Rozdział dwudziesty piąty

122 2 0
                                    

Minęło mniej niż dziesięć minut od czasu, kiedy Dakota wyszła z mojego
domu, a ja z każdą minutą wstydzę się coraz bardziej. To okropne, że to się stało ze mną… i z nią.
Nie mogę sobie wyobrazić, jak ona się czuje z powodu mojej nieudolności.
Cóż, mogę sobie w pewnym stopniu to wyobrazić, zważywszy na to, że
wyszła po moich schodach pożarowych i najwyraźniej wolała po prostu ode mnie
uciec. Żałuję, że ze mną nie pogadała, nawet na mnie nie nakrzyczała, zamiast
wymykać się przez okno w łazience. Czuję się z tym do dupy.
Wyobrażam sobie, że ona może się czuć jeszcze gorzej.
Jej słowa rozbrzmiewają w moich uszach:
„Nie rozumiem. Jak może ci nie stawać?”,
„Nie rozumiem. Jak może ci nie stawać?”.
W tamtej chwili czułem się znacznie gorzej, a teraz te słowa nie przestają
odbijać się echem w moim umyśle.
Siadam na kanapie i zatapiam twarz w dłoniach. Dakota pewnie nie będzie
chciała ze mną rozmawiać przez pewien czas, a może nawet już nigdy. Myśl o tym
sprawia, że kręci mi się w głowie. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby całkowicie
zniknęła z mojego życia. To dziwny pomysł. Zbyt dziwny. Znałem ją pół życia,
a nawet kiedy zerwaliśmy, wciąż wiedziałem, że gdzieś tam jest i mnie nie
nienawidzi. To, żeby żywiła wobec mnie złe uczucia przez resztę naszego życia, po
prostu nie byłoby w porządku. Czułbym się, jakbym zadzierał z wszechświatem.
Pukanie do drzwi wyrywa mnie z myśli i podskakuję.
To z pewnością Dakota – wróciła, żeby posłuchać moich przeprosin…
a może nawet sama przeprosi? Kiedy biegnę do drzwi, rozbrzmiewa kolejne pukanie.
Tyle że to nie Dakota. To Nora z zakupami.
– Możesz coś mi zabrać, proszę? – pyta, walcząc z torbami, a ja biorę tak
dużo, jak tylko mogę, usiłując nie dopuścić przypadkiem do tego, by je upuściła,
kiedy pomagam.
Kiedy zaglądam do nich, zauważam masę zieleniny. Nie rozpoznaję jej, ale
jest zielona i wygląda na dość puszystą. Z najcięższej z toreb dobiega ciche
brzęczenie, kiedy stawiam ją na blacie. Zaglądam do środka i widzę trzy butelki
wina.
– Przepraszam – mówi, kładąc drugą torbę na blacie. – Straciłabym rękę albo
wino. A po tym, jak mi minął dzień, wolałabym stracić rękę.
Zaczyna wyciągać różne rzeczy, jakby tu mieszkała, a ja patrzę, jak
w milczeniu chodzi po mojej kuchni i wsadza jedzenie do mojej lodówki. Wyciąga
butelki wina, jedną po drugiej, i wkłada je do zamrażarki.
Myślałem, że w przeciwieństwie do wódki wino zamarza, ale nie chcę jej
o to pytać i wyglądać jak idiota.
– Czekasz na Tessę albo coś? – pytam, niepewny, jak zacząć z nią rozmowę
i czy w ogóle powinienem to robić.
Zrobiliśmy się trochę bardziej odlegli od siebie od czasu, kiedy Dakota
nakrzyczała na nią za to, że się koło mnie kręci.
Nora kiwa głową.
– Tak. Ona też ma ciężki wieczór, właśnie weszła dwudziestoosobowa grupa
i posadzili ją w jej części restauracji, mimo że wciąż jest nowa. – Przewraca
oczami. – No i zwyzywali mnie, że zwyzywałam hostessę.
– Wydaje się to fair?
Wzruszam ramionami, uśmiechając się, żeby wiedziała, że żartuję.
Uśmiecha się.
– Trafiona.
Patrzę, jak otwiera szufladę i wyciąga deskę do krojenia. Nie robi z nią nic,
tylko zostawia przy mikrofalówce, opróżniając ostatnią torbę.
Opieram się niezręcznie o blat i myślę o planie ucieczki, zanim zrodzi się
problem.
– O mój Boże – mówi Nora, dotykając czoła opuszkami palców. –
Przepraszam. Jesteś zajęty, a może masz towarzystwo? Tak po prostu tu
wparowałam i zaczęłam rozładowywać zakupy… nie pomyślałam nawet, żeby
zapytać, czy przeszkadzam.
Nie przeszkadza… teraz.
Tak bardzo, bardzo, bardzo się cieszę, że nie przyszła dziesięć minut temu.
– Nie, zupełnie nie przeszkadzasz. Muszę się tylko pouczyć i iść spać.
Będziesz miała całą kuchnię dla siebie – mówię jej. Zdmuchuje luźny kosmyk z twarzy, ale opada jej z powrotem na oczy. Nadal
ma na sobie uniform z pracy. Ten sam, który nosi Tessa – czarne spodnie, biała
zapinana bluzka i jasnozielony krawat.
Bluzka Nory jest ciaśniejsza niż Tessy, przynajmniej tak się wydaje.
– Dziękuję. Po prostu naprawdę musiałam nie wracać dziś do mojego
mieszkania. Miałam gównianą zmianę i szczerze mówiąc, nie wytrzymałabym
w tej chwili z żadną z tych suk – prycha.
Nasze spojrzenia się krzyżują, a ona zakrywa usta.
– Bez urazy.
– Nie czuję się urażony – mówię szczerze.
Nie chcę kiedykolwiek stanąć na drodze przyjaźni Dakoty i Nory albo ich
braku przyjaźni, albo ich współlokatorstwa, albo czegokolwiek. Wolałbym już być
raczej w gabinecie pani podsekretarz profesor Umbridge, gapić się na obrazki
z kotami, podczas gdy ona mnie torturuje.
Zarówno Dakota, jak i Nora to szalejące ognie i wolałbym nie stać się kupką
popiołu, będąc za blisko ich płomieni.
– Zrobię coś do jedzenia, jeśli masz ochotę. Właśnie kupiłam sporo rzeczy
i zobaczę, co zdołam z tego sklecić – proponuje Nora.
To najdłuższa rozmowa, jaką od dłuższego czasu prowadziliśmy,
i w pewnym sensie cieszę się, że znów się do mnie odzywa. Myślałem, że
będziemy się unikać i będzie niezręcznie, ale to znacznie lepsze wyjście.
– Nie jestem tak naprawdę głodny – mówię, chociaż jestem. – Właśnie
jadłem – kłamię.
Jestem prawie pewien, że Nora kupiła to wszystko, żeby zrobić kolację dla
siebie i Tessy, a nie dla głupkowatego współlokatora Tessy, a ja nie chcę im stać
nad głową dłużej, niż mnie zechcą. Nic nie jest gorsze niż ciągłe pytanie się, czy
jesteś mile widziany, czy nie. To jeszcze gorsze niż wiedzieć, że cię nie chcą, bo
wtedy przynajmniej wie się na pewno. Nie ma utrzymującej się desperackiej
nadziei, że może ktoś się cieszy z twojego towarzystwa.
– Dobrze. Zostawię resztki dla Tessy, jeśli zmienisz zdanie – mówi Nora,
patrząc na moją klatkę piersiową.
Trzeba było założyć koszulkę, bo teraz myślę tylko o tym, jak pierwszy raz
mnie dotknęła.
I drugi raz.
I kiedy mnie pocałowała.
I tego, że jej usta smakowały jak cukierki, a ja chciałem więcej.
Muszę pomyśleć o czymś innym. O czymkolwiek innym.
Ciasta. Wielkie, puszyste ciasta z górą purpurowych lodów i małymi,
misternymi kwiatkami.
Nie polewa rozsmarowana na jej bluzce. Ciastka, wyroby gastronomiczne i nieseksowne rzeczy, jak jej gotowanie.
Naprawdę lubię jedzenie przygotowywane przez Norę. Jest cholernie dobrą
kucharką.
Myślenie o jej gotowaniu przypomina mi o tortach, co przypomina mi
o jutrzejszych urodzinach Ellen. Wciąż nie mam pojęcia, co jej kupić. Miałem
poprosić Dakotę o pomoc, ale to oczywiście już się nie zdarzy.
– Czy jesteś dobra w wymyślaniu prezentów dla ludzi? – rzucam mimo woli.
Nora odwraca się do mnie ze zmarszczonymi brwiami i przechyla głowę.
– Hmm?
Krzywię się z powodu własnego zażenowania.
– No, na urodziny i takie tam.
– Trochę tak. To znaczy… nie kupiłam nikomu prezentu już od dawna, ale
mogę spróbować pomóc. Dla kogo to? Dla Dakoty? Może możesz jej kupić coś
związanego z tańcem, na przykład matę do jogi albo coś.
Nie wiedziałem nawet, że Dakota lubi jogę. To dziwne, że Nora wie o niej
rzeczy, których ja nie wiem.
– To nie dla Dakoty, tylko dla jednej znajomej dziewczyny.
Ups, to zabrzmiało dziwacznie. Może powinienem wyjaśnić, że to dla
siedemnastolatki, więc nie kogoś… nie, zaraz, to brzmi jeszcze gorzej. I czy byłoby
jeszcze gorzej, gdybym teraz się wycofał i zaczął tłumaczyć, że to dla sąsiadki,
jakbym się spodziewał, że Norę to obejdzie, jakbym jakoś podrywał Norę czy coś?
Ech, nie rozumiem tych rzeczy.
– Okej?
Nora wygląda na zdziwioną, ale nie komentuje mojego wyraźnego
dyskomfortu.
– A co lubi?
Nora wraca do odkładania jedzenia, a ja zastanawiam się, czy powinienem
jej pomóc. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, gdzie się kładzie te rzeczy ani jak
zamierza zrobić posiłek z puszki migdałów i torby brukselki.
Do dziś prześladują mnie wspomnienia tego, jak zmuszano mnie do jedzenia
brukselki, kiedy byłem dzieckiem.
Zastanawiam się, czy Nora w jakiś sposób sprawia, że jest smaczniejsza.
– Nie jestem pewien. Wiem, że dużo się uczy i że nie lubi kwiatów.
– Mądra dziewczyna. Ja też nie cierpię kwiatów. Z początku są takie piękne,
ale zaraz potem jesteś zmuszony patrzeć, jak więdną i marnieją, a potem musisz po
prostu je wyrzucić, robi się bałagan. Totalna strata czasu. Tak jak związki.
Mówi tak beznamiętnym głosem, że nie potrafię poznać, czy żartuje, czy nie.
Próbuję bronić miłości, mimo że nie znajduję się w sytuacji sprzyjającej,
żeby to zrobić.
– Nie wszystkie związki takie są. Nora ściąga plastikową folię z brokuła i widzę, że patrzy wszędzie, tylko nie
na mnie.
– Od jak dawna ją znasz? Co jeszcze o niej wiesz?
– Tak naprawdę to nic. – Wzruszam ramionami.
Nora bierze trochę brokułów do zlewu i odkręca wodę.
– Nic więcej? – pyta. – To dlaczego chcesz jej kupić prezent? Jesteście
bliskimi przyjaciółmi?
Mam poczucie, że próbuje nie być wścibska, ale zacząłem o tym wszystkim
mówić strasznie niezręcznie. A skoro dała mi już dobrą okazję, żeby wyjaśnić,
mówię:
– Pracuje na dole w sklepie na rogu. Nie powiedziałbym, że się przyjaźnimy,
ale jutro ma urodziny, a nie sądzę, że kogokolwiek to obchodzi.
Nora się odwraca ze swojego miejsca przy zlewie, a woda z brokułów
zaczyna kapać na podłogę.
– Zaraz, co?
Wzruszam ramionami, niepewny, co oznacza jej ton.
– Tak, to okropne. Kończy siedemnaście lat i cały czas tylko pracuje. I się
uczy. Bez przerwy się uczy.
Nora podnosi rękę, nie przejmując się mokrym brokułem.
– Robisz coś dla dziewczyny z dołu? Tej, która zawsze ma opaski na głowie?
Kiwam głową. Nora dłuższą chwilę patrzy mi w oczy. Przygryza dolną
wargę, a ja muszę odwrócić wzrok. Jej gęste brwi znów się zbiegają, a policzki
płoną. Ma na sobie mocniejszy makijaż niż zazwyczaj, ale wygląda dobrze.
Przypomina mi kobiety z tych filmów, które Tessa wciąż ogląda na
YouTube. Zawsze mówi, że spróbuje odtworzyć sposób, w jaki nakładają makijaż,
ale kiedy już jest po wszystkim, kosmetyki zazwyczaj lądują w śmietniku, a jej
oczy są napuchnięte od łez, a nie otoczone kolorowymi cieniami.
– Jesteś niesamowity, Landonie Gibsonie – mówi Nora, a ja się czerwienię.
Odwracam się odrobinę, udając, że chce mi się pić, i otwieram lodówkę,
żeby wziąć gatorade’a.
Nie mówię nic więcej. Nie mam pojęcia, co powiedzieć, a wiem, że jeśli
będę tu dłużej tak stał, w jakiś sposób zrobię z siebie idiotę. Zrobiłem dziś już
wystarczająco dużo jak na jeden dzień, a nie chcę wypłoszyć Nory z mieszkania.
Tessa potrzebuje wokół siebie tak wielu przyjaciół, jak to tylko możliwe, a Nora
wydaje się dobrą przyjaciółką.
– Pójdę skończyć pracę zaliczeniową.
Tę, którą już napisałem.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, będę w swoim pokoju – mówię,
wkładając ręce do kieszeni dresów.
Nora kiwa głową i odwraca się do zlewu, żeby jeszcze raz umyć brokuły.
Kiedy wchodzę do pokoju, zamykam drzwi i opieram się o nie plecami.
Czuję na skórze zimno drewna. Jestem wyczerpany. Dziś był cholernie zły
dzień i cieszę się, że się skończył.
Nie przejmuję się otwieraniem podręcznika, by choćby udać, że się uczę. Nie
przejmuję się nawet tym, żeby włączyć światło. Kładę się tylko na łóżku
i zamykam oczy. Poruszam się przez chwilę, próbując siłą woli zmusić sen, żeby
do mnie przyszedł, ale w moim umyśle wciąż krąży Dakota.
A teraz i Nora. Jest w mojej kuchni, a ja muszę trzymać ją na dystans,
chociaż nie jestem pewien, czy tego chcę.

Nothing more Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz