Jaskinia lwa

6.9K 1K 414
                                    

Holmes chodził w tę i z powrotem po pokoju. Zegarek wskazywał piętnastą, więc Watson mógł pojawić się w każdej chwili. Zszedł do salonu. Pani Holmes kręciła się żywo w kuchni, a ojciec poprawiał właśnie niebieskie serwetki, leżące przy talerzach.

– Dobrze, że wreszcie przyszedłeś – rzuciła z kuchni, gdy tylko dostrzegła kątem oka postać syna. – Chodź mi pomóż.

Sherlock westchnął tylko pod nosem, zabierając z kuchni wskazany przez nią półmisek z sałatką.

– Coś jeszcze? – zapytał, wracając do mamy, która sprawdzała stopień wysmażenia kaczki, zerkając na nią przez szybkę w piekarniku.

– Nie. – Zmierzyła bruneta analizującym spojrzeniem. – Nie masz się czym denerwować. Nie będziemy z ojcem zbyt dociekliwi.

– Wcale się nie denerwuję – fuknął oburzonym tonem.

– Jesteś moim synkiem, widzę kiedy się stresujesz – dodała, obejmując go ramieniem i przyciągając do siebie.

– Mamooo – jęknął. Pani Holmes puściła go i zabrała się za wykładanie purée do miski.

Sherlock wzdrygnął się na dźwięk dzwonka do drzwi, który rozległ się po domu. Pośpieszył, żeby otworzyć. Wolał sam powitać Johna, zanim wejdzie on do jaskini lwa. A raczej lwicy i przebiegłej hieny, która na całe szczęście, nie pojawiła się jeszcze w domu. Chłopak miał płonną nadzieję, że w ogóle nie przyjdzie, ale znał Mycrofta zbyt dobrze. Wiedział, że nie przegapiłby takiej okazji do odstawienia teatrzyku i uprzykrzenia mu dnia.

Poprawił kołnierzyk koszuli i pociągnął za klamkę. Watson powitał go radosnym uśmiechem i z pewnością siebie przekroczył próg.

– Cześć – odezwał się gość, miętosząc w ręku kawałek foli, którą owinięty był nieduży bukiet różnokolorowych frezji. Widząc spojrzenie bruneta skupione na kwiatach, dodał:

– To dla twojej mamy. Mam nadzieję, że się spodobają.

Jak na zawołanie, pani Holmes wyłoniła się zza rogu.

– Ależ oczywiście, że tak. Są przepiękne. Dziękuję – stwierdziła z miłym uśmiechem. – Sherlocku, nie trzymaj gościa w przedpokoju. Zapraszamy – dodała, wskazując zachęcającym gestem wejście do salonu.

Po serdecznym powitaniu, które polegało na wymianie miłych uśmiechów i uścisku dłoni z panem Holmesem, John zajął miejsce przy stole. Gdy pani Holmes postawiła kwiaty przyniesione przez gościa, na stoliku w salonie, od razu skierowała się do kuchni po odpoczywającą na blacie upieczoną kaczkę. Przy stole panowała lekko krepująca cisza. Sherlock jak nigdy nie mógł się doczekać aż zaczną jeść, gdyż wtedy istniało duże prawdopodobieństwo zmniejszenia sposobności konwersacji. Lecz dopóki nie zagłębili sztućców w daniach, możliwość przeprowadzenia przesłuchania wisiała w powietrzu. Pan Holmes uśmiechnął się łagodnie i zapytał:

– Jesteś kapitanem drużyny rugby, tak?

– Tak, proszę pana – odparł, pokiwawszy automatycznie głową dla potwierdzenia.

– Też kiedyś byłem kapitanem, co prawda nie grałem w rugby, tylko w krykieta na studiach, ale to też sport zespołowy – zaśmiał się. – To bardzo odpowiedzialna funkcja – dodał, wpatrując się w blondyna, który uśmiechnął się niepewnie. – Trzeba zdobyć zaufanie zespołu, mieć odpowiednią charyzmę i stanowczość w podejmowaniu decyzji. Dobry kapitan nie boi się ryzyka, ale wie kiedy należy zachować rozsądek. A sądząc po osiągnięciach twojej drużyny widać, że idealnie się do tego nadajesz.

– Dziękuję. Chociaż sukces drużyny, to w niewielkim stopniu moja zasługa. Po prostu chłopaki świetnie grają.

– No i to jest postawa godna kapitana. Solidarność z drużyną i pokora – odrzekł z podziwem. – Ojciec na pewno jest z ciebie dumny – dodał.

Sherlock momentalnie oderwał się od zaginania rogu serwetki i spojrzał na blondyna. John uśmiechnął się smutno, co nie umknęło także uwadze rodziców Sherlocka. Pan Holmes dyplomatycznie postanowił nie poruszać tego tematu.

– Proszę, John – odezwała się pani Holmes, nakładając blondynowi na talerz kawałek piersi z kaczki.

– Dziękuję – odparł, biorąc od niej miskę z ziemniaczanym purée. Nałożył sobie dwie łyżki i podał siedzącemu obok Sherlockowi. Ten od razu chciał wręczyć ją ojcu. Stanowcze spojrzenie matki, dopadło go w połowie drogi miski przez stół.

– Sherlocku, nałóż sobie trochę – zwróciła się do niego tonem nie znoszącym sprzeciwu. Brunet skrzywił się tylko i ostentacyjnie skierował łyżkę z ziemniakami nad swój talerz. Purée zsunęło się z łyżki i wylądowało tuż obok kawałka mięsa, który pani Holmes nałożyła mu w międzyczasie. Z triumfalnym uśmiechem, usiadła na swoim miejscu. W pokoju słychać było tylko tykanie zegara, stojącego w rogu i metaliczny odgłos sztućców.

– Smakuje ci? – Pani Holmes nie wytrzymała panującej ciszy.

– Tak, bardzo dobre – odparł chłopak, gdy tylko przełknął. Kobieta posłała mu usatysfakcjonowany uśmiech i zerknęła na zegar.

– Spóźnia się – mruknęła do męża, zajętego nabijaniem pomidora na widelec.

– Yhhyymm. – Usłyszała w odpowiedzi. Westchnęła z irytacją, odkrawając kawałek mięsa z udka. – Wszystko wystygnie. A do tego mamy gościa – dodała. Pan Holmes spojrzał na nią i uśmiechnął się uspokajająco.

– Wiesz, że jest zapracowany, kochanie.

Kobieta przybrała minę, która wydała się Johnowi znajoma. Zerknął na bruneta, który ugniatał widelcem i tak zamienione już w papkę ziemniaki.

„Teraz wiem po kim Sherlock ma charakter" – pomyślał, uśmiechając się pod nosem.

– Nie baw się jedzeniem – rzuciła karcąco, przenosząc wzrok ze wskazówek zegara na syna.

Sherlock spojrzał na nią z wyrzutem, po czym demonstracyjnie wpakował wypełniony po czubek widelec do ust. John milcząco zajadał swoją porcję, od czasu do czasu zerkając w boki i śledząc rozwój wydarzeń.

– Bardzo się cieszymy, że przyszedłeś, John – odezwała się znowu pani Holmes, podtykając mu półmisek z sałatką.

– Dziękuję. – Z grzeczności nałożył sobie jeszcze odrobinę, choć czuł, że żołądek ma już całkowicie wypełniony.

– Sherlock bardzo poważnie traktuje swoją prywatność i rzadko mówi nam o swoich szkolnych poczynaniach. Dlatego też jesteśmy niezmiernie szczęśliwi, że wreszcie znalazł sobie przyjaciela i postanowił go nam przedstawić – wyjaśniła.

Brunet spojrzał na nią z miną w stylu: „Błagam, nic już nie mów", ale matka najwyraźniej nie zauważyła albo – co bardziej prawdopodobne – postanowiła zignorować błagalny wzrok syna.

– Musisz być wyjątkowym chłopcem. Sherlock od czasu wypadku, jeszcze nie nawiązał bliższej relacji z żadnym rówieśnikiem. Ma trudny charakter, ale to dobry chłopak.

– Mamo, ja tu siedzę – jęknął z irytacją brunet. – Możesz nie mówić o mnie, jakby mnie tutaj nie było?

– Sherlocku, stwierdzam tylko fakty. Zresztą, John i tak pewnie już to wie. – Zwróciła się do blondyna. – Mam rację? – zapytała.

– Można tak powiedzieć – odparł z rozbawieniem i serdecznie się do niej uśmiechnął.

Pani Holmes odwzajemniła uśmiech i dodała:

– Jedzcie, bo stygnie.

Ciszę, która nastała po wypowiedzi gospodyni, przerwał odgłos otwierających się drzwi i kroków w holu. Kobieta wbiła wzrok w wejście do salon, w którym po chwili pojawił się Mycroft.

~~~~~~

Jeżuuu, ale cedziłam ten rozdział (i tak jest za krótki i nic się nie dzieje >_<)... Niestety, wińcie za to moją pracę, brak weny i czasu.

Mimo tego, mam skromną nadzieję, że Wam się spodoba. :)

Sherlock: Korepetycje z MiłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz