Rozdział czternasty

225 2 0
                                    

Kiedy wychodzę z baru, Dakota stoi na chodniku i podnosi dłoń, chcąc
wezwać taksówkę. Podbiegam do niej i ściągam jej uniesioną rękę w dół.
– Nie dotykaj mnie – warczy, a z jej ust w chłodnym jesiennym powietrzu
wydobywa się chmura pary.
Opuszczam dłoń i staję przed nią. Nie podnosi już rąk, tylko splata je na
piersi, jakby chciała się chronić.
Od razu zaczynam się tłumaczyć. A przynajmniej próbuję.
– To nie tak, jak myślisz – mówię pospiesznie.
Dakota odwraca się ode mnie. Nie pozwoli mi się wytłumaczyć. Nigdy nie pozwalała.
Delikatnie łapię ją za ramię, ale wyrywa mi się całym ciałem, jakbym ją
sparzył. Ignoruję osądzające mnie zerknięcia ludzi przechodzących obok i staję przed nią.
– Gówno prawda! – krzyczy. – Żartujesz sobie, Landon?
Dobiegający z jej ust zapach alkoholu i to, z jakim trudem jej nabiegłe krwią
oczy łapią ostrość, mówią mi, że wypiła już kilka głębszych. Od kiedy ona tak pije?
Albo w ogóle?
W mojej głowie znów ma szesnaście lat, a jej kręcone włosy są ściągnięte
w kok. Ma na sobie spodenki treningowe i podkolanówki z czerwonym paskiem na
górze – siedzi ze skrzyżowanymi nogami na łóżku. Przeglądamy aplikacje do
college’u, jedząc pizzę. Jej dom wyjątkowo jest cichy. Taty nie ma. Carter wyszedł
z Jules’em. Dakota mówi o tym, że nigdy się nie upiła, chociaż by chciała.
Jej pierwszy eksperyment nie zadziałał tak, jak się spodziewała – alkohol nie
smakuje tak dobrze, jak się wydaje, kiedy ogląda się postaci z Plotkary. Dziesięć
minut i trzy hausty czterdziestoprocentowej wódki później przytulała się do toalety,
a ja trzymałem jej włosy – przyrzekała nigdy więcej nie pić. Przed włożeniem
butelki z powrotem do przepełnionego zamrażalnika jej taty wylałem połowę
i dodałem wody, myśląc naiwnie, że może jeśli alkohol będzie rozcieńczony, jego
charakter złagodnieje.
Wódka jednak najwyraźniej nie zamarza – w przeciwieństwie do wody.
I następnego ranka przez mój błąd Carter przyszedł do szkoły z podbitym okiem
i posiniaczoną klatką piersiową.
Nigdy więcej nie popełniłem tego błędu.
– To przyjaciółka Tessy – mówię. – Ledwo co ją znam. Wiem, jak to
wygląda…
Dakota przerywa mi, nie patrząc na mnie, nawet kiedy mówi:
– Gada o tobie już od kilku tygodni! Jej podniesiony głos urywa się na końcu jak trzaśnięcie z bicza.
– Jest taaaaki słoooodki – mruczy, przedrzeźniając zmysłowy kobiecy głos.
Przechodnie gapią się na nas, kiedy próbuję ją uspokoić. Jakiś facet
w zimowej czapce częstuje mnie spojrzeniem mówiącym „uratowałbym cię,
gdybym mógł, bracie”, przechodząc ze swoją dziewczyną. Ze swoją cichą
dziewczyną, która nie wydaje się go nienawidzić. Szczęściarz.
Próbuję się bronić, ale tylko bełkoczę:
– Nie wiem, co mówiła, ale nie…
Dakota podnosi dłoń przed moją twarzą, machając, żebym się zamknął. Jej
sukienka uniosła się na biodrach, pokazując linię rajstop, które ma pod spodem. Im
więcej się porusza, chodząc tam i z powrotem po chodniku, tym wyżej unosi się
sukienka. Nie zauważa tego nawet, wciąż gotując się w swojej wściekłości.
Po kilku sekundach chodzenia w tę i we w tę odwraca się do mnie, a jej oczy
błyskają – chyba sobie coś przypomniała.
– O mój Boże! Ona cię pocałowała! Powiedziała nam!
Robi kilka kroków po chodniku i zderza się ramionami z mężczyzną
wyprowadzającym na spacer bernardyna.
– To właśnie o tobie mówiła! To przez cały ten jebany czas byłeś ty.
Jezu, czy Nora opowiadała każde nasze spotkanie Dakocie akcja po akcji?
Dakota znów podnosi rękę, żeby wezwać taksówkę.
– Ręce przy sobie! – ostrzega, kiedy dotykam jej łokcia, żeby pomóc jej
utrzymać równowagę.
Nie powiedziałem nic i wiem, że muszę podejść do tego ostrożnie. Nie
spodziewałem się, żeby opowiadały sobie o mnie historie. Nie sądziłem, że
podobam się Norze na tyle, żeby w ogóle wspominała o mnie swoim znajomym,
a jeśli już przyszłoby mi to do głowy, nigdy bym nie pomyślał, że Dakota jest jedną
z jej współlokatorek.
– Jadę z tobą. Ile wypiłaś? – pytam.
Spogląda na mnie, jakby chciała zionąć ogniem. Jej oczy są tak
zaczerwienione, że prawie płoną. Nie dostaję odpowiedzi. Nie żebym się jej
spodziewał.
W związku z tym, że zwykłe taksówki dość rzadko jeżdżą w tej części
Brooklynu, mówię:
– Zamówię ubera. Każę kierowcy odstawić cię do domu – i sięgam do
kieszeni po telefon.
Nie powstrzymuje mnie, co biorę za dobry znak.
Postanawiam trzymać gębę na kłódkę podczas oczekiwania na samochód.
Dakota nie będzie się zachowywać rozsądnie, dopóki nie uda nam się oddalić od
tłumu. To wszystko wielkie nieporozumienie i potrzebuję z nią czasu sam na sam
i odrobiny ciszy, żeby móc wszystko wytłumaczyć. Po trzech minutach kompletnej ciszy do krawężnika podjeżdża niebieskim
priusem Daniel z pięciogwiazdkowym ratingiem, a ja kładę Dakocie ręce na
ramionach, żeby poprowadzić ją do samochodu. Wykręca się od moich dłoni
i chwiejnym krokiem schodzi z chodnika, żeby iść do drugich drzwi. Jednocześnie
przejeżdża samochód, więc podbiegam do niej, pociągam za rękę, żeby pod niego
nie wpadła, i prowadzę do ubera. Jęczy, mruczy coś o tym, żebym jej nie dotykał,
a ja idę na drugą stronę priusa i wsiadam.
To będzie długa noc. Wpisuję do apki mój adres, bo jestem pewien, że nie
będzie chciała się widzieć z Norą, chociaż jestem prawie pewien, że i za to się na
mnie wkurzy.
– Jak się dziś bawicie? – pyta Daniel.
Dakota go ignoruje, podpiera policzek dłonią i opiera się o okno.
– Dobrze – kłamię.
Nie muszę go wciągać w ten bajzel – wydaje się miłym facetem, a jego
samochód pachnie karmelem.
– Dobrze to słyszeć, na zewnątrz robi się zimno. Z tyłu jest kilka butelek
wody, jeśli macie ochotę. Są też ładowarki do telefonów – oferuje.
Teraz widzę, dlaczego wszyscy dają mu pięć gwiazdek.
Spoglądam na Dakotę, myśląc, że może chcieć się napić wody, ale nie
wydaje się w tej chwili zainteresowana czymkolwiek.
– Niczego nam nie potrzeba… ale dziękujemy – odpowiadam.
Nasz kierowca patrzy w lusterko wsteczne i wydaje się rozumieć, co chcę
powiedzieć. Delikatnie pogłaśnia muzykę i jedzie przez resztę drogi w ciszy.
Dostanie ode mnie piątkę.
– Gdzie każesz mu nas zawieźć? – Dakota w końcu postanawia się do mnie
odezwać po kilku minutach jazdy. Wyglądam przez okno. Jesteśmy mniej więcej
w połowie drogi do mojego mieszkania, właśnie minęliśmy Grind.
– Do mnie. Nie wiem nawet, gdzie mieszkasz – przypominam jej.
Nie wiem tego, ponieważ prawie się ze mną nie kontaktowała od czasu,
kiedy się tu przeprowadziliśmy, a już z całą pewnością nigdy mnie nie zaprosiła do
siebie. Czy naprawdę ma prawo być aż tak wściekła o to, że spotykam się z Norą –
jeśli w ogóle można nazwać to, co się dzieje, „spotykaniem się” z nią? Mimo że
wydaje mi się, że Dakota zachowuje się całkowicie irracjonalnie, zastanawiam się,
czy przypadkiem nie zasłużyłem na lodowate milczenie.
Prycha, ale mi się nie sprzeciwia. Pewnie dlatego, że miałem rację i nie chce
widzieć się z Norą albo pozostałymi współlokatorkami, które widziały całą
niezręczną wymianę zdań w barze. Mam wrażenie, że ich sytuacja mieszkaniowa
przypomina ten dziwny rodzaj przyjazno-wrogich relacji, który kiedyś
wytłumaczyła mi Tessa, kiedy przez kilka dni bez przerwy oglądaliśmy Słodkie
kłamstewka. Tessa. Ech, po prostu ją tam zostawiłem. Wyciągam telefon i wysyłam
przepraszającego esemesa. Kiedy Dakota patrzy na mnie z ukosa, na pewno
zastanawiając się, czy piszę do Nory, mówię z zażenowaniem:
– Chciałem tylko dać Tessie znać, że wyjechałem…
Pięciogwiazdkowy Daniel staje przed moją kamienicą i rzuca mi ostatnie
współczujące spojrzenie, zanim wychodzę. Szybko wyciągam portfel i podaję mu
pięciodolarówkę. Dakota pospiesznie wysiada z samochodu i trzaska drzwiami,
kiedy wychodzę na chodnik.
– Pomogę ci.
Wyciągam rękę po wielką torebkę, z którą się mocuje.
Paski są zawinięte dookoła jej ramienia, tworząc kłębek brązowej skóry.
Wzrusza ramionami i stoi w miejscu, pozwalając mi sobie pomóc. Szybko
odplątuję paski, próbując nie dotykać Dakoty, a kiedy już sobie z tym radzę, niosę
za nią torebkę. Chyba nie chce tego robić, ale opiera się o mnie, kiedy idziemy do
drzwi mojej kamienicy. Mech pokrywający jej ceglane ściany wydaje się dziś
grubszy, bardziej duszący.
Dakota puszcza mnie i chwiejnym krokiem podchodzi do głównych drzwi.
Otwieram je, a ona wzdycha z ulgą, kiedy wchodzimy na ciepłą klatkę. W moim
budynku nie ma portiera ani ekskluzywnej ochrony, ale zawsze jest czysty, a na
klatce zazwyczaj pachnie chemikaliami. Nie jestem pewien, czy to dobrze, ale na
pewno to lepsze niż niektóre z opcji.
Kiedy idziemy w ciszy korytarzem, uświadamiam sobie, że nigdy wcześniej
tu nie była. Gdy przeprowadziłem się na Brooklyn, mieliśmy się spotkać na kolacji
u mnie, żeby pogadać o tym, co u nas, ale odwołała spotkanie na godzinę przed.
Zrobiłem czterodaniowy posiłek – oczywiście z pomocą Tessy. Przeszedłem chyba
przez wszystkie narożne sklepy na Brooklynie, szukając ulubionego napoju
Dakoty – niebieskiej waniliowej lemoniady w szklanej butelce – który wreszcie
znalazłem po godzinie. Powstrzymywałem się nawet od wypicia którejkolwiek
butelki z kupionego sześciopaku przed jej przyjazdem. No cóż, wypiłem dwie, ale
cztery zostawiłem dla niej.
Płaskie buty Dakoty piszczą w kontakcie z podłogą, a ja nie pamiętam, czy
kiedykolwiek droga do mojego mieszkania zajęła tak dużo czasu. Winda jedzie
w nieskończoność.
Kiedy wreszcie docieramy do moich drzwi i otwieram je, Dakota przepycha
się obok mnie i wchodzi. Kładę jej torebkę na stole i zrzucam buty. Robi kilka
kolejnych kroków, aż dochodzi do środka pokoju.
Salon wydaje się znacznie mniejszy, kiedy w nim jest. Jest jak piękna
burza – cała faluje ze złości, kiedy jej płuca wypełniają się powietrzem. Jej klatka
piersiowa unosi się, a potem opada nierównymi ruchami.
Robię krok w jej kierunku, prosto w oko cyklonu. Nie powinienem wiedzieć, jak do niej podchodzić. Nie powinienem pamiętać dokładnego sposobu na
rozmowę z nią, na uspokojenie jej.
Ale pamiętam.
Pamiętam, jak powoli do niej podejść i objąć ją w talii. Kiedy to robię, moje
ramiona układają się w tarczę ochronną, gotową, by osłonić ją przed wszystkim, co
tylko jej zagraża. W tym przypadku przede mną samym.
Moje palce powinny były zapomnieć, jak delikatnie unosić jej uparty
podbródek, by pozwolić mi spojrzeć jej w oczy. Ale nie zapomniały – nie mogłyby.
– Musimy o tym porozmawiać – szepczę w ciężkim powietrzu między nami.
Dakota bierze oddech i próbuje odwrócić ode mnie wzrok. Uginam kolana,
pochylając się, by zrównać twarz z jej twarzą. Znów się odwraca, a ja nie ustępuję,
dopóki mnie nie wysłucha.
– Poznałem Norę pewien czas temu, jeszcze w Waszyngtonie – zaczynam
wyjaśniać.
– W Waszyngtonie? Spotykaliście się od tak dawna? – Jej pytanie kończy się
czkawką, a ona wysuwa się z moich objęć.
Zastanawiam się, czy powinienem dać jej coś do picia. Nie sądzę, żeby to
była najlepsza chwila, ale kiedy ktoś nietrzeźwy dostaje czkawki, czasem oznacza
to, że zrobi mu się niedobrze, prawda?
Gdzie ja to w ogóle usłyszałem?
To jedna z tych chwil, kiedy żałuję, że nie wiem więcej o piciu i tym, jakie
ma skutki dla ciała. Dakota zahacza palcem u stopy o stosik leżących na podłodze
podręczników i potyka się, robiąc kilka niepewnych kroków w kierunku kanapy.
Lepiej dmuchać na zimne – przyniosę jej tę wodę.
Potrząsam głową.
– Nie, nie, nie. Przyszła do nas kilka razy, bo jej rodzice to sąsiedzi mamy
i Kena.
Wiem, że to brzmi jak kłamstwo, ale mówię prawdę.
– Prawie jej nie znam. Pomagała mamie przy pieczeniu, a teraz jest
przyjaciółką Tessy…
– Twojej mamie? Poznała twoją mamę? – krzyczy Dakota piskliwie.
Każde moje słowo to kolejna łopata ziemi w dole, w którym się zakopuję.
– Nie… to znaczy tak – wzdycham. – Jak już mówiłem, jej rodzice
mieszkają obok moich. Nie zapraszaliśmy jej na rodzinny obiad ani nic takiego.
Mam nadzieję, że coś w niej zaskoczy i zobaczy, że to nie to, co myśli.
Dakota się odwraca i rozgląda po salonie. Patrzę, jak podchodzi do kanapy
i siada po stronie drzwi. Ściągam kurtkę i wieszam ją na oparciu krzesła.
Wyciągam dłoń po kurtkę Dakoty, ale zauważam, że jej nie ma. Jak mogłem tego
nie zauważyć? Pamiętam, że patrzyłem na linię jej rajstop i zarys jej stanika
prześwitującego przez cienką bawełnę jej sukienki. Nie jestem przyzwyczajony do oglądania jej w takim stroju, w tak obcisłych ubraniach.
To moja wymówka dla bycia zboczeńcem, który nawet nie zauważył, że ona
nie ma na sobie kurtki? Nie przyszło mi nawet do głowy, żeby dać jej swoją… co
się ze mną dzieje?
Czekając na jej odpowiedź, podchodzę do termostatu i podkręcam
ogrzewanie. Przy odrobinie szczęścia zrobi się śpiąca. Wskakuję do kuchni
i nalewam nam po szklance wody.
Kiedy wracam, ona potrząsa głowa i wpatruje się we mnie nic niewidzącym
wzrokiem – widzę, że toczy wewnętrzną walkę.
– Z jakiegoś powodu ci wierzę, ale czy powinnam? To znaczy: tak szybko?
Tak po prostu?
Opiera brodę na łokciu i spogląda w drugi koniec pokoju.
– Nie sądziłam, że tak bardzo się przejmę tym, że się z kimś spotykasz –
przyznaje.
Jej słowa mnie zaskakują, a kiedy nad nimi myślę, coś się zmienia w moim
rozumowaniu. Chyba od początku tej prawie kłótni widziałem, że wkurza ją to, że
jestem z Norą, ale z jakiegoś powodu sądziłem, że bardziej złościło ją to, że
okłamałem ją w sprawie dzisiejszego wieczoru. To, że miałaby się czuć dziwnie,
widząc mnie z kimś innym – chociaż tak naprawdę z nikim nie jestem – nie było
pierwszą rzeczą, o której pomyślałem, zważywszy na wszystko, co się między
nami stało. To w końcu ona zerwała ze mną ponad sześć miesięcy temu i od
tamtego czasu poświęciła mi ledwie kilka chwil.
Coś we mnie chce nią potrząsnąć: Gdzie w tym logika?! Ale coś innego
przypomina mi, że jej uczucia muszą być w jakiś sposób uzasadnione. Próbuję
z całych sił spojrzeć na wszystko z jej perspektywy, zanim cokolwiek powiem,
ponieważ wiem, że jeśli powiem coś teraz, moje słowa zrobią więcej złego niż
dobrego. Zwłaszcza jeśli będę uwzględniał tylko własny punkt widzenia. Myślał
o samym sobie. Niezależnie od tego ja też jestem zły. Sądzi, że po sześciu
miesiącach może na mnie krzyczeć, bo spotykam się z kimś, z kim się nawet nie
spotykam? Chcę jej to powiedzieć, wytłumaczyć jej, że się myli, a ja mam rację,
i że też jestem wkurzony! Ale na tym właśnie polega problem z impulsem gniewu:
danie mu upustu spowodowałoby, że poczułbym się lepiej na kilka chwil, a potem
byłoby beznadziejnie. Złość rzadko daje rozwiązania, tylko tworzy kolejne
problemy. Jednak i tak coś we mnie chce coś powiedzieć. Zamiast tego biorę duży
łyk wody.
Znam gniew.
Ten rodzaj gniewu, który nie jest po prostu drobiazgiem pojawiającym się,
kiedy chłopak rzucony przez ciebie sześć miesięcy temu spędza czas z kimś innym.
Moje doświadczenie z gniewem to nie wkurzanie się, ponieważ sąsiad wjechał
w twój samochód. Gniew, który znam, przecina cię na wylot, gdy widzisz, jak twój najlepszy przyjaciel krwawi z rany tuż pod okiem, ponieważ jego tata usłyszał, jak
ktoś w barze szepcze, że jego syn odrobinę za długo patrzył na innego chłopaka.
Gniew, który znam, przenika cię i zmienia cię w lawę, która powoli płonąc,
spływa wzdłuż wzgórz i pokrywa miasto. Kiedy siniaki twojego przyjaciela mają
kształt pięści, a ty nie możesz zrobić nic, nie powodując dodatkowych zniszczeń.
Jeśli trawił cię tego rodzaju gniew, bardzo, bardzo trudno stracić nad sobą
panowanie z powodu drobiazgów. Nigdy nie byłem człowiekiem, który dolewa
oliwy do ognia. Byłem wodą gaszącą pożary i balsamem na poparzenia.
Małe problemy przychodzą i odchodzą, a ja zawsze za wszelką cenę
unikałem konfrontacji, ale czasem rzeczy stają się nie do zniesienia lub zbyt
poważne, by je ignorować. Beznadziejnie się kłócę – nie potrafiłbym, nawet gdyby
moje życie od tego zależało. Mama zawsze mówiła, że urodziłem się ze
szczególnym darem: ogromnymi zasobami empatii. I że łatwo sprawić, że stanie się
to wadą, a nie cnotą.
Nic nie mogę na to poradzić – nie potrafię znieść patrzenia na cierpienie
innych ludzi, nawet jeśli to, że nic nie mówię, sprawia cierpienie mnie.
Usiłuję zrozumieć gniew Dakoty, kiedy wreszcie przerywa ciszę.
– Nie mówię, że nie możesz się z nikim spotykać – zaczyna.
Siadam na podłokietniku po drugiej stronie kanapy.
– Tylko nie tak szybko. Nie jestem gotowa na to, żebyś się z kimś spotykał –
dodaje i upija długi łyk wody.
Szybko? Minęło sześć miesięcy.
Po wyrazie twarzy Dakoty widzę, że mówi całkowicie poważnie, i nie wiem,
czy powinienem jej to wypomnieć, czy po prostu poczekać, aż jej przejdzie. Jest
dość pijana i wiem, jak bardzo ostatnio się stresowała akademią i innymi sprawami.
Mam dość inteligencji, żeby wiedzieć, o które sprawy warto walczyć, a w wypadku
tej akurat nie mam wystarczająco silnych argumentów, żeby pozwolić jej urosnąć
do rozmiarów pełnoprawnej wojny.
To, o co mnie prosi, nie jest ani trochę fair, ale znów pozwoliłem sobie
wpaść w pasywną rolę. Ułatwiam jej życie… ale czy to naprawdę takie złe?
Rozmawiamy ze sobą. Nikt nie krzyczy. Nikt nie traci nad sobą panowania. Chcę,
żeby to trwało nadal. Jeśli już rozdaje na prawo i lewo sekrety, wezmę kilka.
– A kiedy będziesz gotowa, żebym zaczął się z kimś spotykać? – pytam
łagodnie.
Prostuje się i od razu przybiera defensywną pozę. Wiedziałem, że tak będzie.
Patrzę na nią, mówiąc oczami, że nie ma się co denerwować – po prostu
rozmawiamy. Nie zamierzam jej oceniać.
Jej ramiona się rozluźniają.
– Nie wiem. Tak naprawdę o tym nie myślałam. – Wzrusza ramionami. –
Uznałam, że zapomnienie o mnie trochę dłużej ci zajmie. – Zapomnienie o tobie? – pytam, martwiąc się o zdrowie psychiczne tej
kobiety.
Co mogło jej dać do zrozumienia, że mógłbym w ogóle o niej zapomnieć?
Pocałunek z Norą? Ta dziewczyna siedząca przede mną nie dała mi nawet wyboru,
zapomnieć o sobie czy nie.
Ale cholernie żałuję, że wie o pocałunku. Nie dlatego, że chcę go ukryć, ale
że o pewnych rzeczach lepiej nie wiedzieć. Wciąż siedzę daleko od niej,
zostawiając między nami dwa miejsca na kanapie.
– Nie zapomniałem o tobie – mówię spokojnie. – Ale nie dałaś mi za dużego
wyboru, Dakota. Prawie się do mnie nie odzywałaś od czasu przeprowadzki. To ty
ze mną zerwałaś, pamiętasz?
Spoglądam na nią. Wbija wzrok w podłogę.
– Chciałaś się skupić na sobie, kiedy się przeprowadzałaś, a ja to
rozumiałem. Pozwalałem ci na to, żebyś miała swoją przestrzeń, a ty nie zrobiłaś
niczego, żeby to zmienić. W ogóle nie szukałaś ze mną kontaktu. Ani razu do mnie
nie zadzwoniłaś jako pierwsza i nigdy nie odbierałaś mojego pierwszego telefonu.
A teraz traktujesz mnie jak czarny charakter, bo poszedłem z kimś na
niezobowiązującą randkę.
I tyle po ugryzieniu się w język i czekaniu, aż jej przejdzie.
Naprawdę nie chcę się z nią kłócić. Po prostu chcę się komunikować
szczerze i otwarcie.
Spogląda na mnie z wyrzutem.
– Więc to była randka.
To piekielnie frustrujące, że po wszystkim, co powiedziałem, ona
zapamiętała tylko tyle.
Próbuję znaleźć jakąś logikę w jej oskarżeniach, ale nie uda mi się tego
zrobić, bo nie wiem, co mówiła jej Nora. Całą noc powtarzałem raz po raz, że się
nie spotykamy, ale ona nie słuchała. A teraz chce, żebym postępował według tego
standardu niechodzenia na randki, o którym nigdy wcześniej nie mówiła.
Gdyby role były odwrócone, uwierzyłbym jej. Znam ją dość dobrze, żeby
wiedzieć, że nie okłamałaby mnie. Wszystko komplikuje. Dlaczego wszystko
komplikuje?
– Przestań mnie okłamywać.
Macha rękami w powietrzu, a metalowe bransoletki na jej nadgarstkach
obijają się o siebie.
– Rozumiem, Landon, jest piękna, starsza i przejmuje inicjatywę, a faceci
lubią tego typu sprawy. Tobie się to podoba, a ja znów zostałam zastąpiona.
Mogę albo tu siedzieć i wkurzać się na to, że wymyśla własne wyjaśnienia
wszystkiego, albo mogę ugryźć się w język i pamiętać, że jest pijana,
zdenerwowana i miała ostatnio dużo stresów. Z westchnieniem schodzę z podłokietnika kanapy i klękam na dywanie przed
nią. Podnoszę wzrok i spoglądam na jej stoicki wyraz twarzy.
– Nigdy bym nie skłamał w takiej sprawie. Mówię prawdę.
Chwytam jej dłonie, które opiera na udzie. Ma zimne ręce, a chłód sprawia,
że w mojej głowie pojawia się wspomnienie. Zostaję wrzucony z powrotem do
chwili, kiedy jako piętnastolatkowie całowaliśmy się na tyłach jej domu. Jej dłonie
były strasznie zimne i włożyła mi je pod koszulkę, żeby ogrzać je o mój brzuch.
Całowaliśmy się i całowaliśmy – nie mogliśmy przestać. Kiedy weszliśmy do
domu, byliśmy przemarznięci, ale zupełnie nas to nie obchodziło. Ani trochę.
– Mogę cię o coś spytać?
Jej głos jest miękki i sprawia, że coś się we mnie roztapia.
Jestem owinięty wokół jej palca. Przepadłem.
Zawsze tak było.
– Zawsze.
Dakota bierze głęboki oddech i wyciąga jedną dłoń spod moich, żeby
schować włosy za ucho. Odwracam jej drugą dłoń i zaczynam obrysowywać linie
na jej skórze i znajdującej się tam bliźnie. Instynktownie się krzywi, a ja czuję
pulsujący ból wspomnienia, które spowodowało jej reakcję.
– Tęsknisz za mną, Landon?
Jej dłonie są miękkie i lekkie.
Ta chwila wydaje się znajoma, a jednak obca. Jak to możliwe?
Czy za nią tęsknię?
Oczywiście, że tęsknię.
Tęskniłem za nią od czasu przeprowadzki do Waszyngtonu. Mówiłem jej,
jak bardzo za nią tęsknię, i pokazywałem jej to znacznie częściej, niż mogłem
liczyć na podobne wyznanie z jej strony. Przytulam się do niej mocniej i ściskam
jej dłonie swoimi, a później odwzajemniam jej pytanie:
– Czy ty tęskniłaś za mną?
Nie dając jej czasu na odpowiedź, ciągnę dalej:
– Muszę to wiedzieć, Dakota. Myślę, że to bardziej niż oczywiste, że za tobą
tęsknię. Że tęskniłem za tobą od czasu wyjazdu z Michigan. Tęskniłem za tobą
przed twoją wizytą w Waszyngtonie i po niej. Powiedziałbym, że moja
przeprowadzka na drugi koniec kraju, żeby z tobą być, pokazuje to dość dobitnie.
Wydaje się przez chwilę zastanawiać nad moimi słowami. Spogląda na mnie
przez sekundę, a potem patrzy w dal. Zegar na ścianie tyka, brzęcząc w panującej
w mieszkaniu ciszy.
Wreszcie otwiera usta i mówi:
– Ale czy tęskniłeś za mną? Czy tylko za ideą mnie, tym, jak bardzo jestem
dla ciebie znajoma? Bo były czasy, kiedy dosłownie czułam się, jakbym nie mogła
zrobić nic bez ciebie, i nienawidziłam tego. Chciałam sobie udowodnić, że potrafię sama sobie poradzić. Po śmierci Cartera trzymałam się ciebie, więc kiedy mnie
opuściłeś, zostałam z niczym. Byłeś moim bezpiecznym schronieniem, a kiedy się
wyprowadziłeś, zabrałeś bezpieczeństwo ze sobą. Ale kiedy później powiedziałeś,
że przeprowadzisz się ze mną do Nowego Jorku, poczułam, że będę uwięziona
w tym bezpieczeństwie, które przy tobie czuję. Że będę już na zawsze dzieckiem.
Nie będę miała szans przeżyć przygody, nie wydarzy się zupełnie nic
niespodziewanego, dopóki będziesz obok, żeby mnie ratować.
Jej słowa palą, kiedy je przetrawiam. Uderzają w najbardziej
zakompleksioną cząstkę mnie, w głosik w mojej głowie, który martwi się, co inni
pomyślą. Nie chcę być po prostu miłym gościem. Byłem miłym gościem przez
dwadzieścia lat, nawet kiedy stawało się to wyjątkowo trudne, i wciąż nie mogę
zrozumieć, dlaczego kobiety wolą tragedię zamiast normalności.
Tylko dlatego, że mężczyzna nie rozkwasza komuś gęby za to, że podrywa
jego dziewczynę, nie znaczy, że ona go nie obchodzi. To, że nie strzeże jej
zazdrośnie ani się nie krzywi, kiedy rozmawia z jakimś innym przedstawicielem
rodzaju męskiego, nie oznacza, że jest niezainteresowany albo słaby. Znaczy to
tylko, że kontroluje swój temperament, że ma w sobie dość szacunku i dojrzałości,
żeby być funkcjonalnym członkiem społeczeństwa. Że rozumie, że każdy
potrzebuje przestrzeni i że każda kobieta potrzebuje szansy, by rozwinąć własną
niezależność.
Nigdy nie zrozumiem, dlaczego mili goście mają tak bardzo przechlapane.
Ale jeśli o tym pomyśleć, to mili goście zazwyczaj zostają mężami. Kobiety
przechodzą przez fazę prób i błędów z atrakcyjnymi złymi chłopcami, ale koniec
końców większość z nich chętnie zamieni motor na priusa.
To właśnie ja.
Ludzki odpowiednik priusa.
Dakota byłaby range roverem – solidnym i luksusowym, ale wciąż pięknym.
Nora byłaby teslą – opływową, nową i szybką. Jej krągłości są gładkie, ale
wyraźnie zaznaczone…
– Dopóki z tobą nie zerwałam… wtedy pojawiła się przygoda. Sama
musiałam sobie radzić z tym wielkim miastem i wszystkimi kłopotami, które ze
sobą niesie – ciągnie Dakota.
I co, do cholery, jest ze mną nie tak?
Jestem tu, kilka centymetrów od Dakoty, trzymając jej dłonie w swoich. Nie
powinienem myśleć o Norze. To najgorsza z możliwych chwil, żeby myśleć
o Norze – o tym, jak można się zatracić w jej oczach, i o tym, jak jej dolna warga
jest trochę bardziej wypukła niż górna.
I wtedy sobie to uświadamiam: myślenie o Norze jest znacznie mniej
skomplikowane niż próba zrozumienia logiki emocji Dakoty. Nie mam pojęcia, co
powiedzieć w tej chwili mojej byłej. Mówi mi, że zrobiłem dla niej za wiele, że w jakiś sposób uniemożliwiłem jej podjęcie się różnych rzeczy samodzielnie, a ja
za bardzo się boję ją wkurzyć, żeby wymyślić jakąś sensowną odpowiedź.
Z pewnością nie mogę jej zwrócić uwagi, że nie zamknąłem jej w żadnym pudełku.
To było bezpieczne miejsce, ale nigdy więzienie. Że nigdy celowo nie
ograniczałem jej wolności. Że zawsze chciałem tylko pomóc jej tak bardzo, jak to
tylko możliwe… jej i jej bratu Carterowi.
Dakota zmienia pozycję na kanapie i podkula nogi, wciąż trzymając moje
dłonie w oczekiwaniu na moją odpowiedź.
Mogę tylko powiedzieć prawdę, gniewając się tak mało, jak to możliwe.
– Nie możesz się spodziewać ode mnie przeprosin za to, że byłem dla ciebie
dobry.
Jej dłonie wciąż są w moich. Zabiera jedną z nich i znów zaczesuje włosy za
ucho, a później na mnie spogląda.
– Nie oczekuję tego. – Wzdycha i oblizuje usta, by je nawilżyć. – Mówię
tylko, że wtedy potrzebowałam przerwy od ciebie. Od nas.
Porusza naszymi połączonymi dłońmi w przód i w tył pomiędzy nami.
Wtedy? Mówi w czasie przeszłym, tak jakby nasze zerwanie było czymś,
co… zostawiamy w przeszłości? O czym zapominamy?
Podnoszę głowę, usiłując pochwycić jej wzrok.
– Co chcesz powiedzieć? Że już nie potrzebujesz przerwy?
Przygryza górnymi zębami dolną wargę, trawiąc moje pytanie.
Najdziwniejsze jest to, że nie wiem, jak się z tym czuję. Tydzień temu,
gdyby ta rozmowa rozegrała się w dokładnie taki sam sposób jak teraz, czułbym się
inaczej. Z mniejszą niechęcią analizowałbym przeszłość. Byłbym podekscytowany,
wdzięczny, szczęśliwy. Teraz po prostu czuję się dziwnie. Nie leży mi to tak, jak
powinno.
Dakota jeszcze nie odpowiedziała, a jej słowa już wydają się w jakiś sposób
sztywne i nienaturalne, kiedy rozgląda się po pokoju, a jej klatka piersiowa
wypełnia się zbyt dużą ilością powietrza, by mieścić dobre wieści.
– Mogę poprosić jeszcze trochę wody? – pyta, zachowując odpowiedź na
moje pytanie dla siebie.
Kiwam głową i wstaję, raz jeszcze spoglądając w jej oczy w nadziei na
odpowiedź. Połowa mojego mózgu mówi mi, że powinienem ponowić pytanie, że
powinienem się upewnić, że nie chce zmieniać statusu naszego związku. Czy tak
łatwo popadlibyśmy w stare schematy? Ile dni by minęło, zanim bez trudu
z powrotem padałaby w moje ramiona, zapominając o potrzebie niezależności
i przygody?
Biorę jej szklankę, a kiedy już jestem w kuchni, otwieram niewielką szufladę
obok lodówki, gdzie trzymamy środki przeciwbólowe. Jeśli jej czkawka i niepewny
chód wskazują, jak bardzo jest pijana, nie będzie się czuła za dobrze rano. Otwieram buteleczkę i wytrząsam na dłoń trzy tabletki, a później dopełniam jej
szklankę. W zlewie znajduje się forma do ciasta. Na blacie obok stoi misterny tort
z purpurowym lukrem i kwiatami, który zrobiły wcześniej Nora z Tessą.
Nora zostawiła swoje ślady w całym moim mieszkaniu.
Zastanawiam się, czy warto zjeść kawałek przed powrotem do salonu
i dalszą rozmową z Dakotą. Mógłbym też ukroić nam obojgu po jednym. Wątpię
jednak, żeby zjadła swój, w końcu trzyma ścisłą dietę. Unoszę narożnik plastikowej
folii i zanurzam palec w polewie.
Dakota wchodzi do kuchni właśnie w chwili, kiedy wsadzam palec w usta.
Cholera.
– Serio, Landon?
Koniuszki jej ust unoszą się w uśmiechu, a ja opieram się o blat, stojąc
naprzeciwko niej. Spogląda na tort, a potem na mnie. Mogę tylko wzruszyć
ramionami i się uśmiechnąć.
Biorę szklankę wody i wyciągam ją w jej kierunku. Przez chwilę się jej
przygląda – jestem pewien, że zastanawia się, co mogłaby powiedzieć. Przyciska
usta do krawędzi szklanki, a ja wracam do pysznego ciasta.
– Zawsze miałeś słabość do słodyczy. – Jej głos jest ciepły i smakowity jak
polewa na moim języku. – Nie potrafiłeś im się oprzeć
– Było wiele rzeczy, którym nigdy nie potrafiłem się oprzeć.
Spoglądam na Dakotę, a ona wbija wzrok w swoje nagie stopy.
Odrywam palcami narożny kawałeczek ciasta. Odłamuje się kilka
okruszków, a grudka polewy opada na blat. Spoglądam na Dakotę i próbuję
przenieść rozmowę na weselsze tory.
– Przynajmniej teraz trenuję – żartuję.
Byłem dość pulchnym dzieciakiem, zawsze odrobinę grubszym na brzuchu
niż pozostali. Winię za to ciasta mojej mamy i własne lenistwo, przez które nie
wychodziłem na zewnątrz się bawić. Pamiętam, że chciałem zostawać w domu –
w sensie niewychodzenia na dwór – w weekendy z mamą. Jadłem dużo słodyczy
i nie byłem tak aktywny, jak powinienem być w moim wieku, a kiedy lekarz zaczął
rozmawiać z moją mamą o mojej wadze, bardzo się zawstydziłem i w tamtej chwili
zrozumiałem, że już nigdy nie chcę usłyszeć podobnej wymiany zdań. Trochę
wstydziłem się poprosić ciocię Reese o pomoc, ale kiedy już to zrobiłem,
następnego dnia przyjechała z rowerem stacjonarnym w bagażniku i małymi
hantlami w rękach. Pamiętam, jak śmiałem się z jej różowo-żółtego stroju
treningowego w stylu lat osiemdziesiątych – miał nawet ocieplacze do rąk w tym
samym kolorze. Chociaż wyglądaliśmy absurdalnie, ćwicząc razem, wraz z ciocią
podreperowaliśmy swoje zdrowie. Mama też się do nas przyłączyła, raczej dla
zabawy, bo zawsze była w dobrej formie. Reese zawsze była trochę pulchniejsza
od mamy, ale ćwiczyła jak maszyna i oboje straciliśmy na wadze. Ciocia była zadowolona, że wreszcie udało jej się zmieścić w sukienkę, którą przez rok miała
na oku w jakimś drogim sklepie, a ja po prostu cieszyłem się, że nie mam już
dodatkowych kilogramów, których się wstydziłem.
Świetnie się czułem przez pewien czas, a Dakota zaczęła zauważać, że
pulchny sąsiad nie jest już taki pulchny. Problem w tym, że moja utrata wagi nie
wystarczyła moim rówieśnikom. Straciłem za dużo kilogramów i nie nabrałem
mięśni, więc zamiast przezywać mnie Lukrowanym Landonem, zaczęli wołać
Cienki Landon.
Najpierw byłem za gruby, a potem za chudy. Nic, co robiłem, nie
satysfakcjonowało tych znęcających się nade mną dupków. A kiedy tylko
przestałem chcieć ich zadowolić, moje życie stało się łatwiejsze.
– O czym myślisz? – pyta Dakota.
Czuję ciepło jej dłoni, kiedy obejmuje nią mój nadgarstek i opuszcza moją
rękę do boku. Jej ciało zbliża się do mojego i Dakota opiera głowę na mojej klatce
piersiowej. Upija kolejny łyk wody i kładzie szklankę na blacie.
Jeszcze nie odpowiedziałem, wiem o tym. Po prostu nie wiem, co
powiedzieć, poza spytaniem jej jeszcze raz, czy chce, żebyśmy do siebie wrócili.
Powinienem znów o tym wspomnieć czy poczekać i zobaczyć, w którą
stronę skieruje rozmowę?
Biorę łyk z mojej szklanki i postanawiam poczekać. Nie powinienem sobie
ufać, że uda mi się powstrzymać usta od powiedzenia czegoś głupiego. Nigdy nie
wiedziałem tak od razu, co powiedzieć i kiedy to powiedzieć. Nie jestem tym
fajnym facetem, który potrafi oprzeć się o blat i rzucić po prostu: „A może byśmy
się tak zeszli, uciekli w stronę zachodzącego słońca i żyli długo i szczęśliwie,
mała”.
Ech, nawet kiedy naśmiewam się z siebie w wyobraźni, wychodzi
beznadziejnie.
Nie wiem, jak utrzymać kontakt wzrokowy, kiedy tak bardzo denerwuję się
jej odpowiedzią. Po prostu jestem beznadziejny w byciu tym właściwym gościem.
Jasne, to jedna z tych rzeczy, za które mogę obwinić mojego ojca. Czekałem
cierpliwie na jedną z tych chwil, kiedy mógłbym zagrać kartą „kiepskiego ojca”
i obwinić go za to, że umarł zbyt wcześnie, żeby móc mnie nauczyć, jak być
mężczyzną. Ale nawet w chwili, gdy ta myśl przechodzi mi przez głowę, wiem, że
jest irracjonalna i nieprawdziwa. Mój brak asertywności nie był jego winą i wciąż
nie jest, ale chciałbym móc obwinić kogoś poza samym sobą.
Gdybym jako nastolatek miał w zasięgu ręki mężczyznę, który pogadałby ze
mną i wyjaśnił, jak rozmawiać z kobietami, wiedziałbym, co powiedzieć. To musi
być jego wina, że za dużo nad wszystkim myślę.
– Landon – szepcze Dakota łagodnie, jakby zaczęła coś postanawiać.
A ja po prostu tu stoję, zawiedziony sobą, nie mogąc przestać grać w grę w obwinianie.
– Dakota – odpowiadam, a ona odwraca policzek.
Delikatnie dociskam jej włosy, pieszcząc grube loki palcami. Spędziłem
w życiu całe godziny, może i dni, głaszcząc te włosy i uspokajając tę dziewczynę.
Włosy zawsze były jedną z tych rzeczy, które w niej najbardziej lubiłem. Chwyta
tył mojej koszuli, a ja prawie słyszę, jak wykrochmalony materiał pęka. Nigdy
więcej nie będę prasował koszul pod czujnym okiem Tessy. Tamtego dnia trochę
przesadziła z krochmalem w sprayu.
Dakota trzyma mnie mocniej, a ja się pochylam i całuję czubek jej głowy.
Wzdycha, przytulając się do mojej klatki piersiowej, a później mówi
łagodnie:
– Zrobiłam wielką scenę.
Pozostawiam jedną dłoń na blacie, żeby utrzymać równowagę, a drugą
obejmuję jej plecy.
– O Boże, co za wstyd. Oczywiście, że nie spotykasz się z Norą.
Moje ramię sztywnieje. Coś w jej tonie dziwnie mi brzmi. Czy przyjmuje, że
skoro przytulam ją w mojej kuchni, to nie mogę spotykać się z Norą, bo po prostu
nie robiłbym czegoś takiego? A może uważa to, że taki nerd jak ja mógłby się
spotykać z kimś takim jak Nora, za niemożliwe i niedorzeczne?
Tak czy inaczej, przypominam sobie, że nie powinienem się tym
przejmować. Nie spotykam się z Norą i jestem pewien, że ona tak naprawdę nie ma
żadnego zamiaru spotykać się ze mną. Takich gości jak ja połyka na śniadanie.
Muszę przestać o niej myśleć. Już przestałem.
Dakota unosi policzek z mojej klatki piersiowej na chwilę, która wystarcza,
żeby powiedzieć:
– Beznadziejnie się czuję.
– Bo wypiłaś za dużo czy bo zrobiłaś scenę? – dopytuję.
– Ech – jęczy w moją klatkę piersiową. – I jedno, i drugie?
Klepię ją po plecach. Widzę, że jest wyczerpana. Trzyma dłonie nad moimi
pośladkami, na wysokości paska dżinsów. Sięga w górę i wyciąga mi koszulę ze
spodni. Ma trochę zimne ręce. Kiedy jej palce krążą po mojej skórze, czuję
boleśnie znajomy dotyk, zmieszany z kokosowym zapachem jej włosów, i nagle
wraca moja obsesja.
Już tu byłem – zanurzony w jej zapachu, jej dotyku. Czuję, jak jej palce
naciskają na mój krzyż, i wtapiam się w jej ciało. Jestem tak bardzo
przyzwyczajony do tego. Do niej. To całkiem naturalne, że wpadam w te schematy.
Gdy mnie dotyka, widzę tylko ją.
– Chodźmy do twojego pokoju – mówi, kiedy jej usta dotykają moich.
Trzyma je tuż obok, muskając moje wargi. – Nikogo tu nie ma, prawda?
Tessa nieobecna. Zgadza się. Przez sekundę czuję uderzenie poczucia winy ze względu na to, że Tessy nie
ma, bo gdzieś ją zostawiłem. Ale kiedy Dakota znów mnie całuje, tym razem
głębiej, całe poczucie winy niknie w fali pożądania.
Wreszcie nie musimy się chować jak wtedy, gdy byliśmy jeszcze
dzieciakami. Nigdy tak naprawdę nie mogłem pieprzyć się z moją dziewczyną,
mając do dyspozycji prywatność pustego domu. Wszystkie nasze spotkania
przebiegały pod znakiem cichych pocałunków i tłumionych jęków, pospiesznych
ruchów dłoni i bezładnych języków. Nigdy nie mogłem powoli pożerać jej ciała
w sposób, o jakim marzyłem. Chcę pieścić językiem każdy centymetr jej
karmelowej skóry i spędzić więcej czasu tam, gdzie go najbardziej potrzebuje.
Chcę posmakować jej całej, usłyszeć każdy jej dźwięk.
Teraz, kiedy mam własne mieszkanie, mógłbym wziąć ją w moim łóżku
i robić wszystko, co chciałem od czasu, kiedy byliśmy nastolatkami. Pamiętam, jak
bardzo byłem zdumiony, kiedy pierwszy raz wzięła mojego kutasa do ust.
Wspominam, jak wiele razy chciała spróbować czegoś nowego. Wszystko to
wydawało się wtedy takie eksperymentalne, ekscytujące, z innego świata – a nasza
lista rzeczy, którą najbardziej lubiliśmy ze sobą robić, szybko stała się seksualna.
Przez pewien czas robiliśmy tylko to, tylko tego chcieliśmy.
Dłonie Dakoty przenoszą się na przednią część mojego ciała, krążą wokół
mojego pępka, a opuszki jej palców wsuwają się pod gumkę moich bokserek.
Rosnę pod wpływem jej dotyku i jestem już twardy – nie mogę nawet zacząć z tym
walczyć. To w końcu biologia. Nie dotykano mnie, poza tym pocałunkiem
i kilkoma dotknięciami Nory, od miesięcy. Dakota dowodzi, ze wciąż pamięta
moje ciało, kiedy pociera palcem wskazującym wrażliwą skórę nad moim biodrem.
Odskakuję od jej łaskotek, a ona się śmieje i przyciąga mnie bliżej.
Jest teraz w znacznie lepszym nastroju, ale ta sytuacja bardzo przypomina
przykrywanie szalejącego pożaru kocem. W końcu i tak wybuchnie na nowo.
W końcu, ale nie w tej chwili.

Nothing more Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz