ROZDZIAŁ 25: KATEGORIE

189 13 0
                                    

W ciągu najbliższego miesiąca w Hogwarcie zapanował spokój. Dyrektor kilka tygodni temu poinformował uczniów o pokonaniu Voldemorta i choć nie wymienił nazwiska Pottera, Harry oficjalnie stał się idolem.

Część osób oczywiście nie uwierzyła Albusowi twierdząc, że na pewno on kłamie, bądź przynajmniej nagina fakty bo Lord się gdzieś ukrył i tylko czeka na odpowiednią okazję, by znów zacząć działać.

Zakon z kolei podróżował po całej Europie szukając Śmierciożerców, którzy przysparzali więcej problemów niż było to ostatnim razem, kiedy Czarny Pan utracił siły jakieś szesnaście lat temu. Wtedy każdy raczej przejmował się by zatuszować swe bliskie powiązania z grupą "zakapturzonych", teraz było raczej jasne, kto do nich należał.

Potter nie został przewieziony do szpitala Świętego Munga, jak niektórzy spekulowali, i choć jego zdrowie fizyczne ogólnie się polepszyło, jego psychika dalej cierpiała.

– Cześć kochanie – Ginny uśmiechnęła się na widok swojego chłopaka, który siedział na brzegu szpitalnego łóżka, ubrany w szkolne szaty. Podeszła do niego pospiesznie zauważając kątem oka, że Madame Pomfrey musiała wyjść z pomieszczenia.

Harry podniósł do góry głowę, jakby dopiero w momencie gdy się odezwała zauważył jej przybycie. Mimo że nie odpowiedział jej uśmiechem dostrzegła niewielką radość na jego twarzy.

Przysiadła się koło niego i pocałowała go w policzek na przywitanie, jak to zawsze robiła od paru tygodni, dzień w dzień, odkąd odzyskał przytomność. Ginny przypomniał się moment, kiedy po raz pierwszy po przebudzeniu Pottera spróbowała się do niego zbliżyć i jak ciężko było jej go do siebie przekonać. Był nieufny, a nawet bojaźliwy.

Przygryzła wargę odwracając od niego wzrok by nie zobaczył jak zrobiło jej się smutno.

– Coś źle? – zapytał cicho, ale rudowłosa jak na komendę zaprzeczyła głową. Nawet zmieniła wyraz twarzy by go niepotrzebnie nie martwić. Prawdą było, że Harry rzadko mówił, a jak już coś powiedział to nie zawsze było to dla niej zrozumiałe, dlatego starała się czerpać jak najwięcej satysfakcji z tego, gdy mówił do rzeczy.

– Nie uwierzysz co się dzisiaj stało – zaczęła, usiłując przybrać swój beztroski ton głosu, jakim posługiwała się ostatnio tylko w jego towarzystwie. – Miałam dzisiaj zajęcia z transmutacji i Bob, taki chłopak w moim wieku, zmienił się w leminga. Nawet McGonnagall była zaskoczona. Oczywiście na mój gust bardziej przypominał świnkę morską, ale w sumie ważne, że udało mu się przeobrazić – zamyśliła się, wyglądając przez chwilę na poważnie strapioną. – Niestety mi daleko do podobnych postępów, wciąż mam problem z zamienianiem dzbanka do herbaty w żółwia błotnego, a to było na trzecim roku, może powinnam popracować nad tym z Hermioną... – dodała jakby na koniec do siebie.

– Albo w żabę – powiedział nagle Harry, po czym zakołysał się z zadowoleniem i spojrzał w sufit.

Po raz kolejny dzisiejszego dnia myślami od swojej osoby zaraz powędrowała do siedzącego przy niej chłopaka. Było jej go szkoda, ale współczucie akurat stało na samym końcu jej listy uczuć względem Pottera. Cieszyła się z jego każdego postępu, każdej widocznej oznaki, że czuł się lepiej, ale w chwilach takich jak ta, kiedy sama zaczynała wątpić, że kiedyś wszystko wróci do normy, najgorsze było poczucie zdrady. Nie chciała myśleć w ten sposób, nie chciała się poddawać, bo uznawała to za koniec bitwy. Za koniec wojny o swojego chłopaka. Ale jak mogła myśleć inaczej? Od kilku tygodni historia się powtarzała i nadzieja, którą doznawała za każdym razem kiedy mówił rozsądnie, została zaraz wypierana poprzez rozczarowanie.

– Jaką żabę? – jęknęła żałośnie. Zrobiła zrozpaczoną minę wykrzywiając twarz, zapominając zupełnie, że postanowiła kontrolować swe negatywne emocje przy Gryfonie.

COR CORDIUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz