ROZDZIAŁ 15: PROCES

189 9 0
                                    

Przeidziesz się ze mną w dół miasteczka? – zapytał jegomość zwany Williamem, rudowłosą młodą dziewczynę, która sprzątała u niego w rezydencji.

– Ale zbliża się noc – zaprotestowała Ginny, rozważając jednocześnie możliwość przystania na propozycję. Z jednej strony jakoś bardzo chciała spędzić z nim miły wieczór, z drugiej wiedziała, że za parę godzin będzie musiała wracać do Hogwartu i w wolnym czasie powinna raczej poszukać Mercier czy Granger niż spacerować z dosłownie nieznajomą jej osobą. – Zgoda – mruknęła ostatecznie, tłumacząc swoje zachowanie tym, że nie wypadało odmówić pracodawcy.

Musiała przyznać, że Bowies wyglądało o tej porze naprawdę fascynująco. Niebo było wyjątkowo bezchmurne, dlatego Ginny pomyślała, że zjawisko nazywane rozpraszaniem Rayleigha, odpowiadające za kolor firmamentu, spisało się dziś na piątkę. Zachód słońca dodawał Bowies fenomenalnego, wręcz kosmicznego uroku, a do tego dzieci bawiące się właśnie w tych czerwonych promieniach przedstawiały jeden z najpiękniejszych obrazków, jakie dane jej było obserwować w życiu.

– Unaocznię ci coś – zaproponował William i bez dłuższego czekania na rudowłosą odłączył się od ścieżki wiodącej w dół, skręcając na skraj lasu, gdzie już z oddali widoczna była niewielka polana. Weasleyówna ledwo stłumiła wzbierający w niej śmiech – w jej czasach chłopak prędzej powiedziałby pokażę ci coś, aniżeli unaocznię.

W moim słowniku to tylko archaizm – rzekła do siebie wesoło, wlekąc się za młodzieńcem.

Zatrzymał się dopiero przed niewielkim strumykiem, przysiadając na jednym z kamieni. Przez chwilę zastanawiała się po co ją tu przyprowadził, co chce zrobić, doszukując się w jego zachowaniu niedwuznacznych propozycji, jednak nie mogłaby się podawać za Gryfonkę gdyby zwyczajnie uciekła. Postanowiła zrobić więc to samo, znalazła drugi kamień, ale w bezpiecznej odległości od tego pierwszego i ostentacyjnie na nim siadła.

Dopóki nic nie mówił wolała się nie odzywać, przyglądając mu się jedynie ze skupieniem. W tym momencie bardzo jej kogoś przypominał, kogoś, kogo na pewno często widywała i kto ją lubił, jednak była to osoba, o której życiu w rzeczywistości mało wiedziała. Najciekawszym z tego opisu był fakt, że miała wrażenie, że była to osoba bardzo od niej różna, lecz ciągle irytowało ją to, że nie wiedziała o kim myśli.

– Muszę ci coś wyiaśnić – zaczął nawet na nią nie patrząc, jakby to było coś tak strasznego, że wstydził się ewentualnego, jej pogardzającego spojrzenia.

– Tak?

– Zapewne doszły cię słuchy o mei narzeczonei – kontynuował jak gdyby nigdy nic, na co rudowłosa wybałuszyła oczy.

Nie, cholera nie wiedziałam! – wrzasnęła w myślach, kiedy na jej policzki wystąpiły ceglaste rumieńce. Nie miała pojęcia, po co jej to mówił, zapewne liczył na jej uległość oraz milczenie, co do ich małego związku i szczerze mówiąc nie zamierzała mu to utrudniać. W końcu potrzebny był jej ktoś, kto znał w Bowies większość mieszkańców, mogłaby go wypytać o parę konkretnych osób bez obaw, że mylnie zinterpretuje jej ciekawość...

– Słyszałam – skłamała gładko modulując swój głos, by był lekko uwodzicielski, co spowodowało niecodzienną reakcję u Williama – podniósł brwi, a jego mina wyrażała ni mniej ni więcej jak tylko uznanie. – Kto to iest? – zapytała tym samym zalotnym tonem, który miał młodzieńcowi dać do świadomości, że jego narzeczona niewiele zmieniała w ich znajomości.

– Elizabeth Anderson – odparł szczerze. Zachowanie Williama dało jej do myślenia – musiał on bowiem mieć wiele związków i żadna z dziewcząt nie potraktowała go nigdy w podobny sposób, co ona. Widocznie każda kobieta, z którą miał romans, oczekiwała od niego ślubu.

COR CORDIUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz