Rozdział piąty

209 4 0
                                    

Powietrze jest rześkie i czuć w nim jesień. To zawsze była moja ulubiona
pora roku. Uwielbiam czekać na zmianę pogody, patrzeć, jak liście zmieniają kolor
z zielonego na brązowy, i czuć w powietrzu zapach cedru. Zaczyna się sezon
futbolowy, a niedługo później i hokejowy, przez co moje życie jest przez pewien
czas interesujące. Zawsze uwielbiałem czekać na rozpoczęcie sezonów
sportowych, grabić podwórko z mamą i wskakiwać w wielkie, bezładne sterty liści,
które potem pakowaliśmy do plastikowych toreb z rysunkami wydrążonych
halloweenowych dyń.
Zawsze musieliśmy sobie radzić z dużą ilością liści ze względu na dwie
wielkie brzozy rosnące przed domem. Jednak jesień w Michigan nigdy nie trwała
wystarczająco długo. Kiedy przychodził czas na trzecią kolejkę meczów
futbolowych, trzeba było już chodzić w rękawicach i płaszczach. I chociaż ze
smutkiem żegnałem jesień, zawsze lubiłem czuć zimne powietrze na skórze.
W przeciwieństwie do większości ludzi najlepiej czuję się zimą. Dla mnie zimno
oznacza sport, wakacje i całe mnóstwo słodyczy na blacie w kuchni. Dakota
zawsze nienawidziła zimna. Czerwieniejący nos i wysuszające się kręcone włosy
doprowadzały ją do szału. Zawsze wyglądała uroczo zakutana w kilka swetrów
i przysięgam, że nosiła grube rękawice we wrześniu.
Najlepszy park, w którym można pobiegać na Brooklynie, jest dość daleko
od mojego mieszkania. Park McCarren łączy dwie najpopularniejsze części
Brooklynu: Greenpoint i Williamsburg. Całymi stadami wylegają tam brodacze
w drwalowych flanelach. Lokalsi noszą okulary w grubych oprawkach i zakładają
niewielkie, słabo oświetlone restauracje podające niebiańskie dania. Nie do końca
rozumiem, dlaczego dwudziestokilkulatkowie chcą się ubierać jak
siedemdziesięciolatkowie, ale jedzenie podawane w knajpkach otwieranych dla
modnych dzieciaków sprawia, że warto znosić ten tłum mężczyzn z podkręconymi
wąsami. Spacer do mojego ulubionego parku trwa trochę ponad dwadzieścia minut,
więc zazwyczaj biegnę tam, później biegam na miejscu przez godzinę i wracam, rozciągając się.
Mijam kobietę wkładającą maleńkie dziecko do wózka biegowego. Boli
mnie kolano, ale jeśli ona potrafi biegać z dzieckiem w wózku, to mnie też nic nie
będzie. Dwie minuty po rozpoczęciu biegu ból się zaostrza i zaczyna pulsować.
Trzydzieści sekund później obejmuje kolejne mięśnie. Przez wypadek pod
prysznicem czuję każdy krok. Mogę zapomnieć o treningu.
Mam dziś wolne i nawet jeśli noga daje mi się we znaki, nie chcę siedzieć
w domu w pierwszą wolną sobotę od rozpoczęcia pracy. Tessa dziś pracuje.
Powiedziała mi o tym, ale zauważyłem to też na jej małej tabliczce z harmonogramem przyklejonej do lodówki. Postanawiam zadzwonić do mamy,
wyciągam telefon i siadam na ławce. Mama niedługo będzie rodzić i nawet stąd
czuję jej nerwy. Będzie najlepszą mamą, jaką mogłaby mieć moja mała
siostrzyczka, nieważne, czy w to wierzy, czy nie. Nie odbiera. Cóż, moja jedyna
przyjaciółka jest zajęta, a mama nie odbiera, co oznacza, że nie wiem, co teraz
zrobić. Jestem oficjalnie przegrywem. Opuszczam stopy na chodnik i zaczynam
iść, licząc kroki. Ból w kolanie nie jest taki zły, kiedy idę, zamiast wysilać ciało i biegać.
- Uwaga z lewej! - woła kobieta z wózkiem, mijając mnie.
Jest w ciąży, a w wózku siedzi dwoje pulchnych dzieci. Ma pełne ręce
roboty. To trend na Brooklynie - masy dzieci i tyleż wózków. Widziałem nawet
ludzi, którzy wtaczali wózki razem z dziećmi do barów wczesnym wieczorem.
Nie mam co robić. Jestem dwudziestoletnim studentem college'u mieszkającym w podobno najwspanialszym mieście na świecie i nie mam zupełnie
nic do roboty podczas wolnego dnia.
Żal mi siebie. Tak naprawdę to nie, ale wolę rozczulać się nad sobą
i narzekać na swoje nudne życie, niż próbować znaleźć sobie nowych przyjaciół.
NYU nie jest tak przyjazną uczelnią jak WCU, ale gdyby Tessa pierwsza się do mnie nie odezwała, pewnie tam też nie znalazłbym żadnych przyjaciół. Tessa to
pierwsza osoba, z którą się zaprzyjaźniłem od śmierci Cartera.
Nie biorę pod uwagę Hardina, ponieważ to od początku była znacznie
bardziej skomplikowana sprawa. Zachowywał się, jakby mnie nienawidził, ale już
od początku podejrzewałem, że sytuacja nie była aż tak oczywista. Tak naprawdę
chodziło raczej o to, że uważał relację między mną a jego ojcem za ucieleśnienie
wszystkiego, co poszło nie tak w jego życiu. Był zazdrosny - teraz to rozumiem.
To niesprawiedliwe, że dostałem nową, lepszą wersję jego ojca, znęcającego się
nad nim psychicznie alkoholika. Gardził mną za naszą wspólną miłość do sportu.
Nienawidził tego, że jego ojciec przeprowadził mnie i moją mamę do dużego
domu, i nie cierpiał samochodu, który jego tata mi kupił. Wiedziałem, że będzie
trudną częścią mojego życia, ale nie miałem pojęcia, że uda mi się zacząć
identyfikować z jego gniewem i pojąć źródło jego bólu. Nie dorastałem
w doskonałym domu, jak sądził. Mój ojciec zmarł, zanim miałem okazję go
poznać, i wszyscy dookoła mnie próbowali mi to wynagrodzić. Moja mama
wypełniła moje dzieciństwo opowieściami o tym mężczyźnie, usiłując naprawić
sytuację po jego przedwczesnej śmierci. Nazywał się Allen Michael i według jej
opowieści był powszechnie lubianym facetem z brązowymi włosami i wielkimi
marzeniami. Mama mówiła, że chciał zostać gwiazdą rocka. Tego rodzaju
opowieści sprawiały, że za nim tęskniłem, chociaż go nie znałem. Mama mówi, że
był skromnym człowiekiem, który odszedł z przyczyn naturalnych
w niesprawiedliwie młodym wieku dwudziestu pięciu lat, kiedy ja byłem zaledwie dwulatkiem. Byłbym szczęściarzem, mogąc go poznać, ale nie miałem okazji. Ból
Hardina został mu zaszczepiony przez inną bestię, ale zawsze uważałem, że
cierpienie to coś, czego nie powinno się porównywać.
Największa różnica między wychowaniem moim i Hardina to nasze matki.
Moja mama miała na tyle dużo szczęścia, że trafiła jej się dobra posada w służbach
miejskich i mieliśmy wsparcie finansowe w formie ubezpieczenia na życie taty z jego pracy w fabryce. Mama Hardina pracowała do późna i ledwo zarabiała tyle,
by utrzymać oboje. Było im znacznie, znacznie gorzej.
Trudno mi wyobrazić sobie mojego ojczyma Kena takiego, jakim znał go
Hardin. Dla mnie zawsze będzie dobrym, radosnym i trzeźwym mężczyzną, którym
jest teraz - na dodatek rektorem WCU. Zrobił dla mojej mamy ogromnie dużo
i kocha ją tak, jak tylko można. Kocha ją bardziej niż alkohol, a Hardin kiedyś tego
nienawidził, ale teraz rozumie, że to nigdy nie były zawody. Gdyby Ken mógł, już
dawno uznałby syna za ważniejszego od butelki. Tyle że niekiedy ludzie po prostu
nie są tak silni, jak chcemy, by byli. Cały ból Hardina wzmagał się i przeistoczył w pożar, którego nie mógł powstrzymać. Kiedy prawda wyszła na jaw i Hardin -
tak jak my wszyscy - dowiedział się, że Ken nie jest jego biologicznym ojcem,
ogień został po raz ostatni potężnie podsycony i po raz ostatni go sparzył. Później
Hardin postanowił przejąć kontrolę nad swoim życiem, swoimi działaniami i sobą
samym.
Nie wiem, co robi jego terapeuta, ale to działa, co bardzo mnie cieszy.
Pomogło to też bardzo mojej mamie, która kocha tego gniewnego chłopaka, jakby sama go urodziła.
Mijam parę, która trzymając się za ręce, wyprowadza na spacer psa, i robi mi
się jeszcze bardziej żal samego siebie. Czy powinienem chodzić na randki? Nie
wiem nawet, od czego zacząć. Pragnę wygody płynącej z tego, że ktoś jest obok
przez cały czas, ale nie jestem pewien, czy mógłbym w ogóle spotykać się z kimś innym niż Dakota. Cała gra w randkowanie po prostu wydaje się taka
wyczerpująca, a minęło zaledwie sześć miesięcy, od kiedy ze mną zerwała. Czy ona się z kimś spotyka? Czy chce? Nie mógłbym sobie wyobrazić, by ktokolwiek
kiedykolwiek znał mnie lepiej niż ona albo uszczęśliwiał mnie tak bardzo jak ona.
Zna mnie od tak dawna - ktokolwiek inny potrzebowałby kilku lat, żeby poznać
mnie tak dobrze, jak ona mnie zna... znała.
Wiem, że nie mogę czekać kilka lat - nie młodnieję. Ale tego rodzaju myśli
nie pomagają mi się pozbierać.
Para zatrzymuje się na pocałunek, a ja odwracam głowę - uśmiecham się,
ponieważ cieszę się szczęściem tych dwojga. Cieszę się szczęściem nieznajomych,
którzy nie muszą spędzać nocy sami, brandzlując się pod prysznicem.
Ech, brzmię jak zgorzknialec.
Brzmię jak Hardin. À propos Hardina, mogę do niego zadzwonić i pogadać pięć minut, zanim
odłoży słuchawkę. Wyciągam telefon z kieszeni i wybieram jego imię.
- Taa? - mówi przed drugim dzwonkiem.
- Jedno z twoich słynnych ciepłych powitań.
Przechodzę na drugą stronę ulicy, kontynuując bezcelową podróż, próbując
iść mniej więcej w kierunku mojego osiedla. I tak powinienem lepiej poznać tę
okolicę - mogę równie dobrze zacząć od dziś.
- Cieplej nie będzie. Potrzebujesz czegoś konkretnego?
Wściekły taksówkarz krzyczy z okna na starszą kobietę, która wolnym
krokiem przechodzi przez ulicę przed jego samochodem.
- W sumie właśnie patrzę na ciebie z przyszłości - mówię mu, śmiejąc się
z własnej obelgi.
Patrzę na scenę rozgrywającą się przede mną, żeby się upewnić, że kobieta
przejdzie bez problemów.
Hardin nie śmieje się ani nie pyta, o czym, do diabła, mówię.
- Nudzi mi się i chciałem pogadać o twoim przyjeździe - mówię do
słuchawki.
- Co z nim? Nie zarezerwowałem jeszcze lotu, ale będę około trzydziestego.
- Września?
- To chyba jasne.
Prawie widzę, jak przewraca oczami.
- Będziesz mieszkał w hotelu czy u mnie?
Starsza pani dociera na drugą stronę jezdni i patrzę, jak wchodzi po kilku
schodach do - jak przyjmuję - swojego domu.
- A jak ona by wolała? - pyta cicho, ostrożnie.
Nie musi wypowiadać jej imienia - od pewnego czasu tego nie robi.
- Twierdzi, że nie przeszkadza jej to, żebyś nocował w mieszkaniu, ale
wiesz, że jeśli zmieni zdanie, będziesz musiał sobie pójść.
Staram się nie wybierać między tymi dwojgiem, ale Tessa jest w tej sytuacji
moim priorytetem. To jej płacz słyszę w nocy. To ona próbuje się pozbierać. Nie
jestem głupcem - Hardin znajduje się pewnie w jeszcze gorszej sytuacji. Ale on znalazł sobie system wsparcia i dobrego terapeutę.
- Tak, kurwa, wiem o tym.
Jego irytacja ani trochę mnie nie zaskakuje. Nie potrafi znieść tego, by
ktokolwiek, nawet ja, stawał w obronie Tessy. Uważa, że to jego robota. Mimo że
to właśnie przed nim próbuję ją chronić.
- Nie zrobię nic głupiego. Mam kilka spotkań i chciałbym może spędzić
z tobą i z nią trochę czasu. Szczerze mówiąc, to zajebiście się cieszę, że będę
w tym samym stanie co ona.
Skupiam się na pierwszej części jego wypowiedzi. - Jakich spotkań? Już próbujesz się tu przeprowadzić?
Mam nadzieję, że to nieprawda. Nie jestem gotów znów znaleźć się
w samym środku strefy wojny. Myślałem, że będę miał jeszcze przynajmniej kilka
miesięcy, zanim magiczne siły szaleństwa sprawią, że ci dwoje się zejdą.
- Nic, kurwa, z tych rzeczy. To tylko jakiś szajs związany z czymś, nad
czym ostatnio pracowałem. Opowiem ci, jak będę miał czas wszystko wyjaśnić,
a teraz nie mam. Ktoś dzwoni na drugiej linii. - Rozłącza się, zanim zdążę odpowiedzieć.
Spoglądam na czas połączenia na ekranie. Pięć minut i dwanaście sekund -
to rekord. Przechodzę przez ulicę i wkładam telefon z powrotem do kieszeni. Kiedy
dochodzę na róg, rozglądam się, by ocenić, gdzie jestem. Rzędy ceglanych domów
i kamienic z elewacjami z piaskowca stoją po obu stronach ulicy. Na końcu
kwartału w oknie niewielkiej galerii widzę obrazy z abstrakcyjnymi kształtami
zwisające na sznurkach. Nie byłem w środku, ale mogę się tylko domyślać, jak drogie są te dzieła.
- Landon! - woła znajomy głos z drugiej strony ulicy.
Rozglądam się po chodniku i widzę Dakotę. Niech piekło pochłonie tę
kobietę i jej brak ubrań. Ma na sobie to samo, co wczoraj - ciasny spandex,
spodenki treningowe i sportowy stanik. Piersi ma raczej małe, ale najjędrniejsze,
jakie w życiu widziałem. Nie żebym widział ich w życiu zbyt wiele, ale jej są fantastyczne.
Zaczyna do mnie machać, przechodząc przez skrzyżowanie, i jeśli nie jest to
spotkanie zaaranżowane przez los, to nie wiem, co by nim było.

Nothing more Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz