, przenigdy nie powinnaś znów tu przychodzić. To zbyt
niebezpieczne.
Wydawało się, jakby była w transie, kiedy zignorowała moją rękę
i powiedziała:
– Mogłabym go zabić. Wiesz? Nikt by mi nic nie zrobił, chyba.
Serce odmówiło mi posłuszeństwa razem z ciałem, oparłem się o drzewo
i splotłem swoje palce z jej palcami.
– Oglądałam dużo seriali kryminalnych, a z jego piciem i tym, ile sprawia
problemów… mogłoby mi się to udać. Mogłabym sprzedać dom, wziąć pieniądze
i wydostać się z tego gównianego miasta. Ja, ty, Carter. Możemy uciec, Landon.
Możemy.
Jej głos pełen był bolesnego pragnienia i prawie umarłem z żalu, kiedy
uświadomiłem sobie, że mówi o swoim planie poważnie.
– Nikt by za nim nie tęsknił…
Drobna cząstka mnie chciała, żebym przez moment udawał, że się zgadzam,
tylko po to, żeby chociaż na kilka chwil zmniejszyć jej ból, ale wiedziałem, że jeśli
tak zrobię, to prędzej czy później rzeczywistość i tak dopadnie nas oboje, a życie
stanie się jeszcze trudniejsze niż wcześniej.
Postanowiłem zatem odwrócić jej uwagę, zamiast mówić wprost, że
oczywiście, że nie powinna nikogo mordować. Ale naprawdę potrzebowała się stąd
wydostać, nawet jeśli tylko przez odwrócenie uwagi.
– A gdzie byśmy pojechali? – spytałem, wiedząc, jak bardzo lubi śnić na
jawie.
– Moglibyśmy pojechać do Nowego Jorku. Ja bym tam tańczyła, a ty byś
uczył. Bylibyśmy daleko stąd, ale nadal mielibyśmy śnieg.
Przez całe nasze dorastanie za każdym razem, kiedy zadawałem Dakocie to
pytanie, zawsze miała inną odpowiedź. Niekiedy sugerowała nawet, żebyśmy
wyjechali z kraju. Ze wszystkich miast na całym świecie najbardziej lubiła Paryż –
fantazjowała o tym, by tańczyć w tamtejszej słynnej operze. Ale mieszkanie
w Saginaw było rzeczywistością, a wszystko inne po prostu głupim snem. – Moglibyśmy nawet mieszkać w wieżowcu nad miastem. Gdziekolwiek,
byle nie tu, Landon, gdziekolwiek, byle nie tu. – Jej głos był odległy, jakby już
mieszkała w bardzo, bardzo dalekim miejscu.
Kiedy na nią spojrzałem, miała zamknięte oczy. Miała podłużny, brudny ślad
na policzku i zadrapane kolano. Pomyślałem sobie, że pewnie się przewróciła.
– Pojechałbym z tobą, gdziekolwiek będziesz chciała. Wiesz o tym,
prawda? – spytałem.
Otworzyła oczy, a kącik jej ust uniósł się w uśmiechu.
– Gdziekolwiek? – upewniła się.
– Wszędzie – obiecałem.
– Kocham cię – stwierdziła.
– Zawsze cię kochałem – wyznałem.
Ścisnęła moją dłoń, położyła mi głowę na ramieniu i siedzieliśmy tam do
wschodu słońca, który przyniósł ciszę do jej nawiedzonego domu.
A teraz, tutaj, w kuchni mojego brooklińskiego mieszkania, wspominając
nasze marzenia i początki naszej miłości, Dakota mówi półgłosem:
– Powiedziałeś, że zawsze mnie kochałeś.
– Tak. – Tylko tyle potrafię odpowiedzieć.
Ponieważ to prawda.

Nothing more Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz