Rozdział dwudziesty dziewiąty

152 3 0
                                    

Kiedy przechodzę przez drzwi w Grindzie, wpadam w sam środek tłumu.
O nie.
W kawiarni stoi długi ogonek ludzi, sięgający od witryny z wypiekami do
miejsca odbioru zamówień. Kobiety i mężczyźni ubrani w niezobowiązujące
biznesowe stroje stoją rozsiani po pomieszczeniu, gawędząc i popijając swoje
kofeinowe napoje. Rozglądam się po kolejce i zauważam kilka poirytowanych
twarzy na jej końcu. Natychmiast przechodzę przez tłum i idę za kontuar. Nie
marnuję czasu nawet na wzięcie fartucha. Aiden odbiera zamówienia – jego palce
szybko obsługują znajomą kasę, ale zazwyczaj blada twarz jest jasnoczerwona.
Podobnie jak szyja. Na plecach jego koszuli widać plamę od potu.
Cóż, cholera. Nie będzie do mnie szczególnie przyjaźnie nastawiony.
Kiedy staję za nim, podaje czarnowłosej kobiecie w czerwonym spodnium
resztę. Kobieta jest wyraźnie poirytowana – macha dłońmi gniewnie w przestrzeni
między nimi, chyba próbując zakomunikować swoją frustrację.
– Hej, jestem tu. Sorry, stary. Telefon mi padł, a budzik…
– Daruj sobie. – Aiden spogląda na mnie gniewnie. – Po prostu pomóż
zmniejszyć tę kolejkę – mówi cicho.
Chciałbym móc zawołać Hermionę, żeby zmieniła go we fretkę.
Tak czy inaczej, kiwam głową, w pewnym sensie rozumiejąc jego frustrację.
Ta kolejka to nie przelewki, a niekiedy ludzie są po prostu beznadziejni.
Draco – to znaczy Aiden – wykrzykuje do mnie zamówienie.
– Macchiato z dodatkową pianką!
Chwytam małą filiżankę i biorę się do pracy. Podgrzewając parą mleko,
spoglądam z powrotem na Aidena. Jest brudny – na froncie koszuli ma czarne fusy,
a na piersi mokrą plamę. Byłoby to znacznie zabawniejsze, gdyby nie było moją
winą. Gdybym dotarł tu na czas, i tak bylibyśmy przytłoczeni pracą, ale znacznie
łatwiej byłoby sobie poradzić z tym tłumem we dwóch.
Leję spienione mleko na ciemne espresso, a Aiden przekazuje mi kolejne
zamówienie. Ciągniemy to, dopóki kolejka nie zmniejszy się do trzech osób. Aiden
jest teraz spokojniejszy – znów się uśmiecha i przyjaźnie traktuje klientów. To dla mnie dobry znak.
Pomaga mi to nie myśleć o Norze, która pojawiła się w moim mieszkaniu,
i o tym, że jestem idiotą, bo nie wziąłem telefonu, żeby napisać do Tessy i upewnić
się, że wszystko w porządku. Mogłem przecież gdzieś tu go podłączyć.
Wszystkie stoliki wciąż są zajęte, a przynajmniej dwadzieścia osób stoi
z kawą w dłoniach. Zauważam, że wszyscy mają na sobie smycze, i przyjmuję, że
biorą udział w konferencji na temat sprzętu elektronicznego – takie wydarzenia odbywają się niedaleko co jakieś dwa miesiące. Zazwyczaj nie bywa u nas tak
wiele osób naraz, ale to dobre dla biznesu. To kolejna fajna rzecz w Nowym
Jorku – zawsze coś się dzieje.
Zaczynam uzupełniać pojemniki z ziarnami kawy i przecieram młynki,
podczas gdy Aiden zajmuje się stojakiem z dodatkami, uzupełniając śmietanki
i paczki z siedmioma rodzajami cukru, które oferujemy. Zanim przeprowadziłem
się do miasta, nigdy nie widziałem cukru sprasowanego w kostkę, jak na
kreskówkach z Królikiem Bugsem. Naprawdę myślałem, że to wymysł twórców
filmów animowanych.
W Saginaw od czasu do czasu słyszałem, jak klienci zamawiają to czy tamto
z mlekiem odtłuszczonym, co i tak wydawało się nadmierną komplikacją w małym
miasteczku w Michigan. Wraz z Dakotą przesiadywaliśmy w lokalnej kawiarni
całymi godzinami. Kiedy nudził nam się widok, zmienialiśmy stolik. Dostawaliśmy
haju od cukru i wracaliśmy do domu, trzymając się za ręce i marząc pod
gwiazdami.
Mój umysł wkracza na znajomą ścieżkę wspomnień i przypominam sobie,
kiedy pokłóciliśmy się z Dakotą w Starbucksie. Pamiętam, że jej włosy pachniały
kokosami, a nowy błyszczyk do ust się kleił. Goniłem ją po ulicy, a ona puściła się
sprintem, przypominając mi, że potrafi biegać szybciej niż ktokolwiek, kogo
znałem. Trener lekkoatletyki w naszej szkole również to wiedział – nie żeby
Dakota była zainteresowana sportem. Dla mojej przyjemności oglądała ze mną
mecze i zadawała miliony pytań po każdym gwizdku.
Chciała tańczyć. Zawsze to wiedziała. Zazdrościłem jej tej pewności. Dakota
odbiegała coraz dalej od Starbucksa, a ja ją goniłem jak zawsze.
Skręciła w przejście między budynkami i zgubiła mnie. Czułem się, jakbym
nie mógł oddychać, dopóki jej nie znalazłem. Było za ciemno, żeby biegała przez
tamtą część miasta. Znalazłem ją kilka minut później przed Łachą. Siedziała na
ziemi przy na wpół zniszczonym płocie, a za nią rozciągał się czarny las.
Płot z siatki miał wielkie dziury, a na zewnątrz było ciemno – po minucie
wreszcie znów mogłem oddychać. Dakota zbierała szare kamienie i wrzucała je do
dziury w asfalcie. Pamiętam, jak szczęśliwy byłem, kiedy wreszcie ją zobaczyłem.
Miała na sobie żółtą koszulkę z uśmiechniętą buźką i brokatowe sandały. Była na
mnie zła, ponieważ uznałem, że próba odnalezienia jej mamy to zły pomysł.
Yolanda Hunter zniknęła zbyt wiele lat temu. Uważałem, że gdyby chciała
zostać odnaleziona, nie ukrywałaby się.
Dakota była zła – mówiła mi, że nie rozumiem, jak to jest nie mieć rodziców.
Jej mama uciekła, zostawiając dzieci z pijanym ojcem, który lubił spuścić lanie
synowi.
Kiedy dogoniłem Dakotę, płakała i potrzebowała kilku sekund, żeby na mnie
spojrzeć. To bardzo dziwne, że mój umysł zachował dokładne szczegóły tej nocy. Zacząłem się o nią martwić. Niekiedy myślałem, że zniknie, jak jej mama.
– Nie ma dowodu, że nie pozwoliłaby mi ze sobą mieszkać – powiedziała mi
tej nocy.
– I nie ma dowodu, że by pozwoliła. Chcę tylko, żebyś wzięła pod uwagę,
jak byś się czuła, gdyby nie powiedziała tego, co byś chciała, albo jeśli nie
powiedziałaby w ogóle nic – powiedziałem jej, siadając obok na chrzęszczącym
żwirze.
– Nic mi nie będzie. To nie może być gorsze niż ta niewiedza – powiedziała.
Pamiętam, że wziąłem ją za rękę, a ona położyła głowę na moim ramieniu.
Siedzieliśmy w ciszy, odchylając głowy w kierunku nieba. Gwiazdy świeciły
tamtej nocy bardzo jasno.
Niekiedy, podobnie jak tej nocy, zastanawialiśmy się, dlaczego gwiazdom
w ogóle chce się świecić nad naszym miastem.
– Myślę, że to dlatego, żeby nas torturować. Naśmiewać się z tych z nas,
którzy są uziemieni w złych miejscach i mają beznadziejne życie – mówiła Dakota.
A ja odpowiadałem coś w rodzaju:
– Nie, myślę, że są tu po to, by dać nam nadzieję. Nadzieję, że jest jeszcze
coś więcej. Gwiazdy nie są złe, jak ludzie. Patrzyła na mnie i ściskała moją dłoń,
a ja obiecywałem jej, że kiedyś w jakiś sposób wydostaniemy się z Saginaw.
Sprawiała wrażenie, że mi ufa.
– Przepraszam, że zajęło to tak dużo czasu! – rozpoznaję głos Posey przez
chmurę wspomnień w mojej głowie.
Rozmawia z Aidenem. Kobieta w czarnej sukni trzyma znak i mówi
wszystkim, że czas już iść. Kiedy tłum wylewa się z kawiarni, słucham wymiany
zdań między Posey a Aidenem.
Aiden unosi koszulkę, by wytrzeć nią swoją spoconą twarz, podczas gdy
Posey do niego mówi.
– W porządku. Landon wreszcie się pojawił.
Posey odwraca głowę i znajduje mnie wzrokiem – ścieram szmatką
metalowy blat.
I wcale nie podsłuchuję.
– Tak mi przykro! – mówi Posey, idąc w moją stronę.
Ma ręce za plecami – zawiązuje fartuch. Jej rude włosy są związane w kok.
– Mogłabym przysiąc, że zamieniliśmy się dziś zmianami, musiałam
zapomnieć cię poprosić – wyjaśnia.
Strząsam szmatkę nad śmietnikiem, a później zanurzam w wiadrze z wodą
z mydłem.
– Nie, rzeczywiście się zamieniliśmy. Po prostu wczoraj wieczorem nie za
dobrze się czułem i nie naładowałem telefonu. Przepraszam, że musiałaś
przyjechać aż tutaj. Spogląda w kierunku Aidena, a ja podążam za jej wzrokiem. Nie patrzy na
żadne z nas – rozmawia z klientem o tym, że kawa bezkofeinowa jest odrażająca
i bezsensowna.
– To jak piwo bezalkoholowe. Strata czasu – mówi ochrypłym głosem
mężczyzna w średnim wieku rozmawiający z Aidenem. Wygląda, jakby sam już
dziś wypił kilka piw.
– I tak potrzebuję wypracować więcej godzin – szepcze w moim kierunku
Posey i kiwa głową w stronę stolika przy ścianie z tyłu, najbliżej krótkiego
korytarza prowadzącego do łazienki.
Siedzi tam cierpliwie jej młodsza siostra Lila, trzymając brodę na stole.
– Mam ze sobą wsparcie.
Sięga do kieszeni i wyciąga trzy samochodziki. Może Hot Wheels?
– Lubi resoraki.
Uśmiecham się w kierunku małej, ale nie zauważa mnie.
Posey kiwa głową.
– Przepada za nimi.
– Jesteś pewna, że chcesz zostać? Ja mogę. I tak nie mam nic do roboty –
proponuję.
Okropnie samolubna cząstka mnie chce, żeby została, żebym mógł iść
zobaczyć, co u Nory, ale nigdy nie przyznałbym tego na głos.
– Nie, w porządku, naprawdę. Potrzebowałam tylko dwóch godzin dziś rano
ze względu na wizytę babci u lekarza. Nie jest z nią najlepiej.
Posey spogląda na siostrę i zauważam w jej wzroku błysk strachu.
Byłoby prawie niemożliwe, żeby studiując i pracując w kawiarni, Posey
sama wychowywała siostrzyczkę. Nie znam zbyt wielu szczegółów jej życia
rodzinnego, ale przyjmuję, że jej rodzice nie wrócą w magiczny sposób.
– Mogę zabrać ze sobą Lilę na kilka godzin. Właśnie wracam do mieszkania.
Może tam ze mną pójść albo przejdziemy się do parku po drugiej stronie ulicy.
Nie przeszkadzałoby mi, gdybym miał trochę z nią posiedzieć, jeśli pozwoli
to Posey przepracować dwie ostatnie godziny swojej zmiany.
I oznaczałoby to, że mogę wrócić do mieszkania.
Jestem okropnym człowiekiem.
Wzrok Posey co kilka sekund wraca do siostry. Bardzo dobrze się nią
opiekuje, nawet kiedy pracuje za ladą. Mała dziewczynka wciąż siedzi, uroczo
opierając brodę na stole.
– Jesteś pewien? Nie musisz tego robić.
– Wiem – odpowiadam. – Ale chciałbym pomóc.
Cholera, pójdę do piekła za skłonienie jej do tego.
Posey znów spogląda na siostrę i wydaje się zastanawiać nad tym, jak bardzo
mała się nudzi. – Okej. Ale zabierz ją do mieszkania. Jest dziś za gorąco, a i tak cały
poranek spędziłyśmy na zewnątrz. – Śmieje się. – Jest za wcześnie, żeby była
zmęczona.
– Rozumiem. Sprzątnę stoliki i pójdę.
– Dzięki, Landon.
Posey uśmiecha się do mnie. Jej piegi są dziś szczególnie widoczne. To
urocze.
– Spoko-oko.
Biorę wiadro na naczynia, a ona podnosi ruchomy kawałek blatu, żeby mnie
przepuścić.
Stoliki są brudniejsze, niż kiedykolwiek widziałem. Muszę trzy razy
zmieniać ręczniki, żeby zetrzeć wylaną kawę i kręgi po kubkach.
Przynajmniej tłum już zniknął. Został tylko jeden klient, młody hipster
piszący jak szalony na swoim małym złotym MacBooku. Wydaje się zadowolony.
Kiedy jestem już gotowy, żeby wyjść, Lila wciąż siedzi w tym samym
miejscu. Nie opiera już brody na stoliku. Zamiast tego jeździ małym fioletowym
samochodzikiem po jego powierzchni, robiąc odpowiednie efekty dźwiękowe.
– Cześć, Lila. Pamiętasz mnie? – pytam.
Podnosi swoją okrągłą twarzyczkę i kiwa głową.
– Fajnie. Chcesz się ze mną pobawić, kiedy twoja siostra pracuje? Możemy
pójść na chwilę do mojego domu? Mam przyjaciółkę, która bardzo by chciała cię
poznać.
Pochylam się do jej poziomu, a ona znów spogląda na samochód.
– Tak – mówi cicho, ale wyraźnie.
Posey wypowiada moje imię, a ja mówię Lili, że zaraz po nią wrócę.
Kiedy staję przed Posey, widzę, że ma poważny wyraz twarzy.
– Potrafisz radzić sobie z dziećmi, prawda? Jest taka mała, a ja ci ufam,
inaczej nigdy bym jej nie zostawiła z tobą samej, ale czy wiesz, jak opiekować się
dziećmi? Co zrobić, jeśli jest głodna? Albo kiedy się przewróci i skaleczy
w kolano? – mówi ściszonym głosem, brzmiąc jak matka. – Musisz trzymać ją za
rękę, kiedy będziecie chodzili na zewnątrz. Cały czas. Je tylko frytki i krakersy
o smaku masła orzechowego.
Kiwam głową.
– Frytki i krakersy o smaku masła orzechowego, bez przerwy. Trzymać za
rękę. Nie pozwolić się przewrócić. Jest za młoda, żeby pisać za mnie prace
zaliczeniowe. Kapuję.
Szczerzę się do niej, a ona wzdycha i uśmiecha się do mnie.
– Jesteś pewien? – pyta jeszcze raz.
– Całkowicie.
– Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebować – mówi. Kiwam głową i obiecuję kilkakrotnie, że wszystko będzie dobrze. Nie mówię
jej, że zostawiłem telefon w mieszkaniu, ale przecież idę prosto tam, a mówienie
jej, że nie można mnie złapać, póki nie dotrę do domu, tylko zwiększy jej panikę,
jeśli to w ogóle możliwe.
Posey wyjaśnia Lili, że będzie chwilę pracować, a potem przyjdzie do mnie,
żeby ją odebrać. Lila wydaje się zadowolona z obrotu sprawy.
Kiedy żegnam się z Aidenem, zauważam z boku jego szyi tuż nad
kołnierzykiem koszuli ciemnopurpurowy ślad. Trochę przewraca mi się w żołądku
i próbuję sobie nie wyobrażać, jakiego rodzaju kobiety sprowadza sobie do domu.
Podczas drogi do mieszkania Lila trzyma mnie za rękę. Wskazuje i nazywa
każdy mijający nas autobus, van i ambulans. Według niej każdy samochód
z kogutem liczy się jako ambulans.
Idziemy szybko, a ona jest rozgadana, chociaż czasem trudno zrozumieć
niektóre z wypowiadanych przez nią słów. Kiedy się rozglądam, wydaje mi się, że
dziś na ulicy jest mnóstwo kobiet. Albo kobiety naprawdę zwracają większą uwagę
na facetów z dziećmi. W ciągu ostatnich dwudziestu minut zostałem poczęstowany
większą liczbą uśmiechów i powitań niż od czasu, kiedy się tu przeprowadziłem.
Dziwne. To jak w tym filmie z psem, w którym znajomy Owena Wilsona
wykorzystuje szczeniaczka, żeby kobiety zwracały na niego uwagę.
Pewnie lepiej, żebym nie porównywał dzieci do szczeniaczków.
Kiedy docieramy do mojej kamienicy, pozwalam Lili nacisnąć guzik
w windzie i liczę sekundy, których potrzebuje, żeby dotrzeć na moje piętro.
Naprawdę mam nadzieję, że Nora wciąż tam jest.
Kiedy wchodzimy, dobiegają nas dźwięki telewizora. Tessa wciąż siedzi na
kanapie, ma włosy związane na czubku głowy. Nadal wygląda na zmęczoną, kiedy
siada, by przywitać naszego gościa. Od razu zauważam, że siedzi sama.
– No cześć – mówi, uśmiechając się do Lili.
Mała kiwa do niej i wyciąga niebieski samochodzik z kieszeni swoich
maleńkich dżinsów.
– To siostrzyczka Posey. Mam jej przypilnować mniej więcej przez następne
półtorej godziny.
Wydaje się, że ta informacja trochę budzi Tessę. Rozpromienia się i kiwa
Lili.
– Jak masz na imię?
Dziewczynka nie odpowiada. Siada tylko na podłodze i zaczyna jeździć
samochodzikiem po naszym pokrytym nadrukiem dywanie, i wydaje ciche dźwięki,
przesuwając go wzdłuż linii.
– Jest urocza – zauważa Tessa.
Kiwam głową, zgadzając się.
– Podłączę telefon do ładowarki i pobiegnę do łazienki. Możesz jej chwilę popilnować?
Próbuję rozejrzeć się po raz drugi po pokoju w taki sposób, żeby nie wydało
się oczywiste, że szukam Nory.
Moje łóżko nie jest pościelone, a laptop leży otwarty na podłodze obok
niego. Dobrze, że na niego nie nastąpiłem, kiedy dziś rano biegałem tam
i z powrotem. Czekam minutę lub dwie, aż mój telefon się włączy, żeby móc
napisać do Posey i powiedzieć jej, że dotarliśmy bezpiecznie. Żadnych upadków.
Żadnych innych problemów.
Ale kiedy mój telefon się włącza, widzę, że dostałem esemesa od Nory.
„Proszę, nie mów nic Tessie. Nie potrzebuje teraz słyszeć o tych dramatach :)
”.
Odpowiadam pytaniem, gdzie poszła.
Mija kilka sekund i nie dostaję odpowiedzi, więc piszę do Posey i zostawiam
telefon, żeby się trochę naładował. Zerkam do salonu, a potem idę do łazienki
i zamykam za sobą drzwi. Kiedy myję ręce, otwierają się drzwi, a w lustrze przede
mną pojawia się odbicie Nory.

Nothing more Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz