ROZDZIAŁ 27: PIĘĆ INGREDIENCJI

194 10 0
                                    

Hermiona opadła na łóżko z lekką goryczą na samo wspomnienie ubiegłego miesiąca. Wyraźnie pamiętała jak jakieś cztery tygodnie temu podbiegła do matki z pytaniem czy może pojechać do przyjaciół. Niestety nie przewidziała reakcji rodzicielki – Connie zdenerwowała się wystarczająco by wszczęła się awantura w domu pomiędzy nią, a ojcem i ostatecznie nadzieje dziewczyny zostały zdławione przez płacz matki.

Rozumiała jej smutek. Była jedynaczką, dlatego Connie trudno było pogodzić się ze stratą dziecka, nawet jeśli to pojęcie ograniczało się do kilku dni. Gdyby wcześniej nie ustalali, że córka spędzi całe wakacje w domu, zapewne kobieta nie stwarzałaby problemów, nauczyła się już przecież co to znaczy rozłąka z Hermioną. Niestety dla dziewczyny sytuacja zmieniała swe położenie poprzez daną obietnicę przebywania w domu, którą złożyła jeszcze przed wyjazdem z Hogwartu.

Wraz z rodzicami ostatecznie doszła do porozumienia. Według przyjętego planu pierwszy miesiąc miała spędzić z matką i ojcem w domu, w sierpniu mogła jechać do przyjaciół.

Zwykle w wakacje czytała książki, które potrzebne były jej do następnej klasy. Tym razem było inaczej i nie miało to nic wspólnego z faktem, że takowych podręczników nie zakupiła (bo nie mogła), lecz przez cały lipiec zgłębiała się w lekturę czegoś zgoła innego – w pamiętnik Pansy. Flakonik wciąż leżał odłogiem, czekając na swoją kolej, w czasie gdy zapiski Parkinson praktycznie znała na pamięć. Potrafiła nawet podać linijki i strony, w których Ślizgonka ją oczerniała, w których wyrażała się negatywnie o Alexie i w których zachowywała nadzieję, że Draco niechybnie zginie.

Właściwie Pansy dosyć przewidywalnie wszystko opisała. Nie było żadnej osoby nadającej się do pochwalenia, ani jednego profesora godnego naśladowania, czy jakiejkolwiek istoty wyzwalającej w niej choć odrobinę ciepłych uczuć. Do wszystkich wyrażała się z dystansem, wszystkich w szkole krytykowała i dopisywała uwagi, które przedstawiały uczniów w jak najgorszym świetle.

Po miesiącu takiej wypranej z wyższych uczuć (jakim jest sympatia bądź miłość) lektury, nawet sama Hermiona nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie czy podzielała opinię Ślizgonki.

Jakby na to nie patrzeć, w obojętnie jakim krzywym świetle, Parkinson miała wiele racji odnośnie poszczególnych osób.

Crabbe i Goyle byli tłustymi matołami, Zabini zuchwałym fanfaronem, Malfoy przystojnym belzebubem, Alex perfidnym mitomanem. Nawet wzmianki o Gryfonach podciągały się pod prawdę – Harry pępkiem farciarzy, Neville śpiącą królewną, a Ron psem ogrodnika.

Na dziewczyny miała zjadliwsze uwagi – Ginny zwykła nazywać czerwoną wywłoką, Millicentę Bulstrode skończoną zdzirą, swoją przyjaciółkę Mary ważniacką nierządnicą, a ją – Hermionę – nieprzystępną flirciarą, co mimo wszystko, w porównaniu do reszty, nie było tak złym określeniem, skoro wszystkie pozostałe porównywała do dziwek.

Dopiero wczoraj wieczorem przed snem Granger wyczytała coś, co pozwoliło jej sądzić, że Parkinson jednak kogoś lubiła. Był nim Lucjusz Malfoy, ojciec Dracona, bo choć jej ręka pisała, że jest rozchwianym emocjonalnie tatuśkiem jakoś nie brzmiało to zbyt przekonująco, zwłaszcza, że w późniejszych zdaniach próbowała tłumaczyć zachowanie Śmierciożercy złym podejściem Dracona do swojego nazwiska. Pisała, że Lucjusz musi być nieco pobłażliwy, bo Malfoy jeszcze sam nie zrozumiał na czym polega służba Czarnemu Panu, że takich rzeczy uczy się z czasem.

Hermiona spojrzała na zegarek i omal nie zwróciła wszystkiego po obfitym śniadaniu – wskazówki wskazywały za dziesięć jedenastą, a przecież o równej miała się aportować w pobliżu Grimmauld Place.

Ze skurczem podekscytowania w brzuchu zeszła z łóżka, biorąc do ręki przygotowaną wcześniej pomniejszoną zaklęciem walizkę, by pożegnać się na parę dni z rodzicami i obiecując, że postara się wrócić jak najszybciej będzie to możliwe.

COR CORDIUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz