Przeprosiny

7.1K 1K 648
                                    

Holmes wyprostował się dumnie, starając się wyglądać na całkowicie obojętnego. Sam nie wiedział czemu myśl o tym, że John już nigdy się do niego nie odezwie albo co gorsza potraktuje go jak większość dzieciaków ze szkoły, wyzywając od czubków, sprawiała że zrobiło mu się niedobrze. Nigdy aż tak się tym nie przejmował. Nie jeśli chodziło o głupich kolegów z klasy czy z sąsiedztwa. Ale wszystko co tyczyło się Johna odstawało od schematu. Nie umiał tego wytłumaczyć i obiecał sobie, że znajdzie przyczynę. Jeśli nie teraz, to później.

„Tylko czy będzie jakieś później" – pomyślał, widząc zbliżającego się Johna. Kropelki potu błyszczały w słońcu, a wilgotna koszulka przylgnęła do ciała, uwydatniając dobrze zbudowaną sylwetkę. Mimo niezbyt wysokiego wzrostu Watson prezentował się świetnie w sportowym stroju. Sherlock zmierzył go badawczym spojrzeniem, stwierdzając w myślach, że ma idealne proporcje względem masy i wzrostu.

– Nie to co ja – westchnął pod nosem.

Brunet zatrzymał wzrok na krótkich spodenkach, mających na sobie liczne ślady spotkań z boiskową trawą, tak samo zresztą jak górna część garderoby Johna. Szybko powrócił wzrokiem na twarz blondyna, szukając oznak czekającego go zbesztania lub ciosu. Ku swojemu zdziwieniu, dostrzegł tylko lekkie zdziwienie malujące się w błękitnych oczach chłopaka.

John podszedł do niego, oblizując usta w nerwowym tiku.

– Po co przyszedłeś? – zapytał z pobrzmiewającą w głosie nutką niepewności. Nie było w nim ani krzty gniewu, który Holmes spodziewał się usłyszeć. Zaskoczony reakcją blondyna, wpatrywał się w niego przez chwilę, bez odpowiedzi.

– Sherlocku? – zaczął z lekkim zaniepokojeniem John.

Brunet w końcu odezwał się, jednocześnie sięgając do torby.

– Przyszedłem ci to oddać. – Wyciągnął przed siebie johnową koszulę, ukradkiem spoglądając na kapitana drużyny, który po chwili wziął od niego swoją zgubę.

– Dzięki – odparł, zerkając na Holmesa w próbie rozszyfrowania stoickiej maski jaką przybrał jego korepetytor. Niestety nie udało mu się i w rezygnacji spuścił wzrok, zaciskającego usta w wąską linię.

– Pójdę już – powiedział Holmes po chwili niezręcznej ciszy. John przełknął ślinę, czując że zaschło mu w gardle.

„No dobra. Nie spieprz tego tym razem" – pomyślał, gdy brunet odwrócił się i zaczął iść w stronę budynku szkoły.

– Sherlocku, czekaj! – Podbiegł do niego i chwycił za ramię, aby go zatrzymać. Holmes z miną zdradzającą niezrozumienie, zwrócił się w jego stronę. – Ja... Słuchaj, to co się wczoraj stało... Poniosło mnie. To drażliwy temat. Nie chciałbym, żeby ktoś się dowiedział.

– Jasne, John. Nie musisz się martwić. Nikomu nie powiem – odparł poważnie i odwrócił się chcąc odejść.

– Chwila, to nie tylko o to chodzi. Wiem, że masz rację. Ale zrozum, mój ojciec nie był kiedyś taki. Cały czas mam nadzieję, że się zmieni. Przestanie pić i... będzie jak dawniej – dodał smutnym tonem. – Pewnie uznasz, że to głupie. – Uśmiechnął się minimalnie, spoglądając mu w oczy. – Po prostu chciałem cię przeprosić za moje zachowanie.

Holmes znieruchomiał, utkwiwszy wzrok w niebieskich tęczówkach Johna. Stali tak w milczeniu kilkanaście sekund.

– To zaczyna robić się przerażające. Powiedz coś – dodał, widząc że brunet wpatruje się w niego nieobecnym wzrokiem.

– Nie jesteś zły?

– Nie. Już nie – odparł, wyciągając przed siebie rękę w geście zgody.

Sherlock: Korepetycje z MiłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz