Rozdział siódmy

177 2 0
                                    

Zastanawiam się, czy wyraz mojej twarzy choć trochę wyraża to, jak się
czuję. Nie byłbym zaskoczony, gdyby tak było. W reakcji na jej słowa z pewnością
drgnęła mi szyja. Musiała to zobaczyć – to jedyne, o czym mogę myśleć, patrząc na
nią z niedowierzaniem, czekając, aż cofnie ostre słowa.
– Co? – pyta całkowicie poważnie.
Nie ma mowy, żeby naprawdę…
– Nie chciałem wyjeżdżać… nie miałem żadnego wyboru.
Mówię wciąż cicho, ale mam nadzieję, że słyszy szczerość w moim głosie.
Gość przy stoliku obok spogląda na nas przez chwilę, a później wraca do
laptopa. Chwytam obie jej leżące na stole dłonie i delikatnie je ściskam. Już łapię,
co ona robi. Jest zdenerwowana szkołą, więc projektuje na mnie swój gniew i stres.
Zawsze tak robiła, a ja zawsze jej na to pozwalałem.
– To nie zmienia faktu, że to się stało. Wyjechałeś, Cartera już nie było,
a tata…
– Nigdzie bym nie wyjeżdżał, gdybym miał cokolwiek do powiedzenia.
Mama się przeprowadzała, a zostanie w mieście na ostatni rok szkoły średniej nie
było dla niej wystarczająco przekonującym powodem, żeby pozwoliła mi zostać
w Michigan. Wiesz o tym.
Postępuję z nią łagodnie, jak ze zranionym zwierzęciem atakującym
każdego, kto się do niego zbliży.
Jej gniew natychmiast się zmniejsza i Dakota wzdycha.
– Wiem. Przepraszam.
Garbi się i spogląda na mnie.
– Możesz ze mną zawsze pogadać o wszystkim – przypominam jej.
Wiem, jak to jest być małym człowiekiem w tak wielkim mieście. Nie słyszałem od niej o żadnych znajomych poza Maggy, a teraz wiem też, że przyjaźni
się z Aidenem z jakiegoś okropnego powodu, którego nie rozumiem, ale nie jestem
pewien, czy chcę o niego wypytywać. To, jaki piruet przy nim zrobiła…
Dakota spogląda na drzwi i znów wzdycha. Nigdy w życiu nie słyszałem,
żeby ktoś tyle wzdychał.
– Nic mi nie jest. Poradzę sobie. Chyba po prostu musiałam się wygadać.
To mi nie wystarcza.
– Nieprawda, że nic ci nie jest, Fasolko – mówię, instynktownie używając jej
starego przezwiska.
Jej grymas szybko przeistacza się w nieśmiały uśmiech, a ja odchylam się na
krześle i pozwalam, by ta chwila zażyłości trwała. Dakota wreszcie łagodnieje, co
sprawia, że czuję się przy niej mniej nieswojo. – Serio? – Przesuwa swoje krzesło po podłodze, żeby usiąść bliżej mnie. – To był tani chwyt.
Uśmiecham się, nic nie mówiąc i potrząsając głową. Nie użyłem jej
przezwiska, żeby uzyskać jakąś przewagę. Nazwałem ją tak kiedyś przez
przypadek – szczerze mówiąc, nie mam pojęcia dlaczego – i już zostało.
Rozpłynęła się wtedy tak jak i teraz. Po prostu samo mi się to wymsknęło, ale nie
mogę powiedzieć, żebym nie był szczęśliwy, kiedy opiera głowę na moim ramieniu
i obejmuje je ręką. To głupkowate, przypadkowe przezwisko zawsze działało na
nią tak samo. I zawsze to uwielbiałem.
– Jesteś teraz taki twardy – mówi, ściskając mój biceps. – Kiedy nabrałeś mięśni?
Ostatnio więcej ćwiczę na siłowni i kłamałbym, gdybym powiedział, że nie
chcę, żeby to zauważyła, ale teraz, gdy to się stało, a ona siedzi tak blisko, czuję się
trochę zawstydzony.
Dłonie Dakoty wędrują w górę i w dół mojego ramienia, a ja delikatnie
zdejmuję jej kręcone włosy z mojej twarzy.
– Nie wiem – odpowiadam wreszcie, a mój głos brzmi znacznie łagodniej,
niż planowałem.
Jej palce wciąż przesuwają się po mojej skórze i rysują na niej fantomowe
kształty, co powoduje, że dostaję gęsiej skórki.
– Dużo ostatnio biegam, a w mojej kamienicy jest siłownia. Szczerze
mówiąc, nie chodzę tam każdego dnia, ale biegam prawie codziennie.
Przyjemnie jest być dotykanym. Zapomniałem, jak przyjemnie jest po prostu
mieć towarzystwo, nie mówiąc już o rzeczywistym poczuciu bliskości z drugą
osobą. Przez głowę przebiega mi obraz paznokci Nory drapiącej mój brzuch
i dostaję dreszczy. Dotyk Dakoty jest inny, subtelniejszy. Wie dokładnie, jak mnie dotykać, do czego jestem przyzwyczajony. Dotyk Nory obudził we mnie falę
uczuć, ten mnie uspokaja.
Dlaczego myślę o Norze?
Dakota wciąż mnie pieści, podczas gdy ja usiłuję wypchnąć Norę ze swojej głowy.
Czuję się nieco zażenowany jej uwagą, ale jednocześnie dobrze, że ktoś
zauważa moją ciężką pracę. W ciągu ostatnich dwóch lat zmieniłem całe moje ciało
i cieszę się, że Dakota wydaje się to doceniać. Zawsze była tą ładniejszą w naszym
związku, i może moja nowa sylwetka sprawi, że będzie chciała mnie częściej
dotykać, a może nawet spędzać ze mną więcej czasu.
To płytka i desperacka myśl, ale tylko tyle teraz mi pozostało, jeśli chodzi
o zatrzymanie przy sobie Dakoty.
Jest teraz jeszcze piękniejsza niż kiedyś i wyobrażam sobie, że będzie
pięknieć coraz bardziej, zmieniając się w kobietę. Kiedyś planowaliśmy, że razem osiągniemy dorosłość. Mówiła, że będziemy mieć dwoje dzieci, chociaż ja
w zasadzie chciałem czworo. Świat wydawał się wtedy zupełnie inny, a pomysł, że
możemy się stać, kim tylko chcemy, kiedy dorośniemy, wydawał się taki
dotykalny. Dla większości osób tkwiących w małych miasteczkach na Środkowym
Zachodzie jasne światła wielkich miast wydają się odległym marzeniem – ale nie
dla Dakoty.
Zawsze chciała czegoś więcej. Jej mama była dobrze zapowiadającą się
aktorką, która przeprowadziła się do Chicago, żeby dostać rolę w sztuce teatralnej
i zostać wielką gwiazdą. Do tego jednak nie doszło – miasto odebrało jej duszę
i uzależniła się od balowania do późna i środków, które pozwalają nie spać, by móc
się nim cieszyć. Nigdy nie udało jej się od tego uwolnić, a Dakota zawsze była
zdeterminowana, by zrobić to, co nie udało się jej matce: odnieść sukces. Nachyla
się w moją stronę. Jej włosy łaskoczą mnie w nos i zatapiam się głębiej w fotelu.
– Jutro mój kryzys będzie się wydawał zabawny – mówi, prostując się na
krześle i zmieniając temat rozmowy, która wcześniej skupiała się na mnie.
I szczerze mówiąc, cieszę się. Mówię jej, że myślę tak samo – jutro wszystko
będzie wyglądać inaczej, lepiej, a jeśli będzie czegoś potrzebować, to zawsze może
do mnie zadzwonić.
Siedzimy przez kilka minut w przyjemnej ciszy, a później odzywa się telefon
Dakoty. Kiedy rozmawia, zaczynam przesuwać serwetkę po stole, a później drzeć
papier na kawałeczki.
Wreszcie świergocze do słuchawki: „Zaraz przyjdę, zaklep mi miejsce”,
i wrzuca telefon do torby. Gwałtownie wstaje i zakłada ją na ramię.
– Dzwonił Aiden.
Siorbie długi łyk frappuccino. Czuję ucisk w klatce piersiowej i również
wstaję.
– Jest przesłuchanie, a on zaklepie mi miejsce. Chodzi o internetową reklamę
akademii. Muszę lecieć, ale dzięki za kawę… musimy się niedługo spotkać i znów
pogadać!
Kładzie mi dłoń na ramieniu i całuje mnie w policzek.
I po tej nagłej chwili ożywienia znika. Jej na wpół wypite frappuccino
zostaje na stole naprzeciwko mnie, drwiąc z mojej samotności.

Nothing more Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz