Rozdział trzydziesty

295 3 3
                                    

Chwilę gapię się w lustro, a Nora odwzajemnia moje spojrzenie.
Nie podchodzi bliżej. Po prostu stoi w progu, patrząc mi w oczy. Nie
odwracając od niej wzroku, zakręcam wodę i biorę ręcznik, żeby wysuszyć ręce.
Musiała być w pokoju Tessy, kiedy wszedłem.
– Cześć – mówi lustrzane odbicie Nory.
– Cześć – powtarzam.
Chyba często to dziś mówimy.
– Co się stało? – pytam.
Planowałem poczekać, aż sama mi opowie, ale nie mogłem się powstrzymać
i pytanie samo mi się wymsknęło.
Bierze głęboki oddech – patrzę, jak jej klatka piersiowa unosi się i opada.
Odwracam się, a ona wchodzi na kilka kroków do łazienki i zamyka za sobą drzwi.
Kiedy do mnie podchodzi, wydaje się przygaszona, jakby nie była tą samą
kobietą, którą wczoraj całowałem w kuchni. Trzyma dłonie przed sobą i nie ściska
mojej bluzy. Jej zasznurowane usta nie stykają się z moimi.
Włosy Nory są splecione w warkocz i spoczywają na jednym ramieniu. Nie
ma na sobie makijażu i zauważam kilka piegów na jej policzkach. Jej oczy
wyglądają na zmęczone, zdradzając, że nie za dużo spała. Ma na sobie biały
T-shirt, kolejny, który zwisa z jednego ramienia, i czarne legginsy. Na stopach ma
skarpetki z nadrukiem w pizzę. To drugi raz, kiedy widzę ją w niepasujących do
siebie skarpetkach. Podobają mi się.
– Wszystko w porządku – mówi Nora i oblizuje usta.
Sięgam po jej dłoń i przyciągam ją bliżej do siebie. Waha się przez chwilę, a potem podchodzi do mnie.
Worek na śmieci pełen ubrań mówi, że to nieprawda, Nora.
– Chyba jednak nie wszystko.
Unoszę wolną rękę i dotykam końcówki warkocza. Jej powieki opadają.
– Możesz ze mną rozmawiać. Wiesz o tym, prawda? Zabieram dłoń z jej
włosów i odrobinę unoszę jej brodę, żeby móc się jej dobrze przyjrzeć.
Błękitne cienie świadczące o zmęczeniu zarysowują się wzdłuż jej oczu
o kształcie migdałów. Są napuchnięte, a mnie boli brzuch na myśl o tym, że
płakała. Głaszczę poduszeczką kciuka jedno z jej zamkniętych oczu, a jej usta się
otwierają.
Jej rzęsy są tak długie, że przypominają mi pióra ptaka.
Bardzo, bardzo pięknego ptaka.
Och, mój umysł dziwacznie dziś działa.
Kiwa głową, a ja przenoszę kciuk z powrotem pod jej brodę. Otwiera oczy
tylko na tyle szeroko, żebym zauważył, że coś ukrywa.
Jej głos jest łagodny i odsuwa twarz od mojego dotyku, kiedy mówi po
prostu:
– Już się tym zajmuję.
Robię krok w tył, chcąc dać jej przestrzeń, a ona zaskakuje mnie, chwytając
moją koszulkę i przyciągając mnie bliżej. Obejmuje rękami moje plecy i wtula
głowę w moją klatkę piersiową. Nie płacze – po prostu stoi, oddycha płytko i nic
nie mówi.
Pocieram dłonią jej plecy w górę i w dół, pozwalając jej zaznać ciszy, której
wydaje się pragnąć.
Po kilku kolejnych sekundach unosi głowę i zaczyna na mnie patrzeć.
Moje serce mówi: chcę się tobą zaopiekować. Później moje usta mówią to
samo.
Wsłuchuje się w moje słowa, spoglądając mi powłóczyście w oczy.
– Nie chcę, żeby ktoś się mną opiekował.
Jej szczerość boli, ale muszę pamiętać, że ma kilka lat więcej ode mnie
i samodzielnie bawi się w życie już od dłuższego czasu.
– Nie chcę pomocy rodziców. Nie chcę twojej pomocy. Nie chcę niczyjej
pomocy. Chcę tylko rozwiązać swoje problemy i po drodze jak najmniej
przeszkadzać innym. Przyniosę ci tylko kłopoty… to właśnie robię. Taka już
jestem. Nie mówię tego po to, żeby dramatyzować… mówię poważnie, Landon.
Kiedy na mnie patrzy, jej oczy błagają, bym jej wysłuchał. Naprawdę
wysłuchał.
– Mam zbyt dużo problemów i nie szukam rycerza w lśniącej zbroi, który by
mnie uratował.
Nie wiem, co powiedzieć. Nie wiem, jak to naprawić, ani czy ona
rzeczywiście powinna zostać naprawiona.
Nie jestem przyzwyczajony do tego, że nie jestem potrzebny. Naprawianie
wszystkiego zawsze należało do mnie. Kim jestem bez tej roli?
Nie wiem.
– Wiem, księżniczko – mówię, próbując wnieść do rozmowy trochę humoru
i zmniejszyć to napięcie, z którym nie wiem, co zrobić.
– Fuuuj! – Robi minę świadczącą o czystym obrzydzeniu. – Żadna ze mnie
księżniczka.
– To kim jesteś? – pytam, szczerze zastanawiając się nad tym, jak się widzi.
– Człowiekiem.
W jej słowach tkwi coś więcej niż sarkazm.
– Nie jestem żadną panienką poszukującą ratunku ani księżniczką. Jestem
kobietą, ludzką w każdym sensie tego słowa.
Nasze spojrzenia się spotykają, a ona znów mnie przytula. – Możemy po prostu tak postać przez kilka sekund? Możesz mnie potrzymać
przez chwilę, żebym zapamiętała to uczucie?
Nienawidzę tego, że jej słowa brzmią tak złowieszczo, jakby mówiła coś
więcej niż „żegnaj”.
Nie odpowiadam. Po prostu trzymam ją w ramionach, dopóki kilka sekund
później mnie nie puszcza.
– Chciałbym, żebyś mi powiedziała, co się dzieje – mówię wreszcie, kiedy
się odsuwa.
Nie patrząc mi w oczy, mówi:
– Ja też.
Nora prostuje się i szeroko otwiera oczy.
– Okej. Ozdóbmy ten tort i zorganizujmy Ellen najlepsze urodziny w życiu.
Zmiana w jej zachowaniu jest natychmiastowa i całkowita. Martwi mnie to,
jak szybko może się wyłączyć i przeskoczyć na inny temat.
Chcę czegoś więcej od Nory. Chcę odpowiedzi. Chcę poznać rozmiar jej
problemów, żeby móc zaproponować rozwiązanie. Chcę trzymać ją w ramionach,
dopóki nie uwierzy, że może na mnie liczyć. Chcę pocałunkami oddalić jej
cierpienie i sprawić, że będzie się śmiała, dopóki nie zapomni, dlaczego się przede
mną ukrywa. Chcę, żeby wiedziała, że widzę ją na wylot, nawet jeśli tego nie chce.
Pragnę tak wielu rzeczy, jednak nie mogę ich chcieć sam… Ona również musi ich
chcieć. Ale daję jej odpowiedź, której teraz wydaje się potrzebować, i przylepiam
do twarzy wymuszony uśmiech.
– Zróbmy to.
Unoszę dłoń, żeby przybiła mi piątkę, a ona się szczerzy.
Podnosi rękę i uderza w moją.
– Jesteś najbardziej staromodną osobą, jaką znam – mówi, otwierając drzwi
łazienki.
Idę za nią.
– Nie przeszkadza mi to.
I tak po prostu znów jesteśmy „przyjaciółmi”.
Tessa i Lila wciąż siedzą w salonie, kiedy razem wychodzimy
z przedpokoju. Lila wciąż bawi się samochodzikiem jak w transie, a Tessa siedzi ze
skrzyżowanymi nogami na kanapie, patrząc na dziewczynkę z wielkim uśmiechem
na twarzy.
Tessa patrzy na mnie, później na Norę, a później z powrotem na mnie. Jej
twarz nie ukrywa ciekawości ani podejrzeń, ale nie mówi ani słowa.
– Lila. – Schylam się, żeby porozmawiać z małą. – Udekorujemy tort.
Chcesz pójść z nami do kuchni?
Lila podnosi wzrok, spogląda na mnie i bierze samochodzik.
– Autko – świergocze, podnosząc świecącego resoraka, żeby mi pokazać. – Tak. Możesz wziąć samochodzik ze sobą.
Wyciągam do niej dłoń, którą łapie.
– Zamknę oczy i odpocznę jeszcze kilka minut – mówi Tessa, kładąc się
z powrotem.
Mówię jej, żeby spała spokojnie, i prowadzę Lilę do kuchni. Nora idzie za
nami.
– No cześć, piękna. Jak masz na imię? – pyta Nora.
Lila nie patrzy na nią, ale wypowiada swoje imię i siada przy stole.
– Jakie piękne imię. Lubisz torty? – pyta Nora.
Lila nie odpowiada.
Dotykam ramienia Nory, żeby zwrócić na siebie jej uwagę. Odwraca się do
mnie, a ja unoszę dłoń, żeby Lila nie usłyszała, co mówię.
– Ma autyzm – wyjaśniam.
Na twarzy Nory pojawia się błysk zrozumienia. Siada obok Lili przy stoliku.
– Fajny samochodzik – mówi do niej.
Lila się uśmiecha i przejeżdża samochodzikiem po dłoni Nory, mówiąc
„bzium, bzium”. Uznaję to za oznakę akceptacji.
– Pamiętasz, jak się robi masę? – pyta mnie Nora ze swojego miejsca przy
stoliku.
Kiwam głową.
– Cukier puder, masło, wanilia i coś jeszcze…
Nie mogę sobie przypomnieć ostatniego składnika, chociaż robiliśmy masę
zaledwie wczoraj.
– Mleko.
Kiwam głową.
– Właśnie. Mleko. I siedemnaście kropel barwnika spożywczego.
Spogląda na mnie z przerażeniem.
– Jedną lub dwie krople.
– Okej, to dziesięć kropel. Rozumiem.
Śmieje się i przewraca oczami. Widzę, jak wraca do nich maleńka iskierka
życia.
– Dwie krople.
Idę do szafki i biorę pudełko z barwnikiem spożywczym.
– Cóż, jeśli mam to zrobić dobrze, mogę potrzebować, żeby ktoś mnie
doglądał. Znasz jakichś piekarzy?
A masz, cukierniczko.
Potrząsa głową.
– Nie. Żadnego, przykro mi.
Jej twarz rozświetla się uśmiechem rozbawienia.
Teatralnie wzdycham i biorę nową torbę cukru pudru z szafki. – To wielka szkoda. Nie mogę obiecać, że tego nie zepsuję.
Nora patrzy na mnie rozweselonym wzrokiem.
– Jest okropnym piekarzem – szepcze głośno do Lili.
Lila spogląda na nią i się uśmiecha.
Grożę im, machając wielką łyżką.
– Hej tam, nie namawiać się przeciwko mnie.
Nora wybucha śmiechem.
Podchodzę do lodówki, biorę mleko i pół kostki masła, a później wyciągam
miskę ze zmywarki. Właściwie to pamiętam, jak się robi masę.
Chyba…
Nora nic nie mówi, kiedy zaczynam. Po zmiksowaniu cukru i masła dodaję
wanilię i mleko. Ostrożnie odmierzam dwie krople zielonego barwnika
spożywczego, a Nora klaszcze w ręce, gdy mieszam wszystko w srebrnej misce.
Po minucie czy dwóch minutach ciszy Nora wstaje i podchodzi do mnie.
Zdejmuje z tortu folię i wyrzuca ją do śmieci. Wkładam łyżkę do miski z masą
i zaczynam ją rozsmarowywać na waniliowym cieście.
– Ooo, no proszę! Sam ozdabiasz tort. Daleko zaszedłeś, młody
świerszczyku.
Śmieję się z przekomarzanek Nory, a ona szturcha mnie ramieniem.
Spogląda na Lilę.
– Czyja ona jest? Nie pomyślałam, żeby spytać.
– To siostrzyczka mojej przyjaciółki Posey. Posey musiała dziś rano
pracować, więc zaproponowałem, że popilnuję małej. Będzie tu za jakąś godzinę,
żeby ją odebrać.
Nora patrzy na mnie w typowy dla siebie sposób, a ja czuję, jakby potrafiła
odczytać każdą moją myśl. Puls mi przyspiesza.
– Jesteś niesamowity, Landonie Gibsonie – mówi mi po raz drugi w ciągu
dwóch dni.
Jej komplement sprawia, że się czerwienię – nie obchodzi mnie, czy to
zauważyła.
– Dobrze sobie z nią radzisz.
Wskazuję pokrytą zieloną polewą łyżką na Lilę.
– Ja? Radzę sobie z dziećmi? – mówi z prawdziwym zaskoczeniem.
– Tak – mówię jej i przyciskam czubek palca wskazującego do jej nosa, tak
jak ona zrobiła to wczoraj.
– Hej, ukradłeś mi ten gest!
Odwraca ramiona tak, że stoi naprzeciwko mnie, zaledwie kilka
centymetrów od mojej twarzy.
Wodzę łyżką po szczycie ciasta, upewniając się, że pokryłem masą
wszystkie narożniki. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Spoglądam na sufit, a później z powrotem na ciasto.
Nora znów mnie szturcha.
– Kłamczuch.
– Ja jestem kłamczuchem, a ty wciąż masz jakieś tajemnice. Jesteśmy tacy
sami…
Słowa wypływają ze mnie, zanim mogę je powstrzymać, i z przerażeniem
patrzę na to, jak wyraz jej twarzy natychmiast zmienia się z beztroskiego w pełen
rezerwy.
– To nie to samo. Sekrety i kłamstwa to nie to samo – broni się Nora.
Odwracam się do niej i kładę łyżkę na brzegu blachy.
– Nie miałem tego na myśli w takim sensie. Przepraszam.
Nora nie patrzy na mnie, ale widzę, że z każdym oddechem obniża gardę.
Wreszcie mówi:
– Obiecasz mi coś?
– Co tylko chcesz.
– Nie będziesz próbował mnie naprawiać.
– Ja… – waham się.
– Obiecaj mi to – nie ustępuje. – Obiecaj mi to, a ja obiecam nie kłamać.
Spoglądam na nią.
– Ale będziesz miała tajemnice? – pytam, i tak znając odpowiedź.
– Żadnych kłamstw.
Wzdycham pokonany. Nie chcę, żeby miała tajemnice.
– To jedyna możliwość? – pytam.
Znów znając już odpowiedź.
Kiwa głową.
Przez kilka sekund rozważam jej propozycję. Jeśli to jedyny sposób, bym
mógł się do niej zbliżyć, nie mam wyboru.
Nie wiem, czy uda mi się dotrzymać tej obietnicy, ale to moja jedyna szansa.
Oddycham głęboko i powoli kiwam głową.
– Obiecuję nie próbować cię naprawiać.
Wypuszcza powietrze z płuc, a ja nagle uświadamiam sobie, że
wstrzymywała oddech.
– Twoja kolej.
Tym razem się waha.
– Przyrzekam nie kłamać.
Wyciąga mały palec, a ja zahaczam o niego mój.
– Zawarliśmy pakt. Nie złam go – ostrzega.
Zerkam na siedzącą przy stole Lilę, zadowalającą się samochodzikiem.
– A co się stanie, jeśli to zrobię? – pytam – Zniknę…
Słowa Nory przecinają mnie i przerażają, ponieważ wiem – wiem bez cienia
wątpliwości – że mówi szczerze.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 29, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Nothing more Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz