Harry przeszedł chwiejnym krokiem parę metrów w Zakazanym Lesie. Miał wrażenie jakby dźwigał jakieś sto kilogramów na ramionach, co utrudniało mu przebycie zaplanowanego dystansu. Nogi miał jak dwa patyki, one z kolei nie chciały podołać noszenia takiego olbrzymiego ciężaru, kiwając się raz za razem, przez co "Voldemort" chodził jakby był pijany. Na dodatek, co tylko pogarszało sprawę, Harry wciąż miał sucho w gardle – przypominało mu to uczucie piasku w buzi, bardzo niemiłe zresztą uczucie.
Ciężko ci, przyznaj – odezwał się szyderczy głos w jego głowie. A pomyśleć, że wystarczyłoby zdjąć amulet, mógłbyś zaoszczędzić sobie wielu cierpień – szybko wywnioskował, że Voldemort powrócił do swojej dawnej taktyki.
– Nie dbam o to, co stanie się ze mną.
Tak twierdzą tylko ci, którzy sami nie wiedzą co mówią, bądź wcale tak nie myślą.
Chłopak zacisnął mocno zęby. Prądy, które odczuł po raz pierwszy o godzinie czwartej, dawały mu się we znaki coraz mocniej, do tego stopnia, że przez nie myślał, że mógłby razić napięciem elektrycznym.
Bolała go chyba każda cześć ciała. Każda z osobna i każda część razem, ostatnie godziny bycia w ciele Riddle'a przypominały mu wydłużone konanie przed śmiercią. Tak jakby naprawdę wraz z końcem Czarnego Pana i z niego miało ulecieć istnienie. Dziwne, ale tylko ta jedna myśl podtrzymywała go przy zdrowych zmysłach by nie oszaleć z powodu bodźców bólu pikujących w różnych miejscach jego nadwerężonego chodzeniem ciała.
Upadek Czarnego Pana, kres Toma Riddle'a, dekadencja Sami-Wiecie-Kogo. Schyłek ciemnej ery w dziejach czarodziejów nazywanej końcem Lorda Voldemorta.
Zdolności, które posiadał, od razu pozwoliły mu wyłowić kroki gdzieś za sobą. Mimo ogólnego złego stanu w jakim się znajdował, usłyszał je bardzo wyraźnie. Ktoś skradał się za nim.
– Harry – głos ewidentnie wskazywał na Rona.
To nie jest twój przyjaciel – stwierdził z pewną stanowczością w głosie Voldemort. Ten tutaj chce cię zabić, to Śmierciożerca, domyślił się prawdy. Powinieneś pierwszy wykonać ruch, zanim on zrobi to najpierw. Zabij go, nim on zrobi nam krzywdę!
– Ron – Potter odwrócił się. Słowa Lorda nie przestraszyły go, jeśli Weasley okazałby się nieprawdziwym, co najwyżej naprawdę straciłby życie, ale przecież nie o jego ciało i nie o jego duszę tu się rozchodziło.
Rudzielec trzymał w ręku pelerynę niewidkę.
– Miałeś zostać w chacie, ja pobiegłem tylko po płaszcz dla ciebie – wyrzucił mu, jednak widok zgiętego wpół mężczyzny, który właśnie oparł się o drzewo, uwolnił go od wszystkich negatywnych emocji. – Mogę coś dla ciebie robić? – zapytał finalnie.
– Nie dam rady iść dalej – zamilknął na chwilę Harry by choć na moment odpocząć. – Która godzina?
– Chyba coś koło jedenastej – odparł Weasley.
– A nie wiesz czy daleko jesteśmy od Hogwartu?
Ron rozejrzał się po Zakazanym Lesie. Według niego było jeszcze bardzo daleko od zamku, ale niech skona za kłamstwo, nie był w stanie wyznać prawdy.
– Pewnie nie, ale na moje oko to lepiej będzie jak zostaniesz tutaj – wiedział, że zwierzęta z lasu będą go omijały jak tylko wyczują jego obecność, dlatego pozostanie tutaj było najlepszym rozwiązaniem.
CZYTASZ
COR CORDIUM
FanfictionDruga część opowiadania SUPRA VIRES. Po fiasku planu Pansy, zakładającego śmierć Dracona Malfoya, nadchodzi siódmy i zarazem ostatni rok nauki w Hogwarcie. Zaskakująca wiadomość obiega nagle cały magiczny świat - w Proroku Codziennym pojawia się zdj...