Pierdololo, czyli czas na research

2.9K 397 160
                                    

Dwa rozdziały do końca C:

Research - mistyczne słowo, które gdzieś tam siedzi z tyłu naszych umysłów, czasami daje o sobie znać i upomina się o uwagę, ale o którym jednocześnie tak wiele osób zapomina. Czy jeśli bohaterowie idą na ryby, to trzeba przez cały wieczór studiować wygląd ryb słodkowodnych? Czy jeśli chcemy uczynić Los Angeles miejscem akcji, to musimy cały czas siedzieć z mapą Google i opisywać wszystko zgodnie z prawdą, zacząwszy od ulic, przez kolory domów i gatunku drzew? Czy fantastyka researchu w ogóle potrzebuje? Jeśli mieliście kiedyś tego typu pytania, to już raz znajdziecie na nie odpowiedź. 


Kiedy research jest potrzebny?

Ustalmy coś - literatura to w większości fikcja, nasze wymysły. Przecież nikt nie wie, jakie owoce lubiła królowa Jadwiga, ale to nie jest żadna przeszkoda, by w powieści historycznej wspomnieć, że jadła jabłka. Nikt nie zabroni pisać o kosmitach, nazistach na Antarktydzie, wilkołakach czy tajnym Zakonie Januszy, który pragnie przejąć kontrolę nad światem. No to skoro już wiecie, że nie wszystko, co zapisane musi być prawdą, zastanówmy się, kiedy research jest potrzebny.

Załóżmy, że postać chce kogoś otruć. Autor kompletnie się nie zna ani na truciznach, ani na lekach, więc co powinien zrobić? Ma kilka opcji. Po pierwsze poczytać bardzo dokładnie o substancjach trujących, jak działają czy da się je wykryć itd. To opcja najlepsza, ale i najbardziej czasochłonna. Po drugie napisać ogólnikowo, bez żadnych nazw. Ta opcja też może wypalić, ale autor musi uważać, bo wszystko może się posypać przy szczegółach, np. przy sekcji zwłok. Trzecia możliwość to zmyślanie. Własna nazwa trującej rośliny, która nie istnieje i wymyślone efekty działania. I choć wiele osób tak myśli, to nie jest nic złego - jeśli autorowi uda się to dobrze napisać, to czemu nie? Ostatnie wyjście, to użycie prawdziwych nazw, ale bez researchu i powypisywanie głupot. I to jest właśnie najgorsze, co można zrobić - oszukiwanie czytelnika przez niesprawdzanie informacji, które są przedstawiane jako prawdziwe.

Dlaczego drobne oszustwa są złe? Bo zostawiają w głowach odbiorców błędne dane. Dałam przykład z lekarstwami - co jeśli książka wpadnie w ręce kogoś, kto raczej nie sprawdza informacji i uzna, że jakiś środek działa właśnie tak, jak opisał to autor? Tak, to już jest skrajność, ale ludzie już takie głupoty robili, że nic nie powinno Was dziwić. I pewnie niektórym nasunęło się pewne pytanie - dlaczego błędnych informacji na temat istniejącej rzeczy nie powinno się podawać, ale wymyślać własne nazwy to już można? No to jest proste, jak czytelnik o czymś słyszał, to zakoduje sobie dane z książki i uzna je za prawdziwe, a jeśli natknął się na coś nowego albo to sprawdzi, albo nie będzie miał okazji wprowadzić tych błędów do swojego życia. Wrócę do przerysowanego przykładu z lekami - jak coś nie istnieje, to nikt tego nie zdobędzie, a jeśli istnieje, a zostało źle opisane, to wiecie, co może się stać.

Generalnie research potrzebny jest głównie w przypadku, kiedy chcemy zachować jak największą wiarygodność. Nikt nie broni specjalnie pojechać do opisywanego miasta i robić notatki o każdym budynku, ale też nikt tego nie wymaga. Możecie śmiało napisać, że w Moskwie jest baza kosmitów, po Radomiu biegają asasyni, a w Pcimiu Dolnym odnaleziono szczątki pradawnej cywilizacji. Co jednak wypada wiedzieć? Na pewno to, gdzie leży dana miejscowość i co jest obok niej. Nazwy ważniejszych ulic czy znanych miejsc też wypadałoby zdobyć. A czego nie trzeba ogarniać? Nazw firm produkujących chleb, wszystkich klubów i ich menu, gatunków drzew, jakie rosną w konkretnym parku. To raczej nikogo nie obchodzi, a jeśli akurat książka trafi w ręce kogoś, kto tam mieszka, to powinien przyjąć takie drobne, zmyślone rzeczy z dystansem. 


Świat alternatywny

Znacie może to pojęcie? Oznacza świat niemal identyczny do naszego, ale w którym historia poszła inną drogą, więc można zauważyć pewne różnice. Tutaj zaliczymy np. książkę o tym, że to kosmonauci pierwsi dotarli na Księżyc, że rozbiorów Polski nigdy nie było, Japonia podbiła świat albo historię o tym, jak to Wąchock okazał się być siedzibą wampirów. 

Bo, jak już mówiłam, literatura to głównie fikcja i pozwala nam popuścić wodze fantazji. W związku z tym nic nie stoi na przeszkodzie, byście opisywali Polskę, w której jest sześć województw albo Drugą Wojnę Światową, w której udział wzięli przybysze z przyszłości. Musicie zapamiętać tylko jedną rzecz - świat alternatywny to nie wymówka. Jeśli nie chce Wam się szukać informacji, co jest stolicą Indonezji, to nawet nie próbujcie usprawiedliwiać się tym pojęciem, to tak nie działa. Świat alternatywny powinien mieć swoje uzasadnienie i służyć rozwojowi opowieści, a być pretekstem do omijania Wikipedii wielkim łukiem.


Co z tym fantasy?

"To fantasy, więc wszystko można wyjaśnić magią!". No niby tak, ale to nie jest dobre wyjście. Pomińmy już temat rozwiązywania problemów fabularnych za pomocą czarów, a zajmijmy się raczej budową świata. Generalnie fantastyka ma mnóstwo podgatunków, o czym pewnie wiecie, jeśli czytaliście rozdział "Poza horyzonty Wattpada", więc różnie to wygląda. Raz wąpierze pomykają po Nowym Jorku, innym razem elfy hasają po lasach, a krasnoludy siedzą pod ziemią. W przypadku opowieści osadzonej w naszym świecie zasady są takie same, jak przy każdej innej książce - trzeba robić niezbędny research, ale nie przejmować się pierdołami. Do tego dochodzi pewna trudność - trzeba ogarnąć, jak wyjaśnić samo istnienie magii i to, że ludzie jej nie zauważyli. Jeśli świat jest całkowicie wymyślony, to jest nieco łatwiej, bo tu już mało kto będzie się czepiał, ale wciąż trochę researchu potrzeba. Kojarzycie "Achaję" Andrzeja Ziemiańskiego? Były tam wojownicze kobiety, które popylały w krótkich, skórzanych spódniczkach, a nawet jeździły w nich konno. Oczywiście nawet nie myślcie, że miały cokolwiek na nogach, co pozwoliłoby uniknąć niedogodności płynących z takiego ubioru. Panu Andrzejowi proponuję pobiegać trochę w spódniczce, nie mówiąc już o wskoczeniu w siodło, a niekumatym już tłumaczę: od siodła odparza się tyłek, a od popylania w spódniczce robią się obtarcia na pachwinach. Dobra, ale co to ma do rzeczy? Konwencja fantasy nie usprawiedliwia przed zwykłymi głupotami. Jeśli korzystacie z nazw istniejących w naszym świecie, róbcie research tak, jak opisałam to na początku. Jeśli coś wymyślacie, starajcie się, by to było logiczne. 

Jeśli na geografii kompletnie się nie znacie i nie macie pojęcia, od czego zależy klimat danego miejsca, możecie albo przestudiować podręcznik (bądź Wikipedię) i zrobić to zgodnie z informacjami z naszego świata, albo wymyślić, że np. tutaj jest pustynia, bo rezyduje tam bóg ognia, a tam jest zimno, bo bóg lodu. Po prostu jakieś uzasadnienie musi być, niezależnie od tego, jaki to gatunek. No, chyba że piszecie dreampunk albo inne, absurdalne klimaty, to wtedy róbta, co chceta. Tylko bez wciskania ludziom błędnych danych, które mogą im zaszkodzić, o tym zawsze pamiętajcie!


Ogłoszenia pingwinowe

Dawno ogłoszeń nie było, ale jest okazja. Na grupie facebookowej Wattpad Polska powstała ankieta odnośnie transmisji - pierwsze piętnaście osób będzie mogło zrobić live'a. Mnie ktoś też tam wpisał, a nie mam nic przeciwko (o ile mój internet to wytrzyma), więc jeśli uda mi się utrzymać w tej piętnastce wybrańców, to postaram się zrobić transmisję. 

Pingwinowy kurs pisaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz