Odpowiedzialny

3.2K 566 126
                                    

– Ała! Za co!? – jęknął zszokowany Bill, kiedy John trzepnął go w potylicę.

– Domyśl się, idioto – odrzekł z surową miną.

– Przecież go nie zmuszałem. Sam chciał – mruknął, rozmasowując obolałe miejsce.

– I dlatego dałeś mu na dzień dobry podwójne shoty. Cudownie! – Rozłożył ręce w geście sarkastycznego podziwu. – Gdyby upił się w trupa, to pewno byś jeszcze przyklasnął. On nie jest typem imprezowicza.

– Zdążyłem zauważyć – westchnął szatyn. – A tak w ogóle, to co w ciebie wstąpiło? Zachowujesz się jak jego matka.

– Zachowuję się odpowiedzialnie – odrzekł, marszcząc gniewnie brwi.

– Och, „pan odpowiedzialny" się znalazł – rzucił kpiąco. – A gdzie się podział „John Watson król imprezy"?

Kapitan zacisnął pięści w rosnącej irytacji.

– Co się stało? – Przerwał im Frank.

– Nic – burknął Murray, zapiwszy urażone ego dawką alkoholu.

Watson zignorował go, zwróciwszy się do O'Reily'a.

– Mogę od ciebie zadzwonić? – zapytał, zmieniwszy temat.

– Jasne. A widziałeś może gdzieś Molly?

– Tak, jest razem z Sherlockiem. – Wskazał ręką w drugi koniec pokoju.

– Aha – westchnął zrezygnowanym tonem rudzielec.

***

Holmes mruknął coś niewyraźnie, przesunąwszy się w bok. Ciepło pod policzkiem mile oddziaływało na jego przeciążony bodźcami umysł. Myśli oscylowały wokół wyobrażenia roześmianego Watsona, silnych dłoni trzymających go pewnie w pionie i głębi niebieskiej toni oczu blondyna. Przez moment miał wrażenie, że znowu czuje na ustach przyjemny dotyk i rozchodzące się po skórze ciepło. Westchnął cicho, przysuwając się do rzeczywistego źródła ciepła, powoli zaczynając wybudzać się z sennej mary. Struktura pod policzkiem była miękka i pachniała znajomo. Słodkawa woń fiołków wyraźnie przebijała się w mieszaninie zapachów. Jego przytępione zmysły dopiero po chwili rozpoznały jej źródło.

– Molly? – mruknął, otwierając oczy.

Dziewczyna siedziała sztywno, obawiając się wykonać jakiegokolwiek ruchu. Jej zaróżowione policzki współgrały z odcieniem kwiatków na bluzce, jaką miała na sobie.

Holmes podniósł powoli głowę, czując się dziwnie. Niestabilnie. Ociężale. Miał wrażenie, że jego mózg pracuje na zwolnionych obrotach. Między innymi, dlatego właśnie unikał picia alkoholu.

– Gdzie John? – wymamrotał, siadając bardziej prosto i odsuwając się tym samym od Hooper.

– Nie wiem. – Zerknęła na niego speszona poprzednią sytuacją. – Poszedł gdzieś, ale nie mówił dokąd. Poprosił tylko, żebym z tobą posiedziała.

Holmes odwrócił wzrok w kierunku bawiących się w salonie osób, w poszukiwaniu Johna. Nie dostrzegłszy go w tłumie, wyraźnie posmutniał.

– Zostawił mnie – mruknął cicho i z rozżaleniem oparł dramatycznie głowę o zagłówek, po czym przymknął powieki. Czuł jeszcze palący w gardle smak mieszanki, którą dał mu Murray. Jego żołądek dopadły nieprzyjemne skurcze, które tłumaczył ubocznym skutkiem działania wypitego alkoholu. Przejechał ręką po włosach, pozostawiając je w jeszcze większym nieładzie niż były przed pobudką. Starał się przypomnieć sobie czy zrobił coś niestosownego, czym mógł urazić albo zawstydzić Watsona. Pod powiekami pojawił się mu obraz skonsternowanego kapitana, a w uszach zadźwięczał śmiech jego kumpli z drużyny. Przypływ adrenaliny wywołany zbyt dużym stężeniem procentów we krwi, spowodował podjęcie spontanicznej decyzji o chęci zatańczenia z Johnem. Nie było to jednak najrozsądniejszym posunięciem, zważywszy na otaczającą ich wkoło widownię. Alkoholowe zamroczenie przytępiło jego logiczne myślenie, wyzwalając ukryte pragnienia.

– Przecież John lubi spontaniczność – wymamrotał pod nosem, nie zważając, że jego monologowi przysłuchuje się Molly. – Udowodnię mu, że jestem wyluzowany – dodał, po czym spróbował wstać z kanapy. Niestety, jeszcze szybciej opadł na nią z powrotem, gdyż zakręciło mu się w głowie, a nogi zachybotały się, nie utrzymawszy go w pionie.

***

Watson ściskał w dłoni czarną słuchawkę telefonu, czekając aż ojciec odbierze.

– Halo? – Usłyszał lekko zachrypnięty głos mężczyzny, co ewidentnie świadczyło o tym, że musiał obudzić go swoim telefonem.

– Hej, tato – zaczął, słysząc w słuchawce znużone westchnięcie. – Przepraszam, że cię obudziłem, ale...

– Czemu jeszcze nie jesteś w domu? – przerwał mu stanowczo.

– No właśnie, w tej sprawie dzwonię – odparł szybko, mając nadzieję, że ojciec nie słyszy dochodzących z dołu hałasów i muzyki. – Nauka chemii trochę się przeciągnęła, więc pomyślałem, że skoro jest już późno, to nie będę ci przeszkadzać, tłukąc się w nocy po domu i przenocuję u kolegi? – zawiesił pytająco głos, czekając na jego reakcję.

– Mam nadzieję, że rzeczywiście się uczyłeś, a nie marnowałeś czas na głupoty – mruknął. – Twoja siostra – dodał z niesmakiem w głosie – wszystko zaprzepaściła, ale ty masz jeszcze szansę, żeby zostać kimś.

– Tak, wiem – westchnął, czując się przytłoczony presją oczekiwań jaką wywierał na nim ojciec. Pan Watson przeniósł na niego swoje niespełnione aspiracje. Dobra praca, idealny dom były czymś czego sam nigdy nie osiągnął.

– Jak się nazywa ten kolega, u którego zamierzasz spać? – powrócił do tematu.

John przełknął nerwowo ślinę, obawiając się powiedzieć mu prawdę. Po rozmowie z dyrektorem szkoły, Wallece dowiedział się, iż całe zamieszanie wynikło z powodu niejakiego Sherlocka Holmesa i nie był zbytnio zachwycony tym faktem, a w szczególności tym, że syn go okłamał. Chłopak zacisnął mocniej palce na słuchawce. Ramię jeszcze do tej pory go bolało. Co prawda, ojciec stwierdził niespodziewanie, że słusznie stanął on w obronie kolegi, porównując to do wojskowej solidarności towarzyszy broni, lecz mimo tego, nie obeszło się także bez wytknięcia głupoty i nieostrożności w jego postępowaniu oraz kilku niepochlebnych uwag na temat Holmesa, przyczyny problemu. Chłopak starał się go bronić, ale nie na wiele się to zdało. Ojciec wyrobił już sobie zdanie na temat Sherlocka.

– Holmes – odrzekł cicho, stwierdziwszy w końcu, że brnięcie w kolejne kłamstwa tylko pogorszy sytuację, a ojciec i tak, prędzej czy później, dowie się kto jest jego korepetytorem z chemii.

– To ten sam, przez którego prawie wyrzucili cię ze szkoły? – rzucił z wyczuwalną w głosie goryczą.

– Zawiesili – poprawił go zrezygnowanym tonem. – Tak, to on. – Usłyszawszy podirytowany pomruk w słuchawce, nie wróżący niczego dobrego, kontynuował: – To była wyłącznie moja wina. Zresztą, on jest geniuszem z chemii. Nie ma lepszego w całej szkole. – Ojciec nie przerwał mu, więc był cień nadziei, że się zgodzi. – Nawet planuje iść na Cambridge i na pewno się dostanie. Dzięki niemu poprawię ocenę z chemii i pójdę na medycynę – dodał, aby go udobruchać.

– Dobrze – burknął wreszcie, sprawiając, że na ustach Johna pojawił się mały uśmiech ulgi.

~~~~~~

Nie chciałam trzymać Was dłużej bez kolejnego rozdziału, więc wybrałam mniejsze zło i dodałam krótszą niż planowałam część.

Bardzo dziękuję wszystkim za komentarze. ;3

Sherlock: Korepetycje z MiłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz