Rozdział dziesiąty

159 1 0
                                    

Kiedy wchodzę do Grindu, Posey stoi za ladą i przesypuje lód z wiadra do
pojemnika. Jane, najstarsza pracownica sklepu, która czasem, lekko zażenowanym
głosem, lubi się nazywać „emerytką”, czyści poplamione drewniane podłogi. Kiedy
zanurza mop w wiadrze, przelewa się woda z pianą. Mała dziewczynka siedząca
przy stoliku z tyłu wstaje i podchodzi, by popatrzeć na Jane, która wyciera kałużę
chłonnym mopem. Rozglądam się po innych stolikach, szukając jej rodziców, ale
nie ma prawie nikogo. Z dziesięciu stolików tylko dwa są zajęte. Widzę tylko dwie
dziewczyny, których laptopy i podręczniki zapełniają cały blat, oraz gościa
z czterema pustymi filiżankami po espresso.
Posey mnie zauważa i wita niemym uśmiechem.
Dziewczynka, mająca na oko ze cztery lata, siada na podłodze i wyciąga coś
z kieszeni. To mały czerwony samochodzik – kiedy przejeżdża nim po kałuży,
widzę, jak jej wzrok się rozpromienia. Jane coś do niej mówi, ale nie słyszę co.
– Lila, proszę, nie rób tak.
Posey podnosi ladę i wychodzi na salę. Podchodzi do dziewczynki i schyla
się do niej.
Dziewczynka łapie czerwony samochodzik, zanim Posey udaje się go dosięgnąć. Przytula go do klatki piersiowej i z furią potrząsa głową.
– Chcem autko! – wykrzykuje cienkim głosikiem.
Posey obejmuje dłonią policzek małej. Gładzi kciukiem jej skórę,
przekształcając jej panikę w poczucie komfortu. Dziewczynka musi być oswojona
z Posey.
Oczywiście, to jej siostra. Ta dziewczynka o brązowych włosach musi być
siostrą, o której Posey kilkakrotnie wspominała.
– Możesz zatrzymać samochód, ale proszę, nie wkładaj go do wody.
Głos Posey zmienia się, kiedy mówi do dziewczynki. Łagodnieje.
– Dobrze?
Posey stuka dziewczynkę palcem w nosek, a mała chichocze. Urocza.
– Dobze.
Jej głosik jest jeszcze bardziej uroczy.
Idę w ich kierunku i siadam przy pobliskim stoliku. Jane kończy, wykonując
ostatni ruch mopem, i wita się ze mną, a później idzie na zaplecze skończyć
inwentaryzację. Posey rozgląda się, żeby ocenić, ile ludzi jest w kawiarni,
uprzejmie pyta gości z dwóch stolików, czy czegoś nie potrzebują, a później
podchodzi do mnie i dziewczynki.
– Proszę, nie mów Jacobowi, że przyprowadziłam ją ze sobą do pracy –
mówi, siadając na krześle naprzeciwko mnie. – Nigdy bym tego nie zrobił – zapewniam ją z uśmiechem.
Jacob potrafi być nieprzyjemny. Jest troszeczkę za młody na bycie
menedżerem, poza tym to gość, który, jeśli dać mu choćby odrobinę władzy,
zachłyśnie się nią. Zachowuje się trochę zbyt apodyktycznie i trochę zbyt
dupkowato.
– Babcia musiała coś załatwić, a ja nie mogłam dziś nie przyjść – nerwowo
usprawiedliwia się Posey.
– Cóż, to miałaś szczęście, możesz spędzić cały dzień z siostrą.
Posey się uśmiecha, potakując, z wyrazem ulgi malującym się na twarzy.
Mała Lila nie odwraca się na dźwięk mojego głosu. Dzwonek przy drzwiach
sygnalizuje Posey, że wszedł kolejny klient. Dziewczyna spogląda na Lilę, a ja
kiwam głową, pokazując, że posiedzę z małą. Posey wraca za ladę i wita dwóch
mężczyzn w garniturach, a ja odwracam się, żeby patrzeć na bawiącą się
dziewczynkę. W ogóle nie zwraca na mnie uwagi. Samochód ją fascynuje – jest
strasznie urocza, gdy tak jeździ małym camaro po nierównej podłodze. Raczkuje za
nim, chociaż jest już dostatecznie duża, żeby chodzić. Jej adidaski świecą się, kiedy
palce u nóg dotykają podłogi. Zaciska dłonie na karoserii samochodu, odwraca go
i kręci nim do góry nogami, wciąż się uśmiechając.
– Masz strasznie fajne autko – mówię jej.
Nie spogląda na mnie, ale mówi:
– Autko.
Posey zerka na mnie, nalewając mleko sojowe z kartonu do blendera.
Uśmiecham się do niej, a ona rozluźnia ramiona. Układa usta w skromny uśmiech
i wraca do pracy. Jej paznokcie pomalowane są ciemnym lakierem i ozdobione
żółtymi kropeczkami. Patrzę na jej dłonie, kiedy nalewa zrobioną wcześniej zieloną
herbatę z dzbanka do kubka pełnego mleka sojowego i lodu. Blenduje mieszaninę,
kołysząc głową do przodu i do tyłu w rytm wydobywającej się z naszych
głośników piosenki Coldplay. Oglądam się na dziewczynkę, która z uwielbieniem
patrzy na swoje małe plastikowe camaro.
– Bziuuum – mówi cicho Lila.
Podnosi samochodzik do góry i spogląda za nim w dal.
Siedzę cicho, dopóki klienci nie wychodzą. Posey wyciera butelki syropu
mokrą szmatką. Osiem z dziesięciu stolików jest brudnych. Podchodzę do strefy
odpadków i biorę pojemnik na brudne naczynia z szafki przy śmietniku. Lila wciąż
mówi „autko” i „bziuuum”, kiedy zaczynam przecierać pierwszy stolik. Trzy
dolary napiwku.
Nie najgorzej. Zdziwilibyście się, jak wielu klientów zostawia bałagan na
stoliku, nie uznając za stosowne zostawić napiwku dla osoby sprzątającej. Nie
jestem pewien, czy to niegrzeczność, czy po prostu ignorancja. Jak w przypadku
kierowców Ubera: przyjmujemy, że dostają cały napiwek, pobierany automatycznie, ale słyszałem, że tak nie jest. Nawet jeśli zaznaczysz piętnaście
procent, oni tak naprawdę nie widzą tych pieniędzy, więc – jak powiedział mi jeden
gość ze studiów – powinno się dawać im napiwki w gotówce. Z drugiej strony ten
gość twierdził, że pochodzi z Francji, a miał wyraźnie niemiecki akcent, więc
pewnie jest duże prawdopodobieństwo, że kłamał…
Tak czy inaczej, bariści powinni dostawać znacznie większe napiwki, niż
dostają. Koniec ogłoszenia parafialnego. Sprzątam dalej.
Na następnym stoliku jest kupka cukru z przynajmniej czterech paczek.
Jestem pod wrażeniem, widząc, że puste paczuszki zostały poskładane tak, by
wyglądały jak maleńkie ludziki. W samym środku cukrowej górki tkwi wykałaczka
z zamocowanym kawałkiem serwetki, udającym flagę. Próbuję sobie przypomnieć,
jak wyglądał facet, który tu siedział. W sumie myślę, że to była dziewczyna. Albo
kobieta. Nie przyjrzałem się jej dokładnie, ale kimkolwiek jest, to z pewnością
ważna persona w branży miniaturowych rzeźb z cukru.
– Lila! – wołam, próbując zwrócić na siebie uwagę małej.
Podnosi wzrok, ale nie porusza się – leży teraz płasko na podłodze.
– Chcesz tu przyjść zobaczyć ludzika? Jest naprawdę fajny.
Wskazuję na górkę z cukru i przyglądam się sztucznemu mieczowi w dłoni
jednej z miniaturowych postaci.
Z jej ust dobiega stanowcze „nie”, a ja kiwam głową, nie całkiem
zaskoczony, a później spłaszczam górkę ścierką. Na przemian sprzątam pozostałe
stoliki i pilnuję Lili. Kiedy kończę ścierać przedostatni stolik, zza lady wychodzi
Posey i staje naprzeciwko mnie.
– Nie musiałeś tego robić – mówi.
Ledwo widzę brąz jej oczu – są tak bardzo nabiegłe krwią.
– Masz wolne.
– Wszystko w porządku? – pytam.
Rozgląda się po kawiarni i kiwa głową, a później, wzdychając, siada przy
stoliku najbliżej siostry.
Wzrusza ramionami.
– Po prostu jestem zmęczona. Praca, szkoła, takie tam.
Wciąż dziarsko się uśmiecha mimo swoich słów. Nie lubi narzekać. Widzę
to, chociaż ma powody, żeby przynajmniej chcieć wyrzucić z siebie to, co jej ciąży.
– Jeśli chcesz, żebym wziął za ciebie kilka zmian, daj mi znać. Chętnie ci
pomogę, a mam trochę wolnego czasu w tym semestrze.
Tak naprawdę nie mam tak dużo wolnego czasu, ale chciałbym pomóc, jeśli
będę mógł. Ona najwyraźniej ma więcej na głowie niż ja.
Posey potrząsa głową, a jej policzki się czerwienią. Jasnorude kosmyki
wychodzą spod czarnej gumki, za słabej, żeby utrzymać jej wszystkie włosy.
W świetle wydają się jaśniejsze, jakby pofarbowała je na rudo. Jej cera nie zdradza żadnych jej sekretów.
– Potrzebuję wyrobić te zmiany. Ale jeśli znasz kogoś, kto produkuje bańki,
w których można zamknąć czteroletnie diabełki na czas, kiedy pracuję, daj mi znać.
Uśmiecham się do niej i spoglądam na Lilę, która wciąż leży na podłodze.
– Ma autyzm – mówi Posey.
Gdzieś w moje głowie te puzzle zdążyły się złożyć w ciągu kilku minut od
czasu, kiedy ją poznałem.
– Nie jesteśmy jeszcze pewni, jak poważny. Uczy się teraz mówić. – Robi
krótką pauzę. – Jako czterolatka.
– Cóż, czasem to nie jest takie złe.
Delikatnie trącam ją ramieniem, próbując odnaleźć odrobinę humoru
w czymś tak przerażającym. Ona rozkrzyżowuje ramiona, rozluźniając się, a na jej
twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
– To prawda.
Przyciska palce do ust.
Posey pochyla się, zbliżając się do siostry, i kładzie dłonie na kolanach. Nie
słyszę, co mówi, ale widzę, że uszczęśliwia to Lilę.
Sprawdzam czas – zbliża się szósta. Jeśli mam wyjść z Norą i jej znajomymi,
muszę wrócić do mieszkania i wziąć prysznic. Nie denerwuję się szczególnie, po
prostu nie wiem, co ona o mnie myśli. Czy często całuje ludzi bez powodu? Jeśli
tak, to w porządku, ale chciałbym mieć jakieś pojęcie co do tego, co czuje albo jak
się zachowuje na randce. Już wcześniej ze mną flirtowała – cóż, biorę to za
flirtowanie, ale jak na razie nie dała mi żadnej wskazówki ani ostrzeżenia, że
chciała mnie pocałować, jak dziś rano. Była taka pewna siebie, kiedy zbliżyła się
do mnie, przycisnęła do mnie swoje ciało i zaczęła gładzić moją klatkę piersiową
dłońmi. Wspomnienie smaku jej języka sprawia, że kutas mnie boli. Muszę coś
z tym zrobić – tym razem nie zerwę zasłonki z prysznica, nie spadnę na tyłek, nie
przetnę twarzy i nie obiję kolana. Bezpieczny seks: pozostanę bezpiecznie
w swoim łóżku. Z zamkniętymi drzwiami. Przystawię nawet do nich komodę.
Spoglądam na Posey, która znów siedzi przy stoliku. Ma telefon przy uchu
i marszczy brwi. Patrzę, jak potrząsa głową i mamrocze coś do słuchawki, a potem
się rozłącza. Chcę być wścibski i spytać, czy wszystko w porządku, ale
jednocześnie nie chcę wchodzić z butami w jej życie, jeśli tego nie chce.
– Pomóc ci jakoś, zanim pójdę? – pytam, idąc za bar, by sprawdzić
harmonogram i zrobić espresso.
Podwójne espresso. Zastanawiam się nad potrójnym, ale to może nie być
najlepszy pomysł.
Zmiana Posey pewnie niedługo się skończy. Potrząsa głową – dziękuje mi,
ale mówi, że wszystko w porządku. Macham na pożegnanie ręką Lili i Posey,
a potem wołam do Jane, wystarczająco głośno, żeby słyszała mnie z zaplecza.

Nothing more Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz