To ten

4.3K 705 304
                                    


Serce podeszło mu do gardła, kiedy usłyszał głos Sherlocka rozchodzący się po ceglanych ścianach. Zacisnął palce na rękojeści pistoletu, rzucając się pędem w stronę, skąd doszło go wołanie przyjaciela. Chyba nigdy w życiu nie biegł tak szybko. W uszach słyszał dudnienie walącego serca i odbijający się echem głos Holmesa.

– Sherlock! – wykrzyknął, wypadając zza zakrętu. Przystanął momentalnie, jakby jakaś magiczna siła wmurowała go w ziemię. Olbrzymi mężczyzna stał kilka metrów dalej, a w jego śmiercionośnym uchwycie tkwił Holmes. W szeroko otwartych oczach chłopaka malował się strach. Bezradnie próbował odciągnąć dłonie Oscara od swojej twarzy, machając nogami, zwisającymi kilkanaście centymetrów nad brukiem. Gdy tylko dostrzegł Watsona, po jego twarzy przebiegł cień ulgi.

Napastnik zmierzył blondyna lodowatym spojrzeniem, nie zamierzając puścić Holmesa.

Watson miał wrażenie, że w głowie dudni mu tuzin bębnów, zagłuszając jego własny, niepewny głos.

– Zostaw go! – Dzundza parsknął niskim śmiechem, mocniej zaciskając chwyt. Szaro-niebieskie oczy zabłyszczały w mdłym świetle pojedynczej lampy, przyczepionej do przeciwległej ściany. Samotna łza spłynęła powoli po coraz bledszej skórze, zatrzymując się na skórzanej rękawiczce Golema.

– Powiedziałem, że masz go zostawić! – krzyknął bardziej stanowczo i wyciągnął przed siebie trzymany oburącz pistolet, o którym zapomniał w chwilowym szoku. Mężczyzna nie przejął się zbytnio, rzucając kpiące spojrzenie w stronę blondyna. Widać było, że nie wierzy w to, aby chłopak mógł pociągnąć za spust.

Watson zerknął na przyjaciela. Zawsze energetyczne spojrzenie przygasło. Nie było czasu na przemyślenia. Należało działać.

Holmes utkwił zamglony wzrok w twarzy Johna, czując że dłużej nie da już rady. Świat zaczął się zamazywać, a palce zaciśnięte na dłoniach Golema, ześlizgnęły się bezwładnie.

John poprawił chwyt, celując wprost w zabójcę. Tak jak robił to z ojcem podczas zeszłorocznych wakacji. Tylko, że teraz nie miał przed sobą metalowych puszek, lecz człowieka z krwi i kości. Zacisnął szczękę, wstrzymując oddech. Sherlock go potrzebował. Nie mógł go zawieść. Jeden ruch palca i wszystko wkoło zdawało się zwolnić. Huk wystrzału rozniósł się w powietrzu. Blondyn miał wrażenie, że czas się zatrzymał. Wypuścił z płuc wstrzymane powietrze. Nie słyszał nic prócz swojego pędzącego tętna. Widział jak Dzundza odchyla się do tyłu pod wpływem siły wystrzału. Jak zaskoczenie połączone z bólem wykrzywia jego twarz. To wszystko działo się tuż przed jego oczami, ale było tak nierealne, że wydawało mu się, iż to tylko koszmar, z którego niebawem się obudzi. Nie był już pewien czy to on pociągnął za spust. Czy w ogóle padł jakiś strzał, dopóki nie zobaczył jak kryminalista łapie się za prawy bark z grymasem bólu na twarzy. Nie mógł uwierzyć w to się stało. Strzelił i trafił. Oscar jęknął, przyciskając rękę do zranionego miejsca, i tym samym puszczając Holmesa, który upadł na ziemię. John nie mógł się ruszyć, będąc niczym sparaliżowany. Wpatrywał się w leżącego bez ruchu przyjaciela, powtarzając w myślach jak mantrę jedno zdanie: „Proszę, nie umieraj." Teraz liczyło się tylko jedno. Nie spuszczając przy tym z celownika Oscara, zrobił w końcu krok naprzód. Zabójca przetoczył zaskoczonym wzorkiem po ich sylwetkach, po czym nie czekając na kolejne kroki ze strony Johna, zaczął biec w stronę wylotu z tunelu, majaczącemu w dali, zostawiając za sobą ślady w postaci kropelek krwi na zapiaszczonym bruku. Gdy postać mężczyzny zniknęła Johnowi z oczu, opuścił broń i podbiegł do bruneta. Przekręcił go na plecy, gorączkowo błądząc rękoma po tułowi w poszukiwaniu jakiś obrażeń i jednocześnie sprawdzając czy oddycha. W pierwszej chwili nie wyczuł pulsu, więc przytknął głowę do klatki piersiowej przyjaciela. Jego własne serce waliło mu tak mocno, że szumiąca w uszach krew skutecznie przeszkadzała w weryfikacji stanu zdrowia Holmesa. Coraz bardziej przerażony, przybliżył policzek do ust Sherlocka, modląc się w duchu, aby poczuć na skórze powiew wydychanego powietrza. Sekundy dłużyły się niczym tysiąclecia, nim ciepły oddech połaskotał go w policzek.

– Dzięki Bogu – westchnął, spoglądając na chłopaka, który nadal się nie poruszał. John odgarnął ciemne kosmyki z jego czoła, kładąc rękę na chłodnym policzku. – Sherlock, słyszysz mnie? – odezwał się z niemijającą trwogą w głosie, poklepując lekko bruneta po twarzy. Drugą ręką starał się zbadać puls chłopaka.

– John? – Ledwie słyszalne słowo wydobyło się z lekko rozchylonych warg Holmesa.

– Jestem – odpowiedział, czując że może wreszcie głębiej odetchnąć. Ścisnął nadgarstek Sherlocka, przyglądając się mu z koncentracją godną dyplomowanego doktora.

– Strzeliłeś do niego – wymamrotał Holmes między łapanymi oddechami.

– Taa – prychnął, ciągle nie mogąc uwierzyć, że to zrobił. – Na to wygląda. – Uciekł wzrokiem w bok, nie za bardzo wiedząc co powiedzieć.

– Niezły strzał – dodał brunet, minimalnie unosząc kącik ust.

– Nie chcę cię martwić, ale celowałem w głowę – odrzekł John, ośmielony reakcją przyjaciela. Zapadła chwila ciszy, którą szybko zastąpił ich głośny śmiechem. W oczach bruneta znów zabłysła magnetyczna iskierka. Przymrużył powieki, patrząc wprost w ciemnoniebieskie, w kiepskim oświetleniu, prawie że granatowe tęczówki towarzysza. W jego spojrzeniu było coś, co sprawiło, że John przestał wątpić w słuszność swojego czynu. Gdyby się na niego nie odważył, już nigdy nie mógłby spojrzeć w oczy Sherlocka. Żołądek ścisnął mu się na myśl, że bezpowrotnie zgasłoby w nich życie.

– W taki razie, musimy nad tym poćwiczyć – odrzekł Holmes, widocznie rozbawiony.

– Co? Ooo nie ma mowy! Nie każ mi tego powtarzać – oznajmił stanowczo, pomagając Holmesowi podnieść się do siadu.

– Ależ, John. Zostając moim zawodowym partnerem musisz dobrze strzelać. To przydatna umiejętność, kiedy przy rozwiązywaniu kryminalnych zagadek natrafia się na pewne trudności.

– Że co?! Jesteś totalnie stuknięty. – John przejechał ręką po włosach i pokręcił głową. Wizja współpracy z Sherlockiem była kompletnie szalona, ale jednocześnie kusząca. Blondyn zaklął w myślach, musząc przyznać, że polubił to uczucie towarzyszące pościgowi, niebezpieczeństwu, kiedy w jego żyłach krążyła adrenalina. Był pewien, że z Holmesem by mu tego nie zabrakło.

– Uciekł – zmienił temat, spoglądając w kierunku wyjścia z tunelu.

– Daleko nie pójdzie. Za bardzo rzucałby się w oczy. – Holmes otrzepał spodnie i bluzę, przybierając skupiony wyraz twarzy. – Lestrade obstawi całą dzielnicę, więc powinni go złapać. Będzie poruszać się bocznymi ulicami, być może głównymi kanałami. Niezbyt szybko, jeśli nie znajdzie jakiegoś środka transportu. Co nie będzie łatwe, szczególnie, że jest ranny.

Sherlock zerknął na milczącego kapitana.

– Powiedziałem coś nie tak? – zapytał, nie rozumiejąc dziwnej miny jaka zagościła na twarzy Johna.

– Mogłeś zginąć – odparł cicho, zaciskając mięśnie szczęki. Adrenalina zaczęła ustępować miejsca zdrowemu rozsądkowi.

– Wiedziałem, że będzie niebezpiecznie, ale właśnie dlatego nie przyszedłem tutaj sam.

Blondyn przymarszczył wymownie brwi.

– A co jeśli bym chybił albo...?

– Właśnie dlatego musimy popracować nad celnością – rzucił brunet, zupełnie ignorując dezaprobatę w postawie przyjaciela.

– Skończony idiota – fuknął Watson, rzucając mu urażone spojrzenie. Brunet uśmiechnął się półgębkiem, tak żeby przyjaciel nie mógł tego zobaczyć.

– Zginąłbym bez mojego obrońcy – dodał, zerknąwszy na Watsona i ruszył w stronę wyjścia.

Kapitan podążył za nim, trzymając się jednak z tyłu na dystans kilku kroków. Uczucie gorąca, które ogarnęło go po słowach korepetytora, było równie niespodziewane jak sama wypowiedź Holmesa. Miał tylko nadzieję, że nie było widoczne na jego twarzy, choć czuł, że palą go uszy.

~~~~~~

Publikuję ten oto rozdział, żeby dłużej nie trzymać Was w oczekiwaniu i niepewności co do losów naszych chłopców (miał być trochę dłuższy, ale...).

Komentujcie, Kochani! ;)

Sherlock: Korepetycje z MiłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz